Francuski antysemityzm na ekranie. Ten proces wstrząsnął Paryżem

Francuski antysemityzm na ekranie. Ten proces wstrząsnął Paryżem

Dodano: 
Alfred Dreyfus
Alfred Dreyfus Źródło: Wikimedia Commons
Od pierwszych sekund filmu „Oficer i szpieg” widać, że Polański potraktował fakty historyczne bardzo serio.

Jakub Ostromęcki

Dziedziniec szkoły wojskowej w pobliżu Pól Marsowych w Paryżu, ustawienie kompanii, warczące werble i komendy, zerwanie insygniów z munduru skazanego, postawa i gest oficera łamiącego szablę Dreyfusa. Wszystko wygląda dokładnie tak jak na rysunku uwiecznionym ponad 120 lat temu w „Le Petit Journal” przez Henriego Meyera. Nawet styczeń jest tu typowo paryski. Niezbyt mroźny, za to wietrzny, wilgotny, pochmurny.

Polański relacjonuje aferę Dreyfusa chronologicznie i drobiazgowo od jego degradacji do rehabilitacji w 1906 r. Tylko dwukrotnie, za pomocą krótkich retrospekcji, wraca do wydarzeń sprzed stycznia 1895 r. Pierwsza z nich fabularyzuje, bardzo wszak prawdopodobne, spotkanie Picquarta-wykładowcy i Dreyfusa-studenta w kuluarach Akademii Saint-Cyr. Druga retrospekcja przedstawia mistyfikację utkaną przez oficerów śledczych w Sztabie Generalnym mającą zmusić Dreyfusa do przyznania się do szpiegowania na rzecz Niemiec.

W ciągu całej opowieści słyszymy zdania rzeczywiście wypowiedziane w salach sądowych czy gabinetach sztabu generalnego. Nawet aktorów dobrano tak, by maksymalnie przypomniały uczestników jednej z najsłynniejszych afer w dziejach Francji. Polański daje nam też solidną lekcję historii życia codziennego i kultury materialnej końca XIX w. Wszystkie podłogi w tym filmie trzeszczą i skrzypią. Drzwi szafek i gabinetów wydają drewniany pogłos. Ani śladu tworzyw sztucznych. W domach bohaterów pełno materialnych zdobyczy drugiej fazy rewolucji przemysłowej – śmieszne wanny na pałąkowatych nóżkach, ciężka armatura, piece, misternie zdobione, czasem pokraczne naczynia. Trzeba mieć jednak świadomość, że przedmioty te można było znaleźć tylko w domach wyższych oficerów i generalicji. Mieszkania drobnomieszczańskie były dużo skromniejsze.

Czytaj też:
Fatamorgana na ekranie

Przypomnijmy najważniejsze akty zrelacjonowanej tu sprawy Dreyfusa. W 1896 r. szefem francuskiego kontrwywiadu wojskowego zostaje ppłk Picquart. Po kilku miesiącach zabiera się do analizy podartej notatki wykradzionej z niemieckiej ambasady. Dokument wskazuje, że wśród francuskich wyższych oficerów w dalszym ciągu ryje kret. W toku śledztwa okazuje się nim mjr Esterhazy. Picquart nabiera pewności, że kpt. Dreyfus, więziony wówczas na samotnej wyspie u wybrzeży Gujany, jest niewinny.

To jednak dopiero początek. Wyższe szarże, począwszy od zastępcy szefa sztabu, a skończywszy na ministrze wojny, nie chcą więcej słyszeć o żadnym Dreyfusie. Sugerują niedwuznacznie Picquartowi, aby zbytnio nie angażował się w śledztwo przeciw Esterhazy’emu i w obronie „tego Żyda Dreyfusa”. Picquart poszukuje zatem sojuszników wśród francuskich intelektualistów, polityków i prawników – na czele z Emilem Zolą. Podpułkownik zostaje odsunięty od sprawy, potem skierowany do kolonii, nawet aresztowany. Nie daje jednak za wygraną i wraz z odważnymi prawnikami i pisarzami doprowadza w końcu do ułaskawienia niesłusznie skazanego oficera.

