Dyktatura, reżim, kryzys, katastrofa gospodarcza – to słowa, które niemal jako pierwsze przychodzą na myśl, gdy zapytamy kogoś, z czym kojarzy Republikę Zimbabwe. Niektórzy przypomną sobie, być może, o dawnej prosperity tego afrykańskiego państwa i o tym, że wiele lat temu o Zimbabwe mawiano, iż jest „spichlerzem Afryki”. Postacią, która nieodłącznie będzie kojarzona z wszystkim, co o Zimbabwe można powiedzieć złego, jest bezsprzecznie Robert Mugabe – premier i wieloletni prezydent, rządzący krajem od 1980 do 2017 r. Jednak, jak to zwykle bywa, zła sława pojawiła się dopiero z czasem, po latach rządów. Warto pamiętać o tym, kim Robert Mugabe był i jak wyglądał jego wizerunek w pierwszych latach politycznej kariery.
Brytyjski klejnot w Koronie
Rodezja Południowa uznawana była przez Koronę za jeden z dwóch, obok Kenii, klejnotów na brytyjskiej mapie kolonii w Afryce. Dobry klimat, piękne krajobrazy i urodzajna ziemia sprawiały, że biali osadnicy z Europy chętnie wybierali tę krainę na miejsce zamieszkania. Wraz ze wzrostem liczby mieszkańców, coraz częściej słyszalne stawały się głosy mówiące o zerwaniu z brytyjskim zwierzchnictwem. W roku 1965 r. Partia Narodowa pod wodzą Iana Smitha ogłosiła Jednostronną Deklarację Niepodległości, co równało się z uwolnieniem spod władzy Zjednoczonego Królestwa.
Ian Smith wzorce do naśladowania czerpał z sąsiadującej RPA, wprowadzając na terenie kraju zasady oparte na segregacji rasowej. Pragnął, nie tylko wyswobodzić się z krępujących go wytycznych płynących z Londynu, ale również – czy nawet przede wszystkim – wyeliminować możliwość przejęcia władzy przez Afrykanów. Widząc zmiany następujące w na Czarnym Lądzie, wiedział, że rząd londyński, wcześniej czy później, zgodzi się na niepodległość Rodezji Południowej pod rządami jej czarnych mieszkańców, chciał więc działać wyprzedzająco. Ogłoszenie niepodległości nie spotkało się jednak z aprobatą żadnego państwa oprócz RPA. Ponadto, istniejące na terenie Rodezji ruchy niepodległościowe otrzymały solidny powód, aby rozpocząć zbrojną walkę o swoje prawa. Spośród wielu ugrupowań uczestniczących w konflikcie, najważniejszymi były: wojska rządowe Rodezji, partia ZANU pod wodzą Roberta Mugabe oraz partia ZAPU, której przewodniczył Joshua Nkomo.
Wojna trwała 15 lat i zaangażowała światową dyplomację na najwyższych szczeblach. Rodezja stała się teatrem zimnowojennych zmagań. Po stronie Roberta Mugabe stanęły Stany Zjednoczone, a Joshuę Nkomo poparł Związek Sowiecki. Konflikt zakończył się w roku 1980 r., a jego największym zwycięzcą okazał się Robert Mugabe, który w kwietniu 1980 r. został premierem nowego, niepodległego państwa – Republiki Zimbabwe.
Dżentelmen i bywalec salonów
Dla Stanów Zjednoczonych kwestia niepodległości Zimbabwe miała duże znaczenie. Poprzez poparcie Mugabego, Waszyngton mógł wydatnie zwiększyć swoją obecność w Afryce. Oznaczało to zbliżenie z państwami, które także popierały przywódcę ZAPU, takie jak Tanzania, Zambia, Mozambik i Botswana. Obecność amerykańska na południu kontynentu afrykańskiego była istotna także ze względu na nierozstrzygnięty status Namibii oraz wojnę domową w Angoli i znajdujące się tam wojska kubańskie (Kuba wysłała swoje wojska do Angoli w 1975 r.).
