Były też eksperymenty, które z góry miały kończyć się śmiercią. W ten sposób Mrugowsky traktował jeńców, strzelając do nich zatrutymi kulami. Ofiary umierały ponad godzinę w męczarniach. Mrugowsky bronił się potem: „Obawiałem się, że Rosjanie wkrótce użyją tych kul na froncie, i miałem mało czasu na wyprodukowanie antidotum”.
Najbardziej ohydny przykład badań Spitz zostawiła na koniec. W Natzewiler Brandt i Sievers zamordowali kilkuset Żydów tylko po to, by otrzymać ich szkielety. Wykonujący ich polecania Hirt stwierdził: „Dostępnych jest tylko kilka okazów czaszek rasy żydowskiej, co uniemożliwia wyciagnięcie precyzyjnych wniosków z ich badania. Zdobywając czaszki żydobolszewickich komisarzy, reprezentujących prototypy odrażających, lecz charakterystycznych podludzi, mamy szansę otrzymać niepodważalny naukowy dokument […]. Na podstawie patologicznych cech czaszki, jej budowy, pojemności mózgu i tym podobnych określa się przynależność do odpowiedniej rasy”.
Zło w ludzkiej postaci
Wartość dzieła Spitz podkreślają duża ilość cytatów ukazujących motywy działania sprawców oraz ich szokujące zachowanie na procesie. Ludzie ci byli przekonani o słuszności własnych działań. Wierzyli, iż ofiary są jedynie „bezużytecznymi zjadaczami chleba”, żyjącymi „życiem niewartym życia”. Inni stwierdzali wprost, iż pomoc niemieckim żołnierzom na froncie warta jest każdego okrutnego eksperymentu. Poza tym – jak twierdzili „lekarze” – więźniowie i tak byli skazani na śmierć, więc to, czy zginą w wyniku eksperymentu, czy też przez zagazowanie, nie miało znaczenia.
Adwokat jednego z oskarżonych próbował przyrównać jego działalność do heroicznej historii miasta nękanego przez zarazę. Zabicie mordercy w wyniku eksperymentu i wynalezienie w ten sposób szczepionki miałoby ocalić resztę. Obrońca nawiązał też do starej śpiewki pod tytułem „Ja tylko wykonywałem rozkazy”, portretując burmistrza miasta, który może zmusić przecież lekarza do danego działania.
Wypowiedzi zbrodniarzy (zarówno te z okresu wojny, jak i z procesu) są tak wymowne, że nie wymagają dalszego komentarza. „Jeżeli po nas nastanie tak tchórzliwe i zgniłe pokolenie, że nie będzie mogło zrozumieć naszej tak doniosłej i niezbędnej pracy, to, panowie, cały narodowy socjalizm jest do dupy. Przeciwnie, należy przygotować tablice z brązu z wyrytym na nich napisem, że to my mieliśmy odwagę zrealizować tak gigantyczne zadanie” – reagował esesman na sugestię, iż ciała ofiar zbrodni trzeba ukryć.
Karl Brandt: „Dla samego eksperymentu nie jest istotne, czy wykonuje się go z wolą lub wbrew woli biorącej w nim udział osoby. Znaczenie ma motyw – oddanie przysługi całemu społeczeństwu, o etyce w każdej postaci rozstrzyga rozkaz lub posłuszeństwo”. Oskar Schröder: „Pragnąłem jako lekarz pomóc żołnierzom leczyć rany powstałe w wyniku wojny i w czasie pokoju”. Himmler o lekarzach, takich jak Lutz czy Wendt, którzy odmówili udziału w zbrodniczym procederze: „Ci ludzie dopuścili się zdrady, potwornej zdrady. Potępiając eksperymenty, akceptują śmierć niemieckich żołnierzy w wyniku wychłodzenia”.
Buta nie opuszczała oskarżonych nawet w momencie czytania wyroków. Spitz pisze: „Zachowywali się tak, jakby ich ktoś obraził. Byli aroganccy. Ich twarze wyrażały złość, spojrzenia były groźne. Żaden z oskarżonych nie okazał cienia wyrzutów sumienia”; „Patrząc na Karla Brandta, dostrzegłam jego wzrok. Wpatrywał się we mnie z taką nienawiścią, że przeniknął mnie lodowaty dreszcz”.
2 czerwca 1948 r. w Landsberg w Bawarii siedmiu zbrodniarzy powieszono. Pięciu otrzymało dożywocie, jednego skazano na 10 lat, dwóch na 20 lat, jednego na 15. Siedmiu uniewinniono.
Historia i medycyna
Po lekturze widać od razu specjalność autorki. Spitz podaje bardzo obszerne wypowiedzi świadków, poszkodowanych, ekspertów, samych zbrodniarzy. Wiele – co podoba się historykom – mówi też o dowodach. Opisuje, skąd się wzięły listy, zdjęcia, raporty, rozkazy, dzienniki medyczne, jak zostały odnalezione.
Czytaj też:
Esesman w Mossadzie
Brakuje tu tylko medycznej kropki na i – specjaliści wywnioskują sami, na ile w tamtych czasach i w świetle ówczesnej (sporej już) wiedzy medycznej stawianie danego problemu było w ogóle zasadne. Większość czytelników jest jednak w tej kwestii laikami. Jasne jest, iż niezależnie od wyniku opisanych w relacji Spitz eksperymentów sam sposób ich przeprowadzenia kwalifikuje je jako zbrodnie. Przydałby się jednak przykład krótkiej historii badań mających w okresie II wojny rozwiązać te same problemy, ale metodami humanitarnymi, zgodnymi z prawem i etyką lekarską.
Spitz, zamiast kwestii ściśle medycznych, w kilku rozdziałach skupia się na swoich wrażeniach z pobytu w Niemczech. Wątek ten, choć poboczny, jest równie interesujący jak sprawa lekarzy morderców. Atmosfera Norymbergi pierwszych lat po wojnie we wspomnieniach reporterki przypomina nieco obecny Irak. Pomiędzy wojskami okupacyjnymi a ludnością cywilną panuje nieprzyjaźń. Spitz, choć w części Niemka, mówi czasem wprost: „Oni są wrogami dla nas, my dla nich”. Do jednej z mess, w której przebywali dziennikarze i amerykańscy żołnierze, ktoś z niedobitków SS, ukrywający się w gruzach i piwnicach, wrzucił bombę. Autorka nazywa go wprost terrorystą. O podróżowaniu samopas po Niemczech, szczególnie w nocy, nie ma mowy. Miejscowe sprzątaczki kradną (i do tego się nie myją, zarzucając Spitz, że ma amerykańskiego fioła na temat codziennego prysznica). Sklepikarze pełni są rezerwy. „Niemcy nienawidzili nas. Nie przychodzili na procesy, ci, którzy przyszli, nie wierzyli w zdjęcia, filmy i zeznania” – puentuje Spitz w jednym z ostatnich rozdziałów. Przeczy to idyllicznemu obrazowi dobrych Niemców witających aliantów jak wyzwolicieli, niepragnących niczego innego jak demokracji, porzucenia i potępienia nazizmu. Kilka razy, być może przypadkowo, autorka zamiast o enigmatycznych nazistach mówi wprost o Niemcach.
„Doktorzy z piekła rodem” to pouczająca lektura, w której być może bardziej od samych eksperymentów przerażająca jest postawa ich autorów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.