ORP „Wilk” – przeklęty okręt
  • Marcin BartnickiAutor:Marcin Bartnicki

ORP „Wilk” – przeklęty okręt

Dodano: 

16 listopada, gdy do Dundee przyjechał gen. Władysław Sikorski, na molo zebrały się załogi „Orła” i „Wilka”. Oficerowie i marynarze z „Orła” otrzymali liczne odznaczenia, natomiast załoga „Wilka” nie dostała nawet pochwały. Pytany o to przez oficerów Sikorski tłumaczył, że nie został poinformowany o dokonaniach „Wilka”. Naczelny Wódz próbował jeszcze naprawić swój błąd, wręczając Krawczykowi własny Krzyż Walecznych, marynarze uznali jednak, że Kierownictwo Marynarki Wojennej jest nastawione do nich wrogo.

„Podwodniacy nie cieszyli się sympatią szefa, czego dowodem było nieprzywitanie się z nim oficerów »Wika« i »Orła« w czasie wizyty gen. Sikorskiego – pisał po wojnie por. mar. Zbigniew Jasiński. – Przez niepodanie ręki Świrskiemu, pomimo parokrotnego przekonywania nas przez generała do odstąpienia od tego afrontu, chcieliśmy dać wyraz temu, że Świrski uważany był za jednego z tych, dla których głównym celem we wrześniu 1939 r. była jak najszybsza ucieczka z Polski”.

Sikorski tłumaczył Świrskiego, że ten ewakuując się z Warszawy, wykonywał rozkaz objęcia kierownictwa nad polskimi okrętami, które miały przebić się na Zachód. Niesmak jednak pozostał. Krawczyk i jego załoga cieszyli się za to zaufaniem Brytyjczyków. Załogi i dowódcy polskich okrętów rozważali nawet podporządkowanie się dowództwu Royal Navy, okazało się to jednak niemożliwe.

Fragment dziobu okrętu podwodnego typu "Wilk". Widoczna 100 mm armata Schneider wz. 17

Podczas stacjonowania w Wielkiej Brytanii „Wilk” wyszedł w sumie na dziewięć patroli bojowych. Po dwóch pierwszych, które były pasmem awarii, skierowano w końcu okręt do kapitalnego remontu. Przesądziły o tym kolejne uszkodzenia, do których doszło na początku 1940 r. podczas manewrowania okrętem w porcie Rosyth, gdzie „Wilk” uderzył dziobem w... burtę „Orła”. Załoga uważała, że ich okręt jest „przeklęty i pechowy”.

Wielu marynarzy służyło nieprzerwanie przez nawet osiem–dziewięć lat. Teraz, gdy „Wilk” miał przejść remont, dostali chwilę wytchnienia i szansę na odreagowanie stresu i frustracji. Niestety, rozluźnienie dyscypliny w porcie pogorszyło tylko sytuację. Do pijaństwa i bójek dochodziło już wcześniej, tym razem dyscyplina upadła zupełnie. Marynarze wychodzili na pijackie eskapady po mieście, niektórzy wybierali się w dalsze podróże i znikali na wiele dni. Jeden z chorążych został odnaleziony przez brytyjskich policjantów – leżał na ulicy pijany do nieprzytomności. Polacy mieli przy tym powodzenie u brytyjskich dziewcząt. Niekoniecznie były to zawsze damy z dobrych domów, dlatego przybywało marynarzy zarażonych chorobami wenerycznymi. Z powodu konieczności podjęcia leczenia niezbędne były zmiany w składzie załogi na kolejnych patrolach.

Na długo wyczekiwany urlop udał się również dowódca okrętu kpt. Krawczyk. W kwietniu 1940 r. wyjechał do Szwecji, dowódcą „Wilka” został tymczasowo kpt. mar. Borys Karnicki. Krawczyk wrócił 31 lipca, zdaniem oficerów z jego załogi – był odmieniony. Nieugięty dowódca stał się nagle defetystą. „Podczas alarmu przeciwlotniczego w Rosyth opowiadał o potędze Niemiec i że w Wielkiej Brytanii będą działy się rzeczy straszne – wspominał Karnicki. – Wyraźnie spodziewał się ciężkiego bombardowania i nalotu, ale żadna bomba nie spadła. Najprawdopodobniej był to skutek propagandy niemieckiej i nastrojów panujących w tym czasie w Szwecji. Dla nas było to nieprzyjemne i obce. Również w stosunku do załogi Krawczyk zmienił się nie do poznania. Twierdził, że ludzi trzeba wziąć w garść, »Wilka« doprowadzić do przedwojennego stanu załogi i dyscypliny. Za przewinienia – karać”.

