Ciąg dalszy bestsellerowej książki Serviam.
Tytuł niniejszego tomu: Twych Praw pilnuję, nawiązuje do psalmu119, imponującego i uroczystego kantyku na temat Bożego Prawa, bo ono, dla każdego człowieka wierzącego, jest źródłem życia.
Czasy, w których Anna rozmawia z Panem, to także burzliwy okres krystalizowania się prawa stanowionego w Polsce po odzyskaniu niepodległości, odbudowy państwa polskiego i tożsamości Polaków. To moment w dziejach, kiedy Polacy stanęli przed wyborem: budować mozolnie Królestwo Boże na ziemi, bronić Bożych wartości czy gonić za mirażami świata?
Jezus odpowiada na wszystkie pytania i wątpliwości Anny i jej grupy modlitewnej. Przekazuje swoje wskazówki i napomnienia, pomagając zrozumieć, że modlitewna współpraca narodu polskiego z wolą Bożą ma istotną wartość w planach Opatrzności.
Autorką książki jest Anna Dąmbska (1923–2007), mistyczka pozostająca pod opieką Kościoła, która przez ponad 20 lat spisywała wypowiedzi, wyjaśnienia i napomnienia Zbawiciela, Matki Bożej oraz dusz odwiedzających ją w warszawskim mieszkaniu. Unikająca rozgłosu, znana z publikacji religijnych wydawanych pod pseudonimem „Anna”, m.in. „Świadkowie Bożego Miłosierdzia” i „Zaufajcie Maryi”.
Duchowa misja Polaków
Poniższy tekst to fragment książki Anny Dąmbskiej, „Twych prawd pilnuję”, wyd. Fronda.
Rocznik 1996
29 stycznia 1996 roku
Spotykamy się u Anny po jej powrocie z długiego pobytu w szpitalu. Trudno nam się skupić na modlitwie i długo rozmawiamy o różnych sprawach bieżących, między innymi o planowanych pracach. Gdy zwracamy się myślą do Pana, Pan mówi:
– Witajcie, dzieci! Wy czekaliście na tę rozmowę, a Ja tym bardziej oczekiwałem na nasze spotkanie. Wiem, Anno, że trudno było ci się skupić, ale teraz masz czas i ciszę. Cieszę się, że znowu czytasz nasze rozmowy (pierwszy tom Bożego wychowania, zawierający osobiste rozmowy Anny). Teraz daję ci czas na powrót do zdrowia. Sama widzisz, że potrzebowałaś tygodnia, żeby mieć chęć na cokolwiek. […]
Pan nawiązuje krótko do zamierzonych przez nas prac, po czym zmienia temat:
– A my teraz porozmawiajmy. Chciałbym, żebyście powiedzieli Mi, czy w ostatnich czasach zauważacie moją opiekę i pomoc.
– Tak – potwierdza Grzegorz. – W wielu sytuacjach: od zachowywania spokoju przy uczestniczeniu w wydarzeniach dramatycznych dla narodu, poprzez pomoc w wypełnianiu obowiązków zawodowych, po spokojne i ufne przyjęcie choroby.
– Ja odczuwałam ją i przed operacją, i w czasie jej trwania, i po – mówi Anna. – Cienia zdenerwowania nie dostrzegałam u siebie. Byłam spokojna, ale nie zrezygnowana. Taki silny spokój.
Dziękujemy Ci, Panie, za pomoc w ukończeniu korekt (w szpitalu). Sam widziałeś, w jak złych warunkach je robiliśmy. A jednak prace udało nam się ukończyć. Dziękujemy jeszcze za współpracę ojca Jana i za pomoc mnie, zwłaszcza po operacji, kiedy byłam tak słaba i oszołomiona…
– Wy wszyscy troje opłaciliście w ten sposób szybsze wydanie i pomoc, jaką ta książka w przyszłości da czytającym. Czasami jest to potrzebne. Ale pewni bądźcie, że Ja jako czwarty byłem przy was i dodawałem wam sił, a także czuwałem nad prawidłowością korekty.
