Przed ogłoszeniem tej decyzji ludzie wydający Żydów również byli likwidowani przez żołnierzy Armii Krajowej, ale od tego dnia była to oficjalna polityka polskiego podziemia.
Szmalcownicy popełniali dwa przestępstwa z pięciu karanych przez podziemie śmiercią – denuncjację i krzywdzenie obywateli polskich. W całej okupowanej przez Niemców Europie tylko w Polsce władze podziemne tak stanowczo walczyły z tym problemem.
„Wyroki ferowały głównie sądy cywilne, gdyż szmalcownicy raczej nie występowali wśród żołnierzy ZWZ/AK. Wiadomo, że szmalcownictwo było piętnowane. Przy wykryciu procederu, zanim nie doprowadził do tragedii, osoby trudniące się nim były często upominane i ostrzegane. Zdarzało się, że kazano im w ramach rehabilitacji opiekować się prześladowanymi wcześniej Żydami” - mówi dr Bartłomiej Szyprowski, autor książki „Sąd kapturowy”.
Szmalcowniczy margines
Jednym z żołnierzy polskiego podziemia, który brał udział w likwidowaniu szmalcowników był Stanisław Aronson (ur. 1925 r.) ps. Rysiek z „Kolegium A” warszawskiego Kedywu. W rozmowie z „Historią do Rzeczy” podkreślał, że karanie tego typu przestępstw nie było prostą sprawą.
– Czy czegoś żałuję? Na pewno tego, że nie udało się nam zlikwidować więcej szmalcowników. Trzeba jednak pamiętać, że ich przestępstwa – choć potworne – były wyjątkowo trudne do udowodnienia, a wykonywanie takich egzekucji poza podziemnym wymiarem sprawiedliwości mogło się skończyć polowaniem na ulicach bez żadnej kontroli – mówił Aronson.
Jaka była skala szmalcownictwa? Prof. Gunnar Paulsson, kanadyjski historyk, autor książki „Utajone Miasto. Żydzi po aryjskiej stronie Warszawy 1940-1945” spróbował to oszacować dla stolicy Polski. Według jego ustaleń „szantażystów, donosicieli i policjantów, którzy polowali na Żydów, mogło być w Warszawie 3–4 tys., natomiast 70–90 tys. osób w jakiś sposób im pomagało”.