Tannenberg - grób caratu na Mazurach. Tak rozpadła się potęga Rosji
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Tannenberg - grób caratu na Mazurach. Tak rozpadła się potęga Rosji

Dodano: 

Poza tym obie armie posługiwały się ciężkimi karabinami maszynowymi Maxim (Rosjanie na kółkach, Prusacy na stojakach) oraz pięciostrzałowymi karabinami. U Rosjan był to Mosin wz. 1891 kalibru 7,62 mm, do którego stosowano bagnet przystosowany jedynie do kłucia (ostatni tulejowy bagnet używany w nowoczesnych armiach). Niemcy natomiast strzelali z doskonałego mauserów kalibru 7,92 mm, opatrzonego bagnetem, którym można było również ciąć. Zapas amunicji każdego żołnierza niemieckiego wynosił 120 nabojów – dwukrotnie więcej niż rosyjskiego.

Mazurskie boje

Oficer ze sztabu 8. Armii płk Max Hoffman wspominał, że podczas wojny japońskiej i bitwy pod Liaojangiem we wrześniu 1904 r. Rennenkampf nie usłuchał wezwań ówczesnego dowódcy dywizji kozaków syberyjskich... Samsonowa i nie pospieszył mu na pomoc. Obaj okrutnie się wtedy pokłócili. Czy Rennenkampf przypomniał sobie obelgi sprzed 10 lat i dlatego z zemsty znów zostawił Samsonowa samego, trudno dociec. Faktem jest jednak, że wprawdzie ruszył 16 sierpnia spod Kowna, zwyciężył pod Gąbinem, odepchnął Prusaków (dowodzonych jeszcze wtedy przez Prittwitza i bynajmniej nierozbitych) za Pregołę, jednak po czterech dniach zatrzymał ofensywę i nie próbował przełamać linii niemieckiej obrony na terenie wielkich jezior mazurskich. A Prittwitz wtedy alarmował Moltkego, że chce się wycofać za linię Wisły, bo w przeciwnym razie zostanie rozbity i droga do Berlina stanie przed wrogiem otworem.

Czytaj też:
Męczeństwo Mikołaja II. Dlaczego car nie miał szans na ocalenie?

Wówczas właśnie Moltke – poza dwoma korpusami z zachodu – wycofał ze wschodu... samego Prittwitza i 23 sierpnia przysłał tandem Hindenburg – Ludendorff. Przeciw trwającemu w ułudzie zwycięstwa Rennenkampfowi zostawili oni tylko dywizję kawalerii i oddziały Landwehry, a przeciw Samsonowowi – przeświadczonemu o tym, że ma ścigać rozbitego nieprzyjaciela – rzucili całe siły 8. Armii. Zwycięski plan (pod osłoną linii wielkich jezior) zastosowali, gdy Samsonow już od trzech dni posuwał się w pasie o szerokości 100 km w kierunku północnym, idąc – ogólnie biorąc – w centrum na Nidzicę, na lewym skrzydle na Działdowo, zaś na prawym na Wielbark i Szczytno. Był tak pewien zwycięstwa, że nawet nie wysyłał kawalerii na rozpoznanie. Tymczasem między 23 a 25 sierpnia został zatrzymany w marszu na Olsztynek i Ostródę, co pozwoliło Niemcom na przygotowanie natarcia na skrzydłach. Ich dyslokację wspierały rozbudowana sieć kolejowa i znajomość terenu.

26 sierpnia ruszyło pruskie kontruderzenie. Po dwóch dniach Rosjanie zostali pobici pod Uzdowem i odrzuceni na prawym skrzydle niemieckim, a na lewym zmuszeni do odwrotu pod Biskupcem. Dalej Niemcy pomaszerowali na Pasym i Jedwabno oraz odzyskali z rąk rosyjskich Olsztyn. Kontrataki Rosjan były skutecznie odpierane, a wróg konsekwentnie realizował plan ich osaczenia na południe od Olsztynka, który przechodził z rąk do rąk i został niemal kompletnie zniszczony. 28 sierpnia Samsonow zdał sobie nareszcie sprawę z sytuacji i nakazał odwrót. Było już jednak za późno, kleszcze niemieckie dotarły do Nidzicy i Wielbarka. Próby odblokowania Samsonowa z kotła poprzez odsiecz jednego korpusu uderzającego na Nidzicę i drugiego na Szczytno nie powiodły się.

