Tajemnica zamachu stulecia. Kto naprawdę podrzucił brązową walizkę?

Tajemnica zamachu stulecia. Kto naprawdę podrzucił brązową walizkę?

Dodano: 

Na drugi ślad naprowadziła śledczych obecność czterech agentów CIA, którzy na Bliskim Wschodzie sprawdzali doniesienia, że pracujący na miejscu funkcjonariusze agencji mogą być zamieszani w przemyt narkotyków. Podobno w raporcie mieli ujawnić, jaka jest skala tego procederu. Badanie obu tropów niczego jednak nie dało.

Do ostatecznych konkluzji doprowadziło śledczych przeanalizowanie wszystkiego, co wiązało się z przygotowaniem bomby i dostarczeniem jej na pokład samolotu Pan Am. Stwierdzono przede wszystkim, że ubrania, w które zawinięto radiomagnetofon, zostały kupione na Malcie, a to pociągnęło za sobą kolejne odkrycia. Zeznania Tony’ego Gauciego, właściciela sklepu z ubraniami, pozwoliły zidentyfikować nabywcę. Okazał się nim Libijczyk Abdelbaset al-Megrahi, agent służb specjalnych odpowiedzialny za kwestie bezpieczeństwa w Libyan Arab Airlines. Jego współpracownikiem był Al-Amin Chalifa Fhimah, szef biura LAA na Malcie. Z racji swej funkcji mógł on swobodnie poruszać się po lotnisku.

Tak oto o zorganizowanie zamachu oskarżona została Libia płk. Muammara Kadafiego. Ale choć w 1991 r. w związku z tym nałożono na nią sankcje, dopiero osiem lat później władze libijskie zgodziły się wydać obu agentów, zastrzegając w dodatku, że nie mogą oni stanąć przed sądem w Wielkiej Brytanii, ściślej – w Szkocji. Jak ich wobec tego osądzić, wymyślił Robert Black, profesor prawa na uniwersytecie w Edynburgu. Black zaproponował, by proces odbył się na neutralnym gruncie, w kraju trzecim, ale zgodnie z prawem szkockim. Na ów neutralny grunt wybrano dawną bazę wojskową Camp Zeist w Holandii. Tu odbył się proces, który w styczniu 2001 r. zakończył się skazaniem tylko Al-Megrahiego – na dożywocie. Chalifa Fhimah został uniewinniony.

Pomnik ofiar zamachu na cmentarzu w Lockerbie

Niechlubna pomyłka

Od tej chwili jednak wydarzenia zaczęły toczyć się w sposób, jakiego nikt nie był w stanie przewidzieć. Apelację Al-Megrahiego sąd odrzucił, on sam został przewieziony do więzienia w Szkocji i na tym, zgodnie z powszechnymi zasadami, sprawa powinna się była zakończyć. Tymczasem wkrótce potem sąd w Szkocji zgodził się na rozpatrzenie jeszcze jednego odwołania, niedwuznacznie sugerując, że wyrok skazujący może być pomyłką. Zanim doszło do nowego procesu, Al-Megrahi został jednak zwolniony z więzienia z przyczyn humanitarnych i, co więcej, przewieziony do Libii. Cierpiał bowiem na raka prostaty i, zdaniem lekarzy, miał przed sobą nie więcej niż trzy miesiące życia. Ten czas, zdaniem sądu, powinien spędzić z bliskimi.

Tu otwiera się bodaj najciekawszy, a na pewno najbardziej tajemniczy rozdział całej tej historii. Zanim jeszcze w sierpniu 2009 r. Al-Megrahi wrócił do Trypolisu, w Wielkiej Brytanii zawiązał się komitet Justice for Megrahi (Sprawiedliwość dla Al-Megrahiego). Jego członkowie nie mają żadnych wątpliwości, że Libijczyk jest niewinny. Skoro tak, konieczne jest wznowienie dochodzenia, znalezienie prawdziwych sprawców i ich ukaranie. Skazanie człowieka, który z zamachem nie ma nic wspólnego, chroni winnych i urąga pamięci ofiar tragedii.

Komitetu nie stworzyli jednak, jak można by było sądzić, ani przyjaciele, ani mocodawcy Al-Megrahiego. To inicjatywa krewnych brytyjskich ofiar tragedii (Amerykanie nie mają zastrzeżeń do wyroku), a także specjalistów, wśród których jest też prof. Robert Black. Na czele komitetu stoi 80-letni dziś lekarz Jim Swire, który nad Lockerbie stracił córkę Florę. Swire zaoferował część odszkodowania, jakie otrzymał od Libii, na pomoc prawną dla Al-Megrahiego, odwiedzał go zarówno w szkockim więzieniu, jak i przed jego śmiercią w domu w Libii (Al-Megrahi zmarł w 2012 r.). I podkreślał, że nigdy by tego nie zrobił, gdyby nie był absolutnie przekonany o jego niewinności.

Równie wymowne jest zaangażowanie prof. Blacka. Jako prawnik bardzo krytycznie ocenia wyrok z Camp Zeist, wydany, jak podkreśla, na podstawie bardzo słabych materiałów dowodowych. „Od stu lat nie było w Szkocji równie niechlubnej pomyłki sądowej” – powiedział dziennikowi „The Scotsman”. Wielu specjalistów zresztą zarzuca sądowi, że dziwnie traktował dowody i zeznania, akceptując jedne (na przykład to, że Tony Gauci rozpoznał Al-Megrahiego jako nabywcę ubrań, choć mógł się zasugerować jego wcześniej publikowanym zdjęciem), a lekceważąc na przykład informacje o braku dozoru nad bagażami na Heathrow.

Czytaj też:
Największa kompromitacja Eisenhowera. Tego samolotu nie mieli prawa zestrzelić

Prawda po latach?

Czy wyrok mógł być pomyłką? Przecież Libia w liście do Rady Bezpieczeństwa ONZ przyznała się do zorganizowania zamachu (choć przy innych okazjach niezmiennie temu zaprzeczała), a rodzinom ofiar wypłaciła wysokie odszkodowanie (łącznie ponad 2 mld dol.). Spekulacje i wyjaśnienia, oparte na przeciekach i sekretach zdradzanych podczas poufnych spotkań, sprowadzają się do stwierdzenia, że obie strony miały w tym istotny interes. Libia – bo pragnęła uzyskać zniesienie sankcji, a droga do tego prowadziła przez uznanie winy za Lockerbie. A USA i Wielka Brytania – bo musiały oszczędzić Iran i Syrię, choć były one najbardziej podejrzane jako patroni najgroźniejszych grup terrorystycznych. Nie można ich było oskarżyć, bo były potrzebne jako przeciwwaga dla saddamowskiego Iraku, w którym widziano największe zagrożenie, a w dodatku oskarżenie oznaczałoby wyrok śmierci dla zakładników przetrzymywanych w Libanie przez Hezbollah. A opinia publiczna czekała na znalezienie winnych.

Wśród specjalistów przeważa opinia, że sprawcą zamachu mógł być Egipcjanin Mohammed Abu Talb z Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny-Dowództwa Generalnego, mieszkający na stałe w Szwecji. Dwa miesiące wcześniej Talb był na Malcie, a podczas rewizji w jego mieszkaniu w Uppsali znaleziono kalendarz, w którym datę 21 grudnia obwiedziono kółkiem. Na Abu Talba jako na sprawcę wskazują również autorzy raportu sporządzonego parę lat temu przez londyńskie biuro śledcze Forensic Investigative Associates. Czy teraz, po 30 latach, da się to jeszcze udowodnić?

Artykuł został opublikowany w 12/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.