Antysemityzm z bagietką

Polański rzadko każe wychodzić postaciom poza gabinety, sale sądowe, sypialnie, dziedzińce czy kawiarnie. Jedna z takich plenerowych scen ukazuje paryski tłum wściekły na słynną publikację Emila Zoli „J’Accuse”, w której oskarża on całe dowództwo francuskiej armii o niesłuszne skazanie Dreyfusa i tuszowanie całej afery. Tłuszcza wybija szyby w żydowskim sklepie, na ścianie maluje obelgi, pali na stosie książki Zoli.

Alfred Dreyfus

Chociaż Polański w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” przeprowadzonym z okazji premiery filmu zaznaczył wyraźnie, że w drugiej połowie XIX w. antysemityzm francuski był dużo sroższy od polskiego, to „Oficer i szpieg” nie jest filmem o francuskim antysemityzmie ani o francuskim społeczeństwie. A szkoda. Nie wiemy bowiem, skąd się nad Sekwaną brały potężne fobie i resentymenty, jak wpłynęły na całą aferę i dlaczego armia tak uparcie brnęła w kłamstwa.

Na kilka lat przed sprawą Dreyfusa Francją wstrząsnęła inna afera – panamska. Budowa słynnego kanału, finansowana w latach 80. XIX w. przez francuskiego podatnika, przyniosła gigantyczne straty. Drobni ciułacze, którzy wykupili akcje firmy kierującej inwestycją, w kilka miesięcy potracili oszczędności całego życia. Okazało się, że kilku spekulantów emitujących akcje bez pokrycia było Żydami, a łapówki od nich brało podobno aż kilkuset parlamentarzystów. Francuski lud zatęsknił więc za rządami silnej ręki, które mogła zapewnić armia. Tylko ona mogła uratować ojczyznę od obcych: Żydów, Anglików, Niemców. Francuscy wojskowi chętnie widzieli się w tej roli. Nie mogli jednocześnie cały czas pogodzić się z upokorzeniem, jakie zgotowały im żelazne hufce Bismarcka w 1870 r. Publiczne przyznanie się do jakiegokolwiek błędu byłoby dla wojskowych kolejną klęską. Dla szerokich rzesz społeczeństwa, głównie dla ludzi wywodzących się z warstwy dziś określanej jako średnia-niższa, każde uderzenie w armię było uderzeniem we francuskość.

Michał Horoszewicz w książce „Sprawa Dreyfusa. Ostrzeżenie sprzed wieku” podaje kilka możliwych motywów niesprawiedliwego skazania Dreyfusa: „Wedle jednych Sprawa mogła być początkowo drobną pomyłką dochodzeniową, z której wycofanie się uznano za niemożliwe, domniemywano bowiem, że rzuci to cień na honor i nieomylność najwyższej generalicji. […] Doszukiwano się patriotycznego kamuflowania przed wywiadem niemieckim postępów w przygotowaniu szybkostrzelnego działa kaliber 75, jakim nie dysponowała armia cesarska”. Przytacza też główne argumenty, którymi posługiwali się ówcześni wyznawcy kultu wojska, tacy jak Maurice Barrès, pisarz i teoretyk francuskiego nacjonalizmu: „Dreyfus to pole bitwy, na którym Francuz – zrodzony ze swej ziemi i swych zmarłych – musi przyjąć wyzwanie rzucone przez obywateli naturalizowanych oraz przez obcych”. Poeta Charles Péguy, socjalista, stwierdzał, jeszcze zanim stał się zwolennikiem Dreyfusa: „narodu […] nie wolno narażać dla jednego człowieka, kimkolwiek by on był, jakkolwiek uzasadnione byłyby jego interesy czy prawa”.

Artykuł został opublikowany w 3/2020 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.