W poszukiwaniu zaginionych stalowych bestii. „Można ich jeszcze sporo znaleźć”
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

W poszukiwaniu zaginionych stalowych bestii. „Można ich jeszcze sporo znaleźć”

Dodano: 

- Czy trudno przychodzi pozyskiwanie nowych eksponatów? Kupuje się je od innych kolekcjonerów, wymienia, wydobywa z ziemi?

- Kupowanie jest najprostsze, tylko trzeba mieć na to pieniądze. Prowadzenie akcji wydobywczych to jest przede wszystkim najpierw uzyskanie informacji, że gdzieś - często dokładnie nie wiadomo gdzie, bo pamięć ludzka jest ulotna - coś leży. Właściwie nigdy tak naprawdę nie wiadomo, co to jest. Zwykle w przekazach miejscowych, to na pewno niemiecki Tygrys, leżący w stawie od czasów II wojny światowej. Potem trzeba taki obiekt dokładnie zlokalizować, uzyskać wszelkie zgody, pozwolenia. Nie tylko urzędowe, ale i właściciela terenu. Zebranie całej dokumentacji, która jest niezbędna żeby legalnie zacząć poszukiwania w ziemi, to dopiero pierwszy etap. Drugi to samo wydobycie. A trzeci - najważniejszy - to konserwacja i najczęściej rekonstrukcja tego wydobytego pojazdu.

Czytaj też:
1 września pod Mokrą. Chwała polskiej kawalerii

Nigdy nie wiadomo, co wydobędziemy i w jakim stanie. Np. w 2008 r. podczas drugiej próby wydobycia pojazdu w Grzegorzewie, między Kołem a Kłodawą – pierwsza była w 2006 r. - wiedzieliśmy tylko, że ma to być pojazd na gąsienicach, na podwoziu pojazdu Panzerkampfagen IV. Wyciągnęliśmy działo pancerne Stug. Jedyne zachowane w takim stanie na świecie. Podobnie kiedy wyciągaliśmy "czołg" ze starego koryta Warty w Białobrzegu pod Pyzdrami w 2011r. Wyszedł ciągnik Sdkfz, którego na świecie zachowały się 4 i pół egzemplarza. Co ciekawe, ten transporter był użytkowany przez Rosjan, którzy w styczniu 1945 r. próbowali nim przejechać przez zamarznięte koryto Warty, przewożąc beczki z paliwem. Lód się załamał, pojazd wpadł do wody. Nie można go było wyciągnąć, więc go podpalili. Jeszcze do lat 50tych można go było zobaczyć w wodzie, potem zapadł się w muł.

- Czy ziemia może ukrywać jeszcze dużo takich niespodzianek?

- Na pewno można ich jeszcze sporo znaleźć. Jednak coraz trudniej dzisiaj docierać do naocznych świadków. A to jest w poszukiwaniach najważniejsze. Od wybuchu wojny minęło 80-lat, jest ich coraz mniej. Najważniejszy jest przekaz ludzki. Pamięć ludzka jest zawodna, ale ten czołg gdzieś tam żyje, jest umiejscowiony, co pozwala go później zlokalizować w terenie. Ludzie po latach często się mylą, rzeki zmieniają koryta, melioracja doprowadza do zmian w ukształtowaniu gruntów. Jednak kiedy mamy świadka, który konkretnie wskazuje miejsce, to jest duże prawdopodobieństwo, że pojazd zostanie odnaleziony w tej lokalizacji. Dużą barierą są koszty takich poszukiwań i prac wydobywczych. "Pudło" przy lokalizacji sprzętu jeszcze je zwiększa. Poszukiwania są łatwiejsze, jeśli ma się partnerów, którzy mogą pokryć ich koszty. Wtedy możemy się skupić na samej konserwacji i odrestaurowaniu pojazdu.

Wystawa w Muzeum Broni Pancernej w Poznaniu

- Jak pan ocenia środowisko polskich rekonstruktorów broni pancernej na tle naszych sąsiadów, np. Czechów?