U progu 1980 r., amerykańska dyplomacja mogła i świętowała sukces. Kiedy ogłoszono wyniki wyborów, w których zwycięstwo odniósł, popierany przez Waszyngton, Robert Mugabe, Departament Stanu, w depeszy do swego ambasadora w Londynie pisał: „głosowanie zakończyło się wynikiem najlepszym z możliwych”.
Nie wszyscy jednak przywitali tę wygraną entuzjastycznie. Wielu białych porzuciło swoje farmy i wyjechało do RPA. Obawiano się komunistycznych poglądów nowego premiera i poparcia dla nacjonalizacji ziemi. Jednak Mugabe zaskoczył wszystkich, obiecując wolny rynek i porzucenie planów nacjonalizacji. Jak pisał jeden z białych mieszkańców Zimbabwe, cytowany przez Petera Godwina: „Wiele rzeczy wprawiało nas w zdumienie: jego oczywista anglofilia, garnitury z Saville Row, staranna angielszczyzna, upodobanie do powieści Grahama Greene’a, podziw dla królowej (…) jego uwielbienie dla herbaty i krykieta, gry, która, jak to określił: cywilizuje ludzi i czyni ich dobrymi dżentelmenami”.
Młode państwo, wyniszczone kilkunastoletnią wojną domową wymagało odbudowy. Mugabe liczył na pomoc z Zachodu, a jego umiejętności dyplomatyczne były w jej uzyskaniu bardzo pomocne. Jeszcze w 1980 r. Wielka Brytania obiecała przekazać około 115 mln dolarów, a USA 70-75 milionów dolarów. Amerykanie wysłali do Zimbabwe przedstawicieli Departamentu Stanu oraz biznesmenów, którzy mieli zorientować się w możliwościach gospodarczych kraju. Obecność takiej delegacji już dwa miesiące po ogłoszeniu niepodległości, świadczyła o tym, że Stany Zjednoczone widziały w Zimbabwe znaczny potencjał i zamierzały go wykorzystać. Robert Mugabe od początku był zainteresowany współpracą. Już w połowie 1980 r. udał się do Waszyngtonu, gdzie zabiegał o dalszą pomoc finansową.
Czytaj też:
Nawet Sowieci bali się interwencji w tym kraju. Zimna wojna przerodziła się tu w rzeź
Różnice nie do pogodzenia
W marcu 1981 r. odbyła się międzynarodowa konferencja na rzecz pomocy Zimbabwe. Przybyło na nią aż 250 delegatów z 40 krajów. Mugabe i jego ministrowie nie ukrywali, że liczą na pomoc rzędu 1,2 mld dolarów, ostatecznie otrzymując znacznie więcej. Połowa pieniędzy została przekazana jako dary, a druga połowa jako niskoprocentowe pożyczki. Było to wydarzenie bez precedensu, pokazujące, że Zimbabwe cieszy się wyjątkowymi względami państw Zachodu.
Jednak relacje na linii Harare-Waszyngton układały się dobrze dość krótko. Pierwsze rysy pojawiły się już w połowie 1982 r. Powodem była różnica zdań w kwestii niepodległości Namibii. Sprawa ta zdeterminowała tematykę rozmów na kolejne lata. Namibia była krajem zajętym przez RPA w 1915 r., na którego terytorium od 1966 r. toczyła się wojna domowa. Orzeczenia ONZ i Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze w sprawie wycofania się wojsk i administracji RPA z obszaru Namibii, i przyznania jej niezależności, były ignorowane przez południowoafrykańskie władze. Ponadto, Stany Zjednoczone, poniekąd słusznie, obawiały się, że z chwilą ogłoszenia niepodległości przez Namibię, kraj ten dostanie się w strefę wpływów Związku Sowieckiego – tym samym, ze względu na ochronę własnych interesów w Afryce, Waszyngton przez wiele lat uniemożliwiał usamodzielnienie się Namibii, co było na rękę południowym afrykańskim władzom (trzeba jednak podkreślić, że USA nigdy nie popierały polityki segregacji rasowej, jaką praktykowała Pretoria, także na obszarze Namibii).