– Teraz, Panie, czuję się taka zawieszona w obowiązkach i od razu przychodzą myśli, że już Ci nie jestem potrzebna…
– Jesteś po operacji osłabiona bardziej, niż myślisz, i dlatego łatwiej ulegasz podsuwanym ci myślom. Nie czynię ci z tego powodu wyrzutu, ale radzę, oddawaj się w opiekę Maryi i poproś naszą Matkę o to, żeby czuwała nad tobą i nie dopuściła do obecności Szatana. Chodzi Mi o twoją wolę opowiedzenia się przeciw niemu. Resztą zajmie się Matka.
– Dziękuję Ci, Panie, za radę. A co powinnam teraz robić?
– Moja córko, po przejrzeniu korekt poddaj się mojemu prowadzeniu i spokojnie przyjmuj, co dzień niesie. Chciałbym, żebyś odpoczywała po szpitalu i z niczym się nie spieszyła. […] Potrzebna ci cisza i spokój, za którym tak tęskniłaś w szpitalu. Przyjmij najbliższy czas jako mój dar dla ciebie.
– Mnie jest przykro – mówi Grzegorz – że widząc lepiej Twoją opiekę i miłość, nie umiem miłości odwzajemnić lub raczej, że mało się staram.
– A korekta, którą robiłeś, teksty, które przepisywałeś, wszystkie twoje wysiłki, żeby skończyć prace nad trzecim tomem „Bożego wychowania” – wylicza Pan. – Czyżby to wszystko nic nie znaczyło? – Wiem, że znaczyło, ale osiągnięcia nie są nasze, lecz Twoje, nasza jest wola…
Pan prostuje:
– To nie jest prawda. Wasz jest trud. Dlatego dopuszczam do niego. To jest ten skarb, który gromadzicie w moich spichlerzach. Pomyśl, synu, o tym, że miłość nie przejawia się w emocjach, bo nie ma nic wspólnego z życiem emocjonalnym. Miłość jest przede wszystkim wolą kochania, wolą kierowaną rozumem. Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek kochać coś, o czym nic nie wiesz, czego nie rozumiesz?
– Nie.
– Wy, ludzie, jesteście bardzo związani z waszą naturą emocjonalną, z waszymi zmysłami i odczuciami (ze zrozumienia: miłość nam się kojarzy z przejawami uczuciowymi i sądzimy, że jeśli ich nie ma, to nie ma miłości). Dla Mnie natomiast objawem waszej miłości jest stałość waszego wyboru i wszelkie działanie, które wiążecie ze służbą Mnie… – Pan dodaje z uśmiechem – również ze służbą waszym bliźnim, jeśli jest w niej pragnienie darzenia ich dobrem, tym bardziej jeśli jest pełniona wraz ze Mną lub w imię moje. Najłatwiejszym przykładem jest tu służba misjonarska.
Anna wymienia osobę, którą ceni za jej służbę dla innych, ale której sposób wyrażania się uważa za emocjonalny. Pan tłumaczy:
– Napisz tak: Inaczej podchodzą do swoich spraw małe dzieci, które potrafią wyrażać się przede wszystkim poprzez emocje, a inaczej dorośli, którzy nauczyli się już emocje opanowywać, a nawet często wstydzą się je okazywać. Wy dorastacie Mi, dzieci, dlatego nie spodziewam się po was dziecięcych sposobów zachowania, a właściwych dla waszego stopnia rozwoju. Ponadto jest jeszcze sposób zachowania, w którym wyrośliście, i wasza własna zdolność oraz chęć lub niechęć do wyrażania emocji.
Uczuciowość prawdziwa wyraża się w przywiązaniu, szacunku, upodobaniu do ludzi lub wartości, które uznajecie za godne miłości. Jest to więc raczej stała postawa niż chwilowe akty emocjonalne. Miłość, dzieci, obejmuje to wszystko w stopniu najwyższym. Jest upodobaniem wieczystym. Taka jest moja miłość do was. A wy powoli zaczynacie Mi odpowiadać.
