W świetle przerażającego ludobójstwa na Wołyniu i w Galicji Wschodniej dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów trudno mi jednak wykrzesać z siebie sympatię dla UPA. Akcja „Wisła” nie wzbudzałaby więc we mnie większych emocji, gdyby ograniczyła się do walk Ludowego Wojska Polskiego, KBW i UB z ukraińskimi partyzantami.
Komuniści jednak swoją rozprawę z ukraińskim podziemiem przeprowadzili po sowiecku. Zgodnie ze „standardami” ustalonymi przez towarzysza Stalina. Czyli zamiast walczyć z uzbrojonymi mężczyznami, przystąpili do masowej deportacji ludności cywilnej. Bogu ducha winnych Ukraińców, Łemków, Bojków i Dolinian. Kobiet, dzieci, starców.
Deportacjom tym towarzyszyły – jak zawsze w przypadku działań bolszewików – grabieże, akty przemocy i gwałty. Totalitarne państwo po raz kolejny zmiażdżyło bezbronne jednostki.
Akcja „Wisła” do dziś wywołuje dyskusje. Część komentatorów uważa ją za „zbrodnię polską” i domaga się, aby Polacy przepraszali Ukraińców. Jest to postulat niedorzeczny. Nie była to bowiem żadna „zbrodnia polska”, tylko zbrodnia komunistyczna. Tak jak obóz w Jaworznie nie był „obozem polskim”, tylko obozem komunistycznym.
Komentatorzy wywodzący się z kręgów nacjonalistycznych i komunistycznych starają się zaś akcję „Wisła” gloryfikować. Również ich argumenty są jednak nietrafione. Trudno bowiem zrozumieć, dlaczego ten sam ubek, kiedy mordował żołnierza wyklętego, był zbrodniarzem, a kiedy tydzień później deportował ukraińską rodzinę, był patriotą realizującym polską rację stanu.
Akcja „Wisła” zasługuje na potępienie takie samo jak każdy inny akt komunistycznej przemocy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.