Pewnemu sentymentowi i szacunkowi zawdzięcza najpewniej życie generał Jerzy Wołkowicki, jedyny z generałów, którzy nie zostali rozstrzelani. Był bowiem bohaterem armii rosyjskiej. Podczas wojny rosyjsko-japońskiej, Wołkowicki, służący w marynarce rosyjskiej, jako młody oficer, był pierwszym na pokładzie jednego z okrętów, który sprzeciwił się kapitulacji. Inni ocaleli dlatego, że byli uznani za przydatnych w różny sposób dla władzy sowieckiej, dysponujący interesującą ich wiedzą. Tak jak pułkownik Jerzy Grobicki, attaché wojskowy w wielu krajach, zaangażowany w antysowiecki ruch prometejski i podpułkownik Tadeusz Felsztyn, specjalista w zakresie uzbrojenia i balistyki.
Prawdopodobne, że Włodzimierz A. Piątkowski ocalał dlatego, że przed wojną wspierał rosyjskich emigrantów w Polsce i być może chciano go dlatego wykorzystać w rozgrywce sowieckich służb. Nie zamordowano również profesora Wacława Komarnickiego działacza Stronnictwa Narodowego. Sowieci pamiętali dawną prorosyjską i antyniemiecką postawę endecji, a to mógł być powód do oszczędzenia profesora dla ewentualnych planów politycznych.
Wielką szansę na ocalenie mieli oficerowie pochodzenia niemieckiego, gdyż wówczas Związek Sowiecki i Niemcy były połączone sojuszem. W Kozielsku narodowość niemiecką zadeklarowało 20 osób.
Natalia Lebiediewa wybitna badaczka zbrodni katyńskiej, opublikowała w jednej ze swoich książek dokument podpisany przez Soprunienkę, szefa wydziału NKWD do spraw jeńców wojennych. Dokument ten wskazuje, dlaczego niektórych oficerów nie wpisano na listy śmierci. 47 osobami interesował się bowiem 5. wydział GUGB (Zarząd Główny Bezpieczeństwa Państwowego), czyli wywiad, w sprawie 47 osób interweniowała ambasada niemiecka, 19 — misja litewska, 24 osoby zadeklarowały się jako Niemcy, 91 osób trafiło do obozu Pawliszczew Bor na rozkaz Mierkułowa, zastępcy Berii, szefa NKWD. 167 osób określono jako „pozostali”.
Grupę ocalałą z polecenia Mierkułowa chciał wykorzystać II wydział GUGB, czyli kontrwywiad, by „kontynuować robotę”. Jak stwierdzała rosyjska badaczka kilka dziesiątków, może nawet około stu ocalałych, a więc co czwarty, było informatorami NKWD, którzy donosili na swoich współtowarzyszy niewoli. Zanim ruszyły transporty z obozów do miejsc zagłady, Mierkułow zażądał przysłania teczek agentów z uwagami o ich przydatności. Być może więc nie wszyscy zasłużyli się na tyle, by ocaleć. Nie można wykluczyć, że wśród ocalałych byli ludzie, którzy jeszcze przed wojną współpracowali z sowieckimi służbami specjalnymi.
Tajemnicą pozostaje do dziś, czy i w jaki sposób zwerbowani agenci zostali później wykorzystani, w armii generała Andersa, na emigracji, po powrocie do Polski. Ich nazwiska pozostają nieznane.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.