W wyniku ciągłych obław i aresztowań komunikacja pomiędzy poszczególnymi oddziałami była coraz gorsza, a co za tym idzie, dowódcy mieli coraz mniejszy wpływ na podległe im grupy. O tym, że partyzantka bez dobrego dowództwa łatwo ulega demoralizacji, pisał sam „Łupaszka”. W meldunku do komendanta białostockiego AK już w sierpniu 1944 roku ostrzegał: „Na terenach zajętych przez bolszewików jest ogłoszona mobilizacja. Poborowi Polacy ze wsi samorzutnie biorą broń i idą do lasu. Liczą oni na opiekę i poparcie polskiej organizacji i AK. Ludzie ci pozbawieni fachowego dowództwa i odpowiedniego kierunku w prędkim czasie mogą przerodzić się w luźne bandy rabunkowe. Czy należy tych ludzi organizować?”.
Niebezpieczeństwo rozluźnienia
Tadeusz Michalski, spytany o przyczyny spadku dyscypliny wśród niektórych oddziałów, odpowiedział: „To się zdarzać mogło, ale to jest kwestia dowódcy, utrzymywanie dyscypliny. (…) Byli dowódcy cieszący się autorytetem: »Ponury«, »Zapora«, »Łupaszka« i jeszcze wielu innych. No ale byli też tacy, wie pan... wojna demoralizuje. To nie jest tak pięknie jak w piosence”. Zagrożone demoralizacją były jednostki, które przez dłuższy czas pozostawały bez nadzoru swojego przełożonego. Po rozdzieleniu przez „Uskoka” oddziału na zimę, pod nieobecność dowódcy, żołnierze, zdaniem Jana Jabłońca, robili to, na co tylko mieli ochotę. Zdzisław Broński nie był w stanie kontrolować wszystkich podwładnych, zwłaszcza że był ranny.
Wówczas objawiły się wszelkie możliwe problemy: alkohol, grabieże, niesubordynacja. Na przykład w maju 1947 roku jeden z żołnierzy „Uskoka” z niewyjaśnionych przyczyn zabił 10 cywilów, po czym zniknął. Oddział „Zenita” powstał latem 1946 roku w wyniku tarć między członkami oddziału wypadowego AK „Grom” Stanisława Piszczka ps. „Okrzeja” i jego stopniowej dezintegracji. Jesienią 1946 roku jednostka dowodzona przez Andrzeja Szczyptę w chwili utraty łączności z „Salwą” uległa rozprzężeniu i straciła wojskową dyscyplinę. Jednemu z członków oddziału „Zenita”, Janowi Widełce ps. „Czarny”, Dubaniowski zarzucał niezrównoważenie, niewykonywanie rozkazów i działanie na swój własny pożytek. Oddział Szczypty po odejściu części żołnierzy, w tym m.in. Józefa Oleksiewicza do „Salwy”, w celu ratowania sytuacji podporządkował się „Ogniowi”. Natomiast jednym z trudniejszych momentów dla 5 Wileńskiej Brygady był przełom z 1946 na 1947 rok z powodów mocnego ograniczenia kontaktu z dowódcą i zimy, podczas której trudno było wśród zmęczonych i zagonionych żołnierzy o żelazną dyscyplinę.
Rozluźnienie, które zapanowało w samodzielnie działającym patrolu Kazimierza Szuligowskiego ps. „Tygrys” z 6 Brygady Wileńskiej, doprowadziło do jego upadku. W styczniu 1947 roku grupa, zamiast kontynuować marsz, zatrzymała się we wsi Gumowo. Tam część ludzi wraz z dowódcą udała się na wesele, gdzie zostali rozbrojeni przez znajdującą się na miejscu bezpiekę.
Na Lubelszczyźnie po odejściu „Zapory” wśród podległych mu do niedawna oddziałów w większości przypadków nastąpił całkowity upadek dyscypliny. Jest to jedna z przyczyn, dla których ludzie, którzy zamierzali kontynuować walkę, opuszczali oddziały. Trzeba pamiętać także o innym problemie. O ile na początku powojennej walki duża część kadry dowódczej miała za sobą przedwojenne przeszkolenie wojskowe, później w wyniku strat osobowych w coraz większym stopniu zastępowali ich młodsi partyzanci posiadający co prawda duże doświadczenie w walce, jednak bez fachowego warsztatu.
Nasycenie bronią
Zdarzały się skrajne sytuacje, że oddziały w wyniku demoralizacji przeradzały się w bandy rabunkowe, co potwierdzali sami partyzanci. Marian Pawełczak przyznał, że część podziemia po ujawnieniu się była zmuszona do przeprowadzania napadów, aby przetrwać: „Po amnestii w 1945 roku podobno niektórzy z tych, co się ujawnili, nie mogli później normalnie żyć i przebywać w domu. Paru z nich zdobywało środki do życia poprzez obrabowanie jakiejś spółdzielni. Ale to było działanie dla przeżycia, to się wiązało z walką i z tym odsunięciem nas od normalnych spraw życiowych. To nie było nagminne. Bandytyzm był, bo teren był nasycony bronią i powstały przez to różne bandy”.
Jednocześnie podkreślał, że mało było jakichkolwiek wypadków bandytyzmu wśród zaporczyków m.in. dzięki odpowiedniej edukacji żołnierzy w poszczególnych patrolach. „Młot” pisał w kronice swojego oddziału, że w wyniku śledztwa dotyczącego rozbojów w okolicy „okazało się, że jest to zorganizowana banda dawnego NSZ, która popełniła szereg napaści na mienie prywatne, rabując sklepy prywatne, świnie itp”. Istotny jest fakt, że 5 i 6 Wileńska Brygada były wówczas silnie skonfliktowane z podziemiem narodowym. Możliwe, że gdyby nie to, przeszłość konspiracyjna tej „bandy” nie byłaby tak eksponowana. Jan Dubaniowski stwierdził jesienią 1945 roku, że działalność oddziału Andrzeja Szczypty w pewnym momencie nie miała już wiele wspólnego z partyzantką. Jednocześnie zarzucał zastępcy „Zenita”, Janowi Widełce ps. „Czarny”, niezrównoważenie, niewykonywanie rozkazów i działanie na swój pożytek. Istotny jest tutaj również fakt, że „Czarny” został później informatorem UB. Do tragicznej sytuacji doszło w 6 Wileńskiej Brygadzie, gdzie dowódca oddziału Władysław Łukasiuk ps. „Młot” został zastrzelony przez swojego żołnierza, najprawdopodobniej w odwecie za wykonanie wyroku na jego bracie. Oddział mimo to już pod dowództwem Kazimierza Kamieńskiego ps. „Huzar” kontynuował walkę z komunistyczną władzą.
(...)
Śródtytuły pochodzą od redakcji Dorzeczy.pl