Czytaj też:
Zbrodnia w Mokranach

W czasie wyjazdu Krawczyka do Szwecji Niemcy zdążyły już podbić nie tylko Danię i Norwegię, lecz także Francję, a drugi z polskich okrętów podwodnych – „Orzeł” – zaginął na morzu. W dodatku podczas trzeciego patrolu dowodzący „Wilkiem” zastępca dowódcy kpt. mar. Bolesław Romanowski zdecydował się na wykonanie brawurowego ataku i – jak twierdził Krawczyk – „zepsuł” okręt. W nocy z 19 na 20 czerwca dostrzeżono sylwetkę unoszącego się na powierzchni okrętu podwodnego. Cel znajdował się w odległości niespełna 400 m. Nie udało się zidentyfikować jednostki, mimo to Romanowski podjął decyzję o ataku. „Wilk” miał staranować inny okręt podwodny! Uderzył z ogromnym impetem, ale mimo poważnych uszkodzeń przetrwał taranowanie. Nie udało się jednoznacznie potwierdzić zniszczenia wrogiego okrętu. „Wilk” zatopił prawdopodobnie jeden z niemieckich U-Bootów – U 102 lub U 122, które zaginęły na Morzu Północnym w tym czasie i w tym rejonie. Według innej hipotezy zatopionym okrętem mógł być sojuszniczy holenderski O-13.

Po zaginięciu „Orła” konflikt załogi „Wilka” z Kierownictwem Marynarki Wojennej jeszcze się pogłębił. Świrski domagał się, aby dowodzący okrętem Karnicki oddał depozyt złota i dolarów znajdujący się na „Wilku”. Była to żelazna rezerwa, którą pobrał każdy z okrętów przed wybuchem II wojny światowej. Miał zapewnić m.in. możliwość dokonania napraw i zakupu prowiantu w neutralnych portach na wypadek, gdyby powrót do macierzystych lub sojuszniczych portów był niemożliwy. Po zaginięciu „Orła” dowództwo nie chciało stracić kolejnego depozytu, a oficerowie z „Wilka” zamierzali zachować zabezpieczenie na wypadek, gdyby Wielka Brytania stała się celem inwazji i okręt musiałby płynąć do portu w USA. Na konflikt i kolejne akty nieposłuszeństwa nałożyła się jeszcze frustracja oficerów i marynarzy, którym ciągle brakowało podstawowego wyposażenia – butów i ubrań, a ich wynagrodzenia były znacznie niższe niż wykonujących te same zadania brytyjskich marynarzy (wyrównanie nastąpiło dopiero po interwencji dowódców Royal Navy).

Apogeum konfliktu z dowództwem nastąpiło w czerwcu i lipcu 1941 r. Krawczyk był już wówczas skonfliktowany z własnymi oficerami i marynarzami. Oficerowie zupełnie stracili kontrolę nad tym, co robi załoga, przebywając na lądzie. Próba zażegnania konfliktu zakończyła się niepowodzeniem. „Część załogi po wieczornej zbiórce 23 czerwca samowolnie opuściła koszary! – pisze Mariusz Borowiak w książce »Stalowe drapieżniki«. – Niezdyscyplinowani marynarze awanturowali się na mieście; pijany bosmanmat Franciszek Karnowski pobił brytyjskiego żandarma. W nocy nieposłuszni członkowie załogi »Wilka« (większość z nich była pijana) wrócili do bazy”. Po tym akcie buntu załoga poczuła się zupełnie bezkarna, szczególnie że Krawczyk postanowił zatuszować całą sprawę. Ukryć nie dało się jednak kolejnego zajścia z 14 lipca. Po nieudanych próbach nacisku ws. uwolnienia aresztowanego kolegi, po zajęciach, o godz. 17, 38 członków załogi, w tym 25 podoficerów, wynajęło autobus i pojechało do Forfar. Udali się do Sądu Polowego i zażądali wydania aresztowanego bosmanmata Mariana Matuszczaka. Po odmowie wyłamali drzwi i po prostu wynieśli kolegę. Ich dowódca Bogusław Krawczyk był w tym czasie w Londynie.

Cztery dni później, po odprawie dla oficerów, Krawczyk odebrał telefon z Kierownictwa Marynarki Wojennej. Według najbardziej prawdopodobnej wersji zadzwonił do niego Świrski, aby odwołać go ze stanowiska. Krawczyk zdążył jeszcze podpisać rozkaz przekazania dowództwa kpt. mar. Jerzemu Koziołkowskiemu. Miał już wcześniej przygotowane listy, w których żegnał się z przyjaciółmi. 19 lipca 1941 r. strzelił sobie w serce. „Wilk” nie wyszedł więcej na patrol bojowy. Został wycofany do rezerwy w 1942 r. Zezłomowano go w Gdyni dziewięć lat po wojnie.

Artykuł został opublikowany w 3/2019 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.