Był niedzielny ranek – specjalnie wybrałem tę porę na wjazd do krainy Hucułów. Rzesze ludzi płynęły do wiejskich kościołów, które są nieopisanie malownicze. Każdy z nich, bez wyjątku, zbudowano z drewna. Niektóre starsze budynki postawiono bez użycia choćby jednego gwoździa! Każdemu z nich towarzyszy też samotna dzwonnica, oddalona o 50 czy 60 jardów od kościoła, również wzniesiona z drewna, o wyrazistych i urokliwych cechach architektonicznych. Chropawe dźwięki dzwonów towarzyszyły huculskim chłopom, gdy ścieżynami wśród zielonej trawy tłumnie ciągnęli ku kościołom. Obraz niby żywcem wzięty z operetki – jedyna różnica polegała na tym, że każdy miał tu na sobie oryginalny przyodziewek, w operetce zaś zawsze pojawia się skłonność do uniformizacji. Jak można się spodziewać, kobiece stroje były bardziej zróżnicowane i kolorowe niż męski ubiór. Bodaj najbardziej uderzał w nich kolor. Te dziewczyny nie boją się barw podstawowych, więc czerwienie, zielenie i żółcie wręcz krzyczały do mnie w dziesiątkach wariacji. Na sukienkę wkładają haftowany fartuch, który sam w sobie stanowi istną mieszaninę odcieni i jest rękodzielniczym arcydziełem. Mówiono mi, że wykonanie porządnego fartucha wymaga dziesięciu lat ciężkiej pracy, i bez trudu mogę w to uwierzyć. Ale gotowe dzieło jest niezniszczalne i zwykle przechodzi z matki na córkę. Na Huculszczyźnie fasony zmieniają się mniej więcej raz na 100 lat w przeciwieństwie do konwencjonalnej zmiany raz do roku.
Mężczyźni również nie lękają się odrobiny koloru. Chodzą w samodziałowych kurtkach, sowicie zdobionych haftem, lub na poły kurtkach, na poły kamizelach z baraniej skóry. Czasem z wierzchu jest pięknie uprana i wyczesana wełna, czasem zaś trafia na podszewkę, a wierzchnią skórę pokrywa kolorowy haft. Do kompletu mężczyzna wkłada portki w śmiałym odcieniu błękitu lub pomarańczu. Ta część odzieży to zresztą jedyny element ubioru na Huculszczyźnie, który zdradza zachodnie wpływy, jako że widziałem sporą liczbę mężczyzn, którzy porzucili kunsztowniejsze, lecz przedpotopowe odzienie pradziadów na rzecz zwyczajniejszych spodni z wełnianego diagonalu. Góra stroju pozostała jednak bez zmian, przez co efekt był nieco niespójny.
Czytaj też:
Nekropolia inna niż wszystkie. Polski skarb poza granicami kraju
Gdy dojechałem do Mikuliczyna, nadeszła akurat pora rannego nabożeństwa, cisnąłem więc George’a gdzieś za dzwonnicą i wszedłem do świątyni. Czułem się jak okropny intruz – byłem jedynym obcym w tym gronie, lecz starszy człowiek, który wyglądał na kogoś w rodzaju kościelnego, powitał mnie ciepło i serdecznie. W środku zobaczyłem tak barwną i piękną scenę, że każdego hollywoodzkiego producenta skręciłoby z zazdrości. Niemal wszyscy mężczyźni, tworzący coś w rodzaju wewnętrznego kręgu, trzymali w rękach chorągwie. Za nimi na twardej drewnianej podłodze klęczały kobiety, mężatki po jednej stronie, panny po drugiej. Nie było żadnych ławek czy miejsc do siedzenia.
Wśliznąłem się do cichego kąta, skąd od początku do końca śledziłem nabożeństwo. Przebiegało zgodnie z barwnym obrządkiem i rytuałami kościoła prawosławnego. W tym regionie panującą religią jest jednak grekokatolicyzm. Kiedy Polacy wieki temu podbili Ukrainę, usiłowali bez powodzenia narzucić jej mieszkańcom rzymski katolicyzm1. W końcu wypracowano kompromis – ludność miała zachować grecką formę rytu, lecz podporządkować się Rzymowi, a nie Konstantynopolowi. Tak doszło do powstania Kościoła unickiego.