31 sierpnia ostatnie oddziały rosyjskie w kotle skapitulowały, a nieszczęsny Samsonow popełnił samobójstwo. Armia Warszawska przestała istnieć. Niemcy podają, że zginęło i zaginęło około 30 tys. Rosjan, 120 tys. – w tym dowódcy dwóch korpusów – dostało się do niewoli. Niemcy zdobyli także około 300 dział. Rosjanie szacują swe straty na 60 tys. jeńców i 180 dział. Niemcy stracili 5 tys. żołnierzy, 7 tys. zostało rannych. We wrześniu 8. Armia rozbiła nad wielkimi jeziorami mazurskimi Armię Wileńską i odzyskała całe Prusy Wschodnie. Prusacy, mając przeciw sobie dwukrotnie liczniejszych Rosjan, zastosowali śmiały, ale jedyny możliwy w ich sytuacji plan pobicia dwóch wrogich armii osobno. Sprzyjały im odległe położenie jednej od drugiej, braki w rosyjskiej łączności i dezorganizacja wskutek opieszałej mobilizacji. Czy plan opracował Moltke, czy Ludendorff, czy wspomniany płk Max Hoffman – nie ma większego znaczenia. Opinia niemiecka i tak zwycięstwo przypisała dowodzącemu w Prusach Wschodnich Hindenburgowi.

Rosyjscy żołnierze wzięci do niewoli pod Tannenbergiem

Jagiełło a Mikołaj Mikołajewicz

Niemcy okrzyknęli zwycięstwo pod Tannenbergiem w 1914 r. wielkim rewanżem za klęskę pod pobliskim Grunwaldem w roku 1410. Nie przeszkadzało im, że po 500 latach od rzezi Krzyżaków między pruskie jeziora i lasy weszli Rosjanie, nie zaś Polacy. Pokonali Słowian i tyle. Dla nas różnica jest nader wyraźna, ale pozostańmy przy porównaniach obu batalii, bo dużo z nich wynika dla zrozumienia, czym jest sztuka wojenna.

Władysław Jagiełło okazał się mistrzem logistyki. Przed wyprawą zarządził wielkie polowania, gromadził solone mięso i zboże, dokładnie wytyczył trasy pochodów dla wojsk z rozległych terenów Polski i Litwy. W górze Wisły zbudował most pontonowy, spławił go pod Czerwińsk i przeprawił tam – ku wielkiemu zaskoczeniu wrogów – wojska koronne. Stanęły one do boju pod Grunwaldem w znakomitej formie, dokładnie wiedząc, jakie mają zadania. Pół tysiąclecia później głównodowodzący wojsk rosyjskich wielki książę Mikołaj Mikołajewicz oraz dowódca frontu i dowódcy armii atakujących Prusy w taki sposób poprowadzili oddziały, że czwarta część żołnierzy nie nadawała się do walki z powodu głodu oraz zmęczenia. Rennenkampf i Samsonow nie znali swego prawdziwego położenia. Podobnie dowódcy korpusów nieznający sytuacji i planów sąsiadów.

Król polski precyzyjnie rozegrał bitwę wedle swego planu. Zmęczył opancerzonych rycerzy zakonnych i ich gości z Europy długim oczekiwaniem na słońcu w pełnej zbroi, zaatakował lekką jazdą litewską, która wciągnęła wroga w pułapkę, a później chorągwiami polskimi złamał impet krzyżackiego uderzenia. Piechota i powracający Litwini oraz Rusini dopełnili dzieła zniszczenia. Mikołaj rzucił armie właściwie w ciemno. Jedna stanęła, zamiast atakować, druga poszła na zachód, aby przeciąć odwrót rzekomo pobitemu nieprzyjacielowi. A ten miał się nadzwyczaj dobrze pod rozkazami prawdziwych zawodowców – Moltkego, Hindenburga i Ludendorffa. Mieli oni dobre rozpoznanie oraz przejmowali nieszyfrowane depesze Rosjan. Potrafili zrobić z nich użytek – w przeciwieństwie do adresatów. U rosyjskich dowódców – poczynając od pułków, przez dywizje, korpusy i armie, na samym wielkim księciu Mikołaju Mikołajewiczu kończąc – nieudolność i lenistwo szły w zawody ze zbytnim kunktatorstwem, a nawet ze zwykłym tchórzostwem. Wydawali sprzeczne rozkazy, na ogół tak głupie, że wprost zbrodnicze, cofali się, zamiast atakować bądź ładowali się bez rozpoznania w pułapki wtedy, gdy rozsądek nakazywał poczekać. Potrafili śmiertelnie zmęczyć i całkowicie zdemoralizować własnych żołnierzy, zanim ci zobaczyli choć jednego Niemca.

Kiedy kończy się jakaś epoka, ustrój czy system, ludzie zaczynają działać w przedziwnie absurdalny sposób. Robi się śmiesznie i strasznie zarazem. Nikt już w nic nie wierzy i tylko czeka na koniec farsy, jakby on nie był tragiczny. Zapewne to właśnie działo się z carską armią i z całym samodzierżawiem latem 1914 r. Niemcy nie mają się zanadto czym chwalić. Ulrich von Jungingen trafił po prostu na Władysława Jagiełłę, zaś Helmuth von Moltke na Mikołaja Mikołajewicza Romanowa.

Artykuł został opublikowany w 8/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.