Dla Roberta Mugabe, początkującego na arenie międzynarodowej, ale już doświadczonego i bardzo ambitnego polityka, kwestia niepodległości Namibii stała się doskonałą okazją do odegrania pierwszoplanowej roli na kontynencie afrykańskim. W krótkim czasie Mugabe stał się jednym z najzagorzalszych orędowników niezależności Namibii i głośnym przeciwnikiem polityki RPA.
We wrześniu 1983 r., zimbabweński premier udał się do Waszyngtonu. Jednym z celów wizyty był stosunek do obecności wojsk kubańskich w Angoli i wiązania ich z niepodległością Namibii. Stany Zjednoczone i RPA stawiały warunek, że tylko opuszczenie Angoli przez Kubańczyków może otworzyć drogę do rozmów na temat niezależności Namibii. Premier Zimbabwe, jako nieformalny przywódca „państw frontowych” (czyli krajów sąsiadujących i/lub sprzeciwiających się polityce RPA oraz wspierających Afrykański Kongres Narodowy), chciał, aby USA uznały prawo do niepodległości Namibii, lecz jednocześnie nie podniósł kwestii powiązań przywódców namibijskiej organizacji niepodległościowej SWAPO ze Związkiem Sowieckim i Kubą. Mugabe zresztą stosował tę taktykę od kilku miesięcy. Sprawa Namibii była stałym punktem rozmów pomiędzy stroną amerykańską i zimbabweńską przynajmniej od 1982 r., a Mugabe – choć doskonale zdawał sobie sprawę, o jaką stawkę toczy się gra – miał w zwyczaju powtarzać, że nie rozumie „dlaczego Namibijczycy mają być karani brakiem niepodległości, tylko dlatego, że ich sąsiad zaprosił do siebie Kubę”.
Pomimo wyraźnie krnąbrnej postawy Roberta Mugabe, Amerykanie przymykali oko na jego ekscentryzm, chcąc utrzymać Zimbabwe w swojej „strefie wpływów”, słusznie obawiając się, że w każdej chwili Mugabe może zwrócić się do Związku Sowieckiego, który od połowy lat siedemdziesiątych intensywnie szukał popleczników w południowej Afryce.
Pierwszy znaczący zgrzyt na linii Waszyngton-Harare nastąpił we wrześniu 1983 r. Podczas konferencji prasowej w siedzibie ONZ w Nowym Jorku, Robert Mugabe ostro skrytykował postawę USA wobec RPA i obarczył Amerykanów winą za sytuację w Angoli i Namibii. Oficjalna odpowiedź Białego Domu brzmiała, że wycofanie wojsk kubańskich z Angoli, jako pierwszy krok w stronę rozmów o niepodległości Namibii, jest stanowiskiem RPA. Mugabe tej argumentacji nie przyjął, odpowiadając Amerykanom poprzez media, że z pewnością nie jest to opinia Pretorii, lecz stanowisko Waszyngtonu, które Pretoria „jedynie podziela”.
Kolejną kwestią, zaogniającą relacje pomiędzy państwami było głosowanie w ONZ nad rezolucją potępiającą zestrzelenie przez ZSRR południowokoreańskiego samolotu (wrzesień 1983). Podczas tego głosowania Zimbabwe wstrzymało się od głosu, co spotkało się z dużą krytyką w świecie zachodnim. Na pytanie Reagana o powód takiej decyzji, Mugabe odparł, że konsultował ją z siedmioma niezaangażowanymi krajami Afryki południowej, jako wspólne stanowisko. Wobec takiego zachowania Mugabego, może dziwić fakt, iż Stany Zjednoczone nie zdecydowały o wycofaniu pomocy finansowej dla Zimbabwe, które wynieść miało kolejne 75 mln dolarów, poprzestając jedynie na formalnym wyrażeniu niezadowolenia.
