Cztery lata później, dzięki staraniom Iwaszkiewicza, otrzymuje Iłłakowiczówna rentę specjalną. Te 2 tys. zł przy średnich zarobkach w kraju wynoszących niewiele ponad 1,6 tys. zł to było dużo. A „Iłła”, którą życie nauczyło – przede wszystkim w Rumunii – szacunku do pieniądza, przeradzającego się z czasem w skąpstwo, potrafiła oszczędzać. Wpływy z tłumaczeń nie były zresztą małe. Sytuacja zmieniła się wraz z utratą wzroku, co wykluczyło pracę translatorską i wszelką inną.
Miała jednak wokół siebie życzliwych ludzi, niezważających na jej fochy i niekiedy przykre zachowania, z których chyba nie bardzo zdawała sobie sprawę. Gdy w 1981 r. w sklepach zaczęło brakować wszystkiego, o aprowizację poetki zadbał ówczesny wiceprezydent Poznania Andrzej Wituski. To on załatwił jej pralkę automatyczną, a gdy okazało się, że nie ma do niej proszku, także i proszek. Brzmi to wszystko humorystycznie, choć wesołe bynajmniej nie było. Natrudzili się też przyjaciele „Iłły” – Joanna i Jan Kulmowie – by wspomóc ją finansowo. O stanie zdrowia poetki zaalarmowali redakcję paryskiej „Kultury” i wkrótce okazać się miało, że Zygmunt Hertz uprosił tysiąc dolarów z funduszu po Kazimierzu Wierzyńskim. Kulmowie przewieźli te pieniądze, co było przestępstwem, a następnie musieli uprosić ofiarodawców, żeby całą sprawę uwiarygodnili literacko, bo Iłłakowiczówna żadnej zapomogi by nie wzięła. W tej sytuacji Giedroyc, któremu „Iłła” musiała być droga choćby ze względu na wspólną dobrą pamięć o Rogerze Raczyńskim, nie zawahał się wtedy przed wydaniem komunikatu o nagrodzie i wydrukowaniem go w „Kulturze”.
Ktoś nić pochwyci
Iłłakowiczówna, choć w stalinizmie była autorką wyklętą, a jej książkę o Piłsudskim z 1938 r. pt. „Ścieżka obok drogi” wznowiono w kraju dopiero po roku 1989, z socjalizmem – co też trzeba wyraźnie powiedzieć – nie walczyła. Właściwie jedynie odmowa podpisania w 1955 r. apelu wzywającego do powrotu Polaków pozostających za granicą była jedynym z jej strony wyraźnym aktem nieposłuszeństwa, a przypomnijmy, że apel parafowali m.in. Dąbrowska, Słonimski i Jasienica. Także Listu 34, najbardziej znaczącej w PRL manifestacji sprzeciwu ludzi kultury wobec opresyjnej władzy, nie podpisała.
„Nie ma podstaw – pisze Joanna Kuciel-Frydryszak – aby myśleć, że motywacją działań poetki był koniunkturalizm. Ta postawa jest bardzo odległa od jej bezkompromisowej osobowości. W czasie gdy religia wyrzucana jest ze szkół, księża i środowiska katolickie są poddawani inwigilacji, ona manifestuje swoją przynależność do Kościoła, pisze wiersze religijne i nie ma zamiaru schodzić ze swojej drogi.
Z pewnością nie miała ani instynktu, ani rozeznania politycznego; polityka stanowiła dla niej świat abstrakcji. Do tego stopnia nie interesowała się nową konfiguracją polityczną, że dopiero w 1950 roku zorientowała się, że Mieczysław Grydzewski, z którym swobodnie korespondowała od powrotu z Rumunii, jest emigrantem z przyczyn politycznych, a »Wiadomości«, które redaguje, są pismem antykomunistycznym”.
To, co miała ważnego do powiedzenia, zawarła w swoich książkach tak uroczych jak wspomnieniowy „Trazymeński zając” (1968) i w wierszach takich jak „Kiedy przebije się źródło” (z tomu „Szeptem”):
Kiedy przebije się źródło,
napiją się wszyscy.
Gdy znaleźć będzie trudno,
ktoś nić pochwyci.
Nić może będzie z kropel,
może ze lśnień,
może widzialna w mroku,
może nie.
Szukający może schyli się z trudem,
może stanie i krzyknie…
Ale gdy znajdzie źródło,
napiją się wszyscy.
Mówią – cuda….
Kiedy w 1981 r., za „pierwszej Solidarności”, dowiedziała się, że w Łodzi wmurowano tablicę w miejscu, gdzie mieszkał Józef Piłsudski, przesłała datek z wiadomością: „Słowa najwierniejszej pamięci i gorące modlitwy śle – Kazimiera Iłłakowiczówna”.