- W Czechach jest bardzo mocne środowisko rekonstruktorskie. Czesi robią wiele ciekawych rzeczy. Tam trochę więcej tego sprzętu zachowało się w lepszym stanie. Czesi mają też lepszą infrastrukturę techniczną. Ale w Polsce też bardzo dużo się dzieje. Coraz więcej kolekcjonerów prywatnych gromadzi sprzęt pancerny, problemem jest natomiast jego ekspozycja. Czołgi, pojazdy pancerne przy wystawianiu wymagają dużych, zadaszonych przestrzeni, i zwłaszcza tego brakuje. Jednak pomimo dużych kosztów, takich zbiorów gdzie można zobaczyć ciekawe, odrestaurowane, nawet jeżdżące pojazdy pancerne jest coraz więcej. Coraz więcej dzieje się też dookoła samych pojazdów. Powstają filmy fabularne i dokumentalne, w których ten sprzęt jest wykorzystywany. To z kolei przekłada się na dodatkowe środki dla kolekcjonerów, przeznaczane na pozyskiwanie i rekonstrukcję. Natomiast to jest kwestia pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. A z tym też jest coraz lepiej.

- Jakie są wasze dalsze plany?

- Muzeum latami gnieździło się na terenie szkoły wojskowej na Golęcinie w Poznaniu. Były tam bardzo ciekawe eksponaty, jednak nie było zbyt dużo miejsca na ich eksponowanie. Poza tym był to teren wojskowy i dostęp do nich był ograniczony. W 2015 r. udało się pozyskać teren na poznańskiej Ławicy od Agencji Mienia Wojskowego. Tu mogliśmy wreszcie zaaranżować ekspozycję w sposób, w jaki sobie to wyobrażaliśmy. W końcu mogliśmy otworzyć muzeum z prawdziwego zdarzenia. Obecnie trwają jeszcze prace wykończeniowe, czekamy na dodatkowe etaty dla pracowników - docelowo 23 osoby. Mamy cztery pawilony. Finansowanie Muzeum pochodzi ze środków Ministerstwa Obrony. Powiem szczerze, że cały czas pozyskujemy nowe eksponaty, które przestają się już mieścić w pawilonach, więc część nowszego sprzętu stoi już pod wiatami. Powstanie również mały "poligon", na którym będzie można zobaczyć pojazdy w ruchu. Nasze plany to przede wszystkim zwiększać atrakcyjność ekspozycji, dodając elementy mutimedialne, projekcje, gry komputerowe, symulatory. Bez tego nie obejdzie się dzisiaj żadne muzeum, jeśli chce przyciągnąć zwiedzających. Zwłaszcza młodych. Jednak twardym kośćcem muzeum zawsze będą stalowe potwory - czołgi i pojazdy pancerne, kiedyś użytkowane w prawdziwym świecie. Ba, niektóre z nich brały nawet udział w prawdziwych bitwach!

STUG IV na wystawie w muzeum

- Czy przydałoby się podobnie jak Czterech pancernych, nakręcić podobny film o dywizji pancernej gen. Maczka?

- Oczywiście. I nie tylko o Maczkowcach. Pancerniacy szli też do Polski od wschodu. To byli tacy sami ludzie, walczący o Polskę, i dobrze byłoby opowiedzieć ich prawdziwą, a nie zmanipulowaną przez politykę historię. Powiem szczerze, że mamy coraz więcej sprzętu używanego przez Maczkowców. Samochód pancerny Dingo, transporter Halftrack, niszczyciel czołgów Achilles, czy czołg Centaur pozyskany z Portugalii. Śmiało mogłyby zagrać w filmie o 1. Dywizji Pancernej. Jako Polacy zasługujemy, żeby powstał film pokazujący historię polskiej broni pancernej od 1939 r. aż do finału w Wilhelmshaven, dokąd doszła 1. Dywizja. Takiego filmu, pokazującego wspaniałego dowódcę, jakim był gen. Maczek, po prostu nie ma. To był jedyny polski dowódca broni pancernej, który nie przegrał żadnej bitwy. Może uda się w końcu oddać mu hołd takim filmem. Muzeum na pewno wzięłoby udział w takim przedsięwzięciu.