31 października 1983 r. w Zimbabwe doszło do aresztowania opozycyjnego działacza, biskupa Abla Muzorewy. Za powód zatrzymania podano jego działalność wywrotową w powiązaniu z RPA. Muzorewa krytykowany był ponadto z powodu swoich niedawnych wizyt w Egipcie i Izraelu, z którymi Zimbabwe nie utrzymywało relacji. Jego aresztowanie spotkało się z krytyką USA, co ironicznie skomentowała państwowa gazeta „The Harald”: „Amerykanie chcą być żandarmem świata, ustanawiając rządy według swego życzenia (…) i narzucając osoby im sprzyjające”
Stosunek Roberta Mugabe do Stanów Zjednoczonych ulegał systematycznemu oziębieniu, co należy wiązać z zacieśnianiem kontaktów ze Związkiem Sowieckim oraz coraz bardziej agresywnymi działaniami RPA, z którą USA, pomimo międzynarodowej krytyki, prowadziło ożywione (choć nienależące do łatwych i wolnych od wzajemnych nieufności) relacje. Od drugiej połowy 1985 r. można było zaobserwować wzrost na napięcia na granicy Zimbabwe – RPA. Do bezpośredniego ataku doszło 19 maja 1986 r., kiedy grupa komandosów została zrzucona na terytorium Zimbabwe (a także Botswany i Zambii). Atak ten został potępiony przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię, lecz RPA nie poniosła żadnych konsekwencji.
Wydarzenia, które przelały czarę wzajemnych goryczy rozegrały się w lipcu 1986 r. w czasie uroczystości z okazji Święta Niepodległości Stanów Zjednoczonych, które odbywały się w siedzibie ambasady USA w Harare. Podczas bankietu, zimbabweński minister sportu David Karimanzira, który brał udział w uroczystościach w zastępstwie ministra spraw zagranicznych, wygłosił przemówienie, w którym w ostrych słowach skrytykował politykę Waszyngtonu. Potępił on stosowanie przez USA sankcji wobec Polski, Libii czy Nikaragui, zarzucając jednocześnie ignorowanie terroryzmu RPA, jej sytemu apartheidu oraz okupacji Namibii. Słowa te wywołały burzę – salę opuścił m. in. obecny na przyjęciu były prezydent Jimmy Carter oraz dyplomaci z Holandii, RFN i Wielkiej Brytanii. Departament Stanu USA domagał się przeprosin. Całe zajście uznano za nadużycie przyjaźni i gościnności.
Cierpliwość Waszyngtonu wobec nieprzewidywalnych rządów Mugabego skończyła się. Stany Zjednoczone anulowały pomoc finansową, jaką przeznaczyły dla Zimbabwe na kolejny rok. To przeorientowanie polityki widać wyraźnie w dyrektywie prezydenta Ronalda Reagana dla CIA z 18 maja 1987 r., w której wskazuje on, że USA powinny zacieśnić współpracę z innymi krajami południa Afryki, takimi jak Botswana, Malawi, Zambia i Suazi, a także stwierdza także, że dotychczasowe działania Zimbabwe są zbyt sprzeczne, a więc nie można ich uznać za podstawę do prowadzenia dalszych kontaktów. Reagan pytał retorycznie: „jaki interes możemy mieć my [Amerykanie] w politycznym przeżyciu Mugabego?”.
Wielkie plany i rozczarowanie
Mugabe był z pewnością trudnym partnerem w polityce zagranicznej. Jego, jak się zdawało, nieprzemyślana, brawurowa dyplomacja, wprawiała w konsternację wiele stolic na świecie. Zimbabweński premier chciał jednak w ten sposób wypracować silną pozycję na arenie międzynarodowej – a przynajmniej wieść prym pośród innych państw Afryki. Mugabe, oficjalnie opowiadający się po stronie krajów zrzeszonych w Ruchu Państw Niezaangażowanych, od początku balansował pomiędzy Zachodem i Wschodem. Chwiejna postawa była dla Waszyngtonu zbyt mało jednoznaczna. Prawdopodobnie Stany Zjednoczone wiązały z Zimbabwe spore nadzieje, wierząc, że nie stanie się sowieckim satelitą w stylu Angoli. Tym większe musiało być zaskoczenie Białego Domu, kiedy od końca 1983 r. relacje pomiędzy Zimbabwe a Sowietami zaczęły się stopniowo ożywiać.