Kapłan był młodym człowiekiem z wyraźnym zacięciem oratorskim. Dobrze czytał i swobodnie wygłosił nie za długie kazanie. Przypuszczam, że parafianie byli mu szczerze wdzięczni, bo stanie i klęczenie przez godzinę na twardych deskach podłogi jest naprawdę męczące. Przypomniałem sobie kilka naszych kościołów w Anglii, jak też często słyszaną przeze mnie wymówkę, usprawiedliwiającą niechodzenie na nabożeństwo – krzesła są zanadto niewygodne. Zastanawiam się, jak ci ludzie poradziliby sobie w kraju greckokatolickim.
Dziedziniec świątynny, na który po nabożeństwie wylało się całe zgromadzenie, przedstawiał sobą bodaj najpiękniejszy widok, jaki w życiu napotkałem. Nie jestem człowiekiem, który lubi jaskrawe kolory – wolę pastelowe odcienie, jednak zdumienie mnie ogarnia, gdy pomyślę, jaki porywający efekt dało stłoczenie obok siebie tych nosicieli oślepiających barw; z całą pewnością nie można by go nazwać stonowanym, lecz był całkiem przyjemny dla ludzkiego oka. Takiej tęczowej feerii chyba jeszcze nigdzie nie widziałem, nawet na Węgrzech czy w Rumunii. Ludzie świetnie wyglądali w tradycyjnych strojach, bo w nich nie sposób wyglądać inaczej.
Zanim wierni się rozeszli, na murawie rozegrała się zabawna scena. Sołtys odczytał listę zadań na najbliższy tydzień wraz z informacją, czyja kolej przypada na wykonanie obowiązków – roboty publiczne, utrzymanie dróg i tym podobne. Potem zaś przeczytał kolejną listę, a mianowicie tych osób, które nie zapłaciły podatków! Z tłumu dobiegały komentarze na temat każdego delikwenta, czasami wywołując salwy śmiechu. Może nasz Urząd Skarbowy zechciałby podchwycić ów pomysł i go rozpowszechnić.
Huculi to pyszne typy. Mężczyźni są o cal lub dwa wyżsi od Polaków na nizinach, o dziarskiej postawie. Zwłaszcza młodzieńcy stanowili wspaniałe okazy ludzkiej rasy. Kobiety wprawdzie nadal były krępej budowy, ale miały lepsze figury niż ich siostry na północy. Dzięki widocznym taliom i pięknym szerokim biodrom zamaszyście i z gracją nosiły sute spódnice i halki, w których świetnie wyglądały. Nie były szczególnie urodziwe, jednak czyste i o świeżej cerze. Powiedziano mi jako rzecz oczywistą, że Hucułki są wyjątkowo piękne. Dwóch moich polskich przyjaciół poznanych podczas podróży po kraju posunęło się nawet do wtrąconego mimochodem szelmowskiego ostrzeżenia, że nie powinienem się zadawać z tymi dziewczynami, ponieważ – choć one temu niewinne – ich rodzime doliny trapi plaga chorób wenerycznych – dziedzictwo najeźdźczej armii rosyjskiej sprzed niemal wieku, którego do tej pory nie zlikwidowano. Nie wiem, czy to prawda, bo jakoś nie miałem ochoty się dopytywać. Zresztą i tak raczej nie potrzebowałem ostrzeżenia, jako że nie jestem rozpustnym amantem.
Dolina żywi pewne pretensje do sławy jako wakacyjny kurort. Nie ma tu szczęśliwie wielkich hoteli, za to jest całkiem spora liczba przyjemnych willi. Z pewnością region ten oferuje nieprzebrane atrakcje. Na południe i na zachód biegnie główny łańcuch Karpat z wieloma urokliwymi dolinami i niejednym niebezpiecznym podejściem. Wzniesienia poprzedzające masyw karpacki, wyrzeźbione w najbardziej nieprawdopodobne kształty przez liczne potoki, są luźno rozrzucone, a w całym owym trójkącie prosperuje miły i malowniczy lud – Huculi. Szkoda, że tak trudno do nich dotrzeć, region ten odwiedza obecnie co najwyżej kilkuset zamożnych Polaków i Czechów rocznie. Może to zresztą i lepiej, ponieważ inne ludy, równie twarde, co Huculi, zostały już podbite i zepsute przez najazd turystów.
(…)