„Ugięły się pode mną kolana, ukląkłem”. Tak zginęła Huta Pieniacka

„Ugięły się pode mną kolana, ukląkłem”. Tak zginęła Huta Pieniacka

Dodano: 
Pomnik postawiony w miejscu kaźni Polaków z Huty Pieniackiej
Pomnik postawiony w miejscu kaźni Polaków z Huty Pieniackiej Źródło: Wikimedia Commons / Stako
28 lutego 1944 r. ukraińscy policjanci z 4 Pułku Policji SS – działający pod niemieckim dowództwem – wraz z członkami UPA i mieszkańcami okolicznych ukraińskich wiosek wymordowali ok. 850 Polaków z Huty Pieniackiej.

14-letni Sulimir Stanisław Żuk mieszkał w Urszulinie oddalonym o ok. 3 kilometry od Huty Pieniackiej, gdzie żyli jego dziadkowie oraz wujek z rodziną. Gdy tylko do mieszkańców Urszulina dotarły mrożące krew w żyłach informacje o rzezi w sąsiedniej miejscowości, rodzice surowo zabronili synowi opuszczania terenu wsi.

„Popełniłem akt niesubordynacji. Nie wytrzymałem i nad ranem 2 marca cicho ubrałem się, pomodliłem i okrążając szerokim łukiem ukraińską wieś Żarków, poszedłem do Huty Pieniackiej” - wspominał Sulimir Stanisław Żuk w jednym z wywiadów.

Wziąłem ze sobą trochę jedzenia i jeden granat, żeby w razie czego nie wzięli mnie żywcem. Po drodze z ukrycia widziałem sanie pełne uzbrojonych ludzi kursujące do Huty i z powrotem. Było już widno, gdy doszedłem na skraj lasu. Rozchyliłem gałęzie drzew i zamarłem. Ugięły się pode mną kolana, ukląkłem, zaparło mi oddech, łzy popłynęły po policzkach. Nie było stodół, nie było domów, tylko tlące się gdzieniegdzie zgliszcza i usmolone kominy sterczące ku niebu. Z domu dziadków, który był zbudowany na wysokiej podmurówce, zostały tylko popękane mury dolnej części. Od wsi do lasu wiał łagodny wietrzyk niosący swąd spalonych ciał - mówił Sulimir Stanisław Żuk.

Rzezi dokonali ukraińscy policjanci z 4 Pułku Policji SS (dowodzeni przez niemieckich oficerów) wraz z członkami UPA i mieszkańcami okolicznych ukraińskich wiosek. Wielu mieszkańców Huty Pieniackiej schroniło się w kościele i w szkole. Napastnicy wyciągali Polaków ukrytych w tych budynkach, a także z kryjówek przygotowanych w gospodarstwach, pędzili ich do stodół, które następnie podpalali. Tak zamordowana została większość mieszkańców wsi. Wśród ofiar było też wielu Polaków z okolicy, którzy uciekli do Huty Pieniackiej bojąc się napaści ze strony ukraińskich nacjonalistów.

Zdewastowany pomnik upamiętniający Polaków zamordowanych w 1944 r. w Hucie Pieniackiej

„Wywiad Inspektoratu AK w Złoczowie w nocy z 27 na 28 lutego przekazał oddziałowi samoobrony w Hucie Pieniackiej dowodzonemu przez Kazimierza Wojciechowskiego, że do wsi zdążają oddziały 14 Dywizji SS „Galizien”. Zalecono, aby nie stawiać oporu, ukryć broń i mieszkańców. Liczono, że oddziały SS jedynie skontrolują wieś, poszukując broni i kontaktów mieszkańców z radziecką partyzantką. Podobna akcja miała miejsce kilka dni wcześniej we wsi Majdan, gdzie obyło się bez ofiar” - wyjaśnia dr Paweł Głuszek

Kalkulacje te kompletnie jednak zawiodły. Napastnicy przybyli do wsi po to, by zetrzeć ją z powierzchni ziemi, a jej mieszkańców wymordować. Los mieszkańców Huty Pieniackiej podzielił również dowódca samoobrony Kazimierz Wojciechowski. Został on przez Ukraińców oblany benzyną i podpalony.

To jedna z tych miejscowości, która zniknęła z powierzchni ziemi z powodu działań podjętych w latach 1943-45 przez nacjonalistów ukraińskich spod znaku OUN-UPA, którzy mordowali mieszkańców wsi tylko dlatego, że ci byli Polakami. Dlatego tę zbrodnię nazywamy zbrodnią ludobójstwa, bo czynnikiem, który decydował o utracie życia, była wiara katolicka i narodowość polska – podkreślał Jan Józef Kasprzyk, szef Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.

Rzeź Huty Pieniackiej przeżyło jedynie ok. 160 osób.

Źródło: Sulimir Stanisław Żuk, "Skrawek piekła na Podolu"; IPN