Pozytywny wizerunek Mugabego z czasów wojny o niepodległość sprzyjał pozyskaniu sojuszników na Zachodzie, a co za tym idzie, także pomocy finansowej. Z chwilą, gdy okazało się, że – z powodu niechęci do Amerykanów w wielu afrykańskich krajach – bardziej opłacało się „zmienić front” i zwrócić się w stronę Związku Sowieckiego, Mugabe uczynił to, choć również dla Moskwy nie był łatwym i pewnym sojusznikiem.
Czytaj też:
Przerażające oddziały Flechas. Odcinali komunistom głowy i zjadali ich serca
W pierwszych latach sprawowania władzy Mugabe, pomimo wszystko, jawi się jako realista. W zimnowojennej rzeczywistości trudno było o zachowanie obiektywizmu, a trzeba przyznać, że w pewnym stopniu niewielkiemu państwu leżącemu na południu Afryki to się udało – przynajmniej przez pewien czas. Powodem początkowego sojuszu z USA był czysty pragmatyzm. Mugabe wiedział że takich pieniędzy, jakie może ofiarować Zachód, nie będzie w stanie zapewnić Związek Sowiecki. Do tego zdawał sobie sprawę z zacofania własnego kraju, braku miejsc pracy i perspektyw rozwoju dla milionów obywateli. Rozwiązanie widział w zachodnim modelu gospodarczym. Mówił: „bez względu na nasze poglądy, musimy budować na tej podstawie [tj. kapitalizmie] naszą przyszłość. Przekształceń dokonywać można tylko stopniowo”.
Jednak wraz z umocnieniem swojej pozycji w kraju i eliminacją opozycji, Mugabe stopniowo rozluźniał relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Z biegiem lat, jego pozycja na kontynencie afrykańskim umacniała się. Ponadto, w 1986 r. objął kadencyjne przywództwo w Ruchu Państw Niezaangażowanych. Trzeba podkreślić, że w trudnym okresie zimnej wojny, kiedy napięcia na południu Afryki z powodu wojny domowej w Angoli i niestabilnej sytuacji w RPA i Namibii, sięgały zenitu, Robert Mugabe zdołał nie wplątać swego kraju w żaden konflikt. Pomimo prób, jakie podejmowała Moskwa, Harare nigdy też nie dostało się w jej strefę wpływów. W ciągu kilku lat, dzięki polityce zagranicznej rządu Roberta Mugabe, Zimbabwe stało się jednym z najważniejszych i najbardziej liczących się państw Afryki.
Kiedy w roku 1980, Robert Mugabe przejmował władze, prezydent Tanzanii, Julius Nyerere (jeden z najbardziej zasłużonych i cenionych „ojców narodu”) powiedział: „Odziedziczył pan klejnot. Proszę dbać o to, aby pozostał klejnotem”.
Ta sztuka udawła się Robertowi Mugabe zaledwie przez kilka lat i tylko w ograniczonym stopniu. Walka z opozycją, obecność niesławnych północnokoreańskich dowódców szkolących żołnierzy 5. Brygady, a w końcu grabież ziemi i morderstwa dokonywane na białych farmerach przesłoniły jego dyplomatyczne zdolności z pierwszych lat rządów.
Na początku lat osiemdziesiątych wydawało się, że Mugabe poprowadzi Zimbabwe do wielkości. Sprawił jednak, że silny i żyzny kraj popadł w niewyobrażalną ruinę.
Jego rządy obalił bezkrwawo – być może z inspiracji Pekinu, gdyż Mugabe nie patrzył przychylnie na chińskie inwestycje w Afryce – pucz wojskowy w listopadzie 2017 r. Robert Mugabe zmarł dwa lata później w wieku 95 lat.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.