Lepszy pakt z diabłem niż z Polakami. Piekielny wybór Beneša
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Lepszy pakt z diabłem niż z Polakami. Piekielny wybór Beneša

Dodano: 

A szkoda, bo bez pełnego, a przede wszystkim obiektywnego opisania stosunków polsko-czechosłowackich, zrozumienie drogi do Monachium nie jest możliwe. Bez tego książka jest z pewnością niepełna, i mimo ponad pięciuset stron objętości pozostawia pewien niedosyt. Trudno jednak robić z tego zarzut, ponieważ – jak zresztą wspomina w posłowiu sam autor – traktuje ona przede wszystkim o przedwojennej Czechosłowacji i Czechach, którzy odgrywali w tym państwie wiodącą rolę.

Ułomny geopolityk

Jednak gdyby dopisać owe „brakujące” polskie rozdziały okazałoby się, że sytuacja Czechosłowacji nie wyglądała już tak różowo. Przynajmniej na tle ówczesnej Polski. Państwo ukazywane jako modelowa demokracja w tej części Europy, opanowanej przez mniej lub bardziej autorytarne reżimy w istocie było partiokracją, trzymającą się na wspólnych interesach gospodarczych szefów pięciu najważniejszych ugrupowań politycznych i środowiska „hradu”, skupionego wokół prezydenta. Beneš, kiedy nie udawało mu się przeforsować swoich projektów w parlamencie, odwoływał się do ośrodków władzy mających mało wspólnego z demokracją. Partyjni bonzowie wykorzystywali państwo w sposób, przy którym bledną sanacyjne afery. Czeska armia, mimo że generalnie dobrze wyposażona, posiadała liczne słabości, zwłaszcza w kluczowych na nowoczesnym polu walki broniach, jakimi były lotnictwo i broń przeciwpancerna. Teren republiki, nawet po wybudowaniu w latach 1935-1938 linii umocnień, był trudny do obrony przed Niemcami, z czego nasi południowi sąsiedzi doskonale zdawali sobie sprawę.

Od lewej: Neville Chamberlain, Édouard Daladier, Adolf Hitler i Benito Mussolini – sygnatariusze układu monachijskiego. Z prawej Galeazzo Ciano, 29 września 1938.

Czesi stanowili niewiele ponad 6o procent populacji, a sytuacja w kraju od początku podminowana była niepokojami na tle narodowościowym. Mniejszości narodowe - ponad trzy miliony sudeckich Niemców, marginalizowani i traktowani jak „gorsi Czesi” Słowacy i wciąż poszukujący najlepszej dla siebie opcji Rusini z Zakarpacian - początkowo wspierały Republikę. Z czasem, zniechęcone postawą praskiego rządu, zaczęły destabilizować sytuację w kraju.

Czeski rząd – a przede wszystkim grający pierwsze skrzypce w polityce zagranicznej prezydent Beneš – zaczęli popełniać katastrofalne błędy. Zupełne zaufanie zachodnim mocarstwom, wiara Beneša w czyste intencje Stalina i kompletna niemal wrogość wobec Polski sprawiły, że Czechosłowacja w końcu została sam na sam z nienasyconym Hitlerem.

Autor przytacza angielskie przysłowie stwierdzając, że wówczas ani Czesi, ani Polacy nie mieli łyżki wystarczająco długiej, żeby jeść zupę z diabłem. Szkoda tylko, że nie odpowiada na pytanie, czy ówczesny czesko-polski sojusz mógłby odmienić sytuację. Bo szukając na nie odpowiedzi, można dojść wniosku – nawet czytając książkę Majewskiego – że pragmatyczni Czesi dali się rozegrać wcale nie gorzej, jak podobno romantyczni i potrząsający szabelką Polacy.

Ani do szabli, ani do szklanki

Obie strony też prawie do końca postępowały tak, jakby zapominały, że są najbliższymi sąsiadami, od których decyzji zależało w głównej mierze bezpieczeństwo tej części Europy. Zamiast współdziałać, oglądały się na dalekich sojuszników. Beck zaufał mocarstwu jakim była Wielka Brytania. Beneš równie naiwnie wierzył w pomoc ZSRR. Kiedy wreszcie poszedł po rozum do głowy i napisał swój nieco przemilczany list do Mościckiego, było już o wiele za późno. Czytając książkę - mimo całej sympatii autora do Czechów - widać też dobrze, kto był „bardziej winny” za kryzys w polsko-czeskich relacjach i finalnie też za rozegranie Polski i Czechosłowacji przez ich zachodnich aliantów i Hitlera. I Polska, i Czechy zostały zdradzone, ale droga do tego prowadziła głównie meandrami polityki Masaryka, a potem Beneša, który próbując wywieść w pole wszystkich wokół, w tym Polaków, w końcu wymanewrował samego siebie. Koniec końców – jak stwierdza autor – to przede wszystkim w Pradze zostało rozstrzygnięte, kiedy dojdzie do kolejnego międzynarodowego konfliktu, a przede wszystkim jak będzie on wyglądał.

Kto zawinił?

Książka jest przede wszystkim kroniką ówczesnych wydarzeń i próżno w niej szukać obiektywnych polsko-czeskich rozliczeń. Dlaczego? Pewnie dlatego, że autor jest zdeklarowanym czechofilem. Podobnie jak inni polscy miłośnicy czeskiego piwa, knedli i mentalności naszych południowych sąsiadów, dostrzega czeskie wady jakby mniej. Widać to zwłaszcza w próbach rozgrzeszania czechosłowackiego prezydenta. Chętnie za to skupia się na polskich niedoskonałościach. Gdyby dopisać jeszcze tych kilka rozdziałów, opisujących drogę prowadzącą do Monachium z polskiej perspektywy, pewnie okazałoby się, że Czesi popełnili nie mniejsze błędy niż Polacy. Mistrzowska rzekomo dyplomacja Beneša była równie naiwna jak Becka, a wszystkie strony – łącznie z Brytyjczykami i Francuzami dały się nabrać na kłamstwa i kolejne puste obietnice Hitlera. Z książki nie dowiemy się więc, czy Polska i Czechosłowacja działające razem miałyby łyżkę wystarczająco długą – przynajmniej w mniemaniu zachodnich sojuszników – żeby jeść zupę z tym wcielonym diabłem.

Okładka książki

A szkoda, bo za podsumowanie-epitafium dla obu państw musi posłużyć znajdujące się na końcu książki zdjęcie Edvarda Beneša, smutnie spoglądającego z okna pociągu, który w maju 1945 r. przywiózł go do poddawanego brutalnej sowietyzacji kraju. Poddawanej jakby nie było, na polecenie Stalina, którego Beneš był wiernym sojusznikiem. Mimo tego, na pewno warto polecić tą pozycje wszystkim miłośnikom historii, również tej alternatywnej.