Rzeczywiście, była najwierniejszą z wiernych. Józefa Piłsudskiego poznała w 1914 r. w Krakowie, gdzie w jego mieszkaniu przy ul. Szlak wynajmowała pokój siostra poetki, Barbara, redagująca przyszłemu marszałkowi pisma wojskowe. Zrobił na niej ogromne wrażenie, choć psioczyła na jego brodę. „Promieniowała z niego – pisała potem w książce »Ścieżka obok drogi« – dobroć ojcowska, łagodność zupełnie nasza, litewska, wileńska. W stosunku do mojej sierocej, surowej młodości, która ze wszystkich stron jednocześnie obrywała po nosie, miał tylko wyrozumiałość”.
Kiedy w czasie, gdy była w Londynie, dowiedziała się o tworzeniu Legionów, zaproponowała Piłsudskiemu w liście, że zostanie jego… adiutantem. Oczywiście, dostała odmowę, „nie wyśmiał, nie zmilczał, ale na sześciu stroniczkach tłumaczył, do jakiej pomocniczej służby nadają się jego zdaniem kobiety”.
Zimą 1915 r. Iłłakowiczówna wstąpiła do służby pielęgniarskiej i poszła na wojnę, ale po przeciwnej niż Piłsudski stronie. Znalazła się w tzw. czołówce przy polskim oddziale VI Wszechrosyjskiego Związku Ziemskiego i przez dwa lata tułała się po frontach I wojny światowej. Wiele osób zapamiętało ją z tego czasu jako siostrę miłosierdzia. 16 grudnia 1922 r. w warszawskiej Zachęcie po tym, jak Eligiusz Niewiadomski zastrzelił prezydenta Gabriela Narutowicza, wypatrzyła ją wśród znajdujących się tam ludzi księżna Franciszka Woroniecka i wezwała do umierającego. „Połóżmy go na podłodze – powiedziałam. Uklękłam i oparłam go o mnie klęczącą. Za mną był postument ze świętą figurą. U stóp Prezydenta, którego postać zajęła wielki kawałek podłogi, siedział na krześle zabójca…” – wspominała ówczesna referentka MSZ, która do Zachęty przyszła z kolegą z pracy, znanym malarzem Janem Henrykiem Rosenem.
Czytaj też:
Zamach na Martykę, czyli śmierć za stalinowską propagandę
Kiedy Piłsudski zmarł, opublikowała dwa wiersze, które nawet w tamtej atmosferze żałoby narodowej zwracały uwagę swoją wyjątkowo hagiograficzną i egzaltowaną tonacją. Skrytykowano ją więc, zarzucając jej i grafomanię, i bluźnierstwo. Jest faktem, że tych na gorąco pisanych utworów nie włączyła później poetka do tomu „Wierszy o Marszałku Piłsudskim”. Także za wspomnieniową książkę „Ścieżka obok drogi” zbierze gromy zwłaszcza ze strony głośnej w tamtych latach publicystki Marii Jehanne Wielopolskiej, która – jak się zdaje – uważała, że ma na zmarłego Marszałka pisarski monopol.
„Iłła” podtrzymywała także kult Piłsudskiego w swoich wykładach, z którymi zjeździła pół Europy, opowiadając cudzoziemcom o wyjątkowości twórcy państwa polskiego, a także o samej Polsce, broniąc jej dobrego imienia w obliczu nasilenia kampanii nadającej wyjątkowe znaczenie ekscesom antysemickim. Dla niej antysemityzm był niepojęty, wyrastała w wolnym od niego świecie, inaczej też została wychowana przez przybraną matkę (miała dwa lata, gdy została sama na świecie), arystokratkę Zofię Buyno z Plater-Zyberków. I co najważniejsze: była chrześcijanką i od kiedy, po młodzieńczych buntach, wróciła na łono Kościoła katolickiego, uczyniła to z całą konsekwencją, za swój obowiązek uznając dawanie świadectwa przynależności do tegoż Kościoła. I zapisała piękne, ważne strony polskiej poezji religijnej, w takich wierszach jak np. „O Matce Boskiej”:
Nie wiadomo nic o Matce Boskiej,
chyba od niej samej:
na łące polskiej czy włoskiej,
w skale, na drzewie wybranym,
u zapomnianego źródła,
na ścieżce przez wszystkich deptanej.
Mówią – cuda,
a to takie proste…
Maryja – Japonka, Indianka lub Częstochowska,
Maryja – objawiająca się przez dzieci, najlepszych posłów:
nie skryją, nie przerobią nowiny zadanej,
ale ją jak ptaki rozszczebiocą.
Nie wiadomo nic o Matce Boskiej
Prócz tylko od niej samej.
„Iłła” zmarła w Środę Popielcową, „ślepa, bezbronna staruszka o niepokornym sercu”, jak powiedział na jej pogrzebie Janusz Maciejewski. Dożyła prawie 94 lat.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.