Nie podoba się wam taka definicja miłości? – pyta Pan z uśmiechem.
Odpowiadamy na przemian:
– W śmierci Chrystusa za nas było jeszcze coś więcej…
– Oprócz miłości do ludzi była miłość do Ojca.
– I przyjęcie Jego woli jako wyraz posłuszeństwa…
– Będące świadectwem miłości.
– Ale śmierć Chrystusa była za nas i dla nas…
Pan tłumaczy:
– To jest stosunek prawdziwego ojca do jego dzieci, tym bardziej heroiczny i ofiarny, im bardziej jest to potrzebne dzieciom. A w tym wypadku cała ludzkość potrzebowała zbawienia, i tylko Bóg mógł temu zaradzić. Dobrowolna śmierć na krzyżu jest nie słowem, nie uczuciem, a czynem. I tak się objawia największa miłość.
Lecz iluż naśladowców miał Jezus! A więc otrzymał w odpowiedzi najgorętszą miłość ludzką wyrażoną czynami, nieraz całego życia. Bo pamiętajcie, że każdy z moich świętych najpierw trudził się przez wiele lat, by niekiedy zakończyć życie śmiercią męczeńską. Na przykład Wojciech, ojciec Beyzym, Maksymilian: takie różne życia, a każde wyrażało bezwarunkową miłość człowieka do tego, co darzył on szacunkiem, przywiązaniem i upodobaniem. Tym byłem Ja.
Powiedzcie, czy nie tak samo jest z wami (z zachowaniem proporcji). Upodobaliście sobie moje plany. Jesteście przywiązani do formy naszych rozmów i darzycie słowa moje szacunkiem. W rezultacie od iluż to lat służycie Mi sobą! A w takim stosunku wyraża się wasza miłość.
– Na tyle służymy, na ile nas, Panie, stać – mówi Anna. – Mam na myśli, że dzielimy miłość do Ciebie z miłością do siebie. Nawet nie możemy się porównać z…
– Przecież jesteś chora; sądzisz, że możesz wiele, a stać cię na niewiele. Dlatego nie martw się swoją bezużytecznością. Bo chociaż rzeczywiście nic nie zrobisz beze Mnie, to jednak Ja potrafię zagospodarować twoje życie, jeżeli Mi w tym nie będziesz przeszkadzać. Tak więc teraz najlepszą nauką jest przyjmowanie w posłuszeństwie tego, co dzień niesie. Pamiętaj przy tym, że dzień, w którym nie masz rozmów i gości, nie jest dniem zmarnowanym, a tylko takim, w którym otrzymujesz ode Mnie ciszę i pokój, których tak ci brakowało w szpitalu.
– A ty, Grzegorzu? – pyta Pan.
– Staram się, ale ileż w tych moich staraniach jest braku wytrwałości. […] Dostrzegam Twoją pomoc w moich codziennych pracach: aż dziwię się czasem, gdy udaje mi się, oczywiście z Twoją pomocą, wywiązać się z rozmaitych obowiązków. Proszę Cię teraz o pomoc w związku z funkcją, którą miałbym dodatkowo zostać obciążony. Nie chciałbym odmawiać jej pełnienia, skoro istnieje taka potrzeba, ale chcę być do Twojej dyspozycji, kiedy tego zapragniesz.
– Synu, Ja ci pomogę. Jednak już więcej ciężarów na siebie nie bierz. Będziesz Mi potrzebny, ale jeszcze masz trochę czasu. Dlatego staraj się wykorzystać go, lecz dbając o swoje zdrowie. […] Kiedy będziesz w Krakowie, przekaż moje błogosławieństwo Janowi, bo on się bardzo stara w naszych sprawach. (…)
Powyższy tekst to fragment książki Anny Dąmbskiej, „Twych prawd pilnuję”, wyd. Fronda.
Czytaj też:
Serviam! Duchowa misja PolakówCzytaj też:
Wanda Malczewska: proroctwa, wizje i życie dla Polski