Żył na prowincji, a znał wszystkich i wszyscy go znali. Uznano go za ekspresjonistę, ale brak znaków przestankowych i dużych liter był tylko nowinką, a niebawem miał się jakby znikąd pojawić w jego wierszach surrealizm. Julian Przyboś w sławnym pamflecie „Chamuły poezji”, wymierzonym – jego zdaniem – w młodopolskich epigonów, nazwał go „łajniarzem, bezwstydnym skatologiem Ewangelii, udającym poetę i bezczeszczącym gadatliwą gwarą słowa wielkie, które się powinno wymawiać szeptem z czcią i poszanowaniem ich odświętnej niezwykłości”, niemniej i stroniący od pamfletów poważni krytycy, tacy jak Stefan Kołaczkowski czy Karol Irzykowski, nie pozostawiali na twórczości Emila Zegadłowicza suchej nitki. A przecież miał on swoich wyznawców, uważających go za wzorcowego wręcz artystę poszukującego, do tego traktującego sztukę iście wyjątkowo – jako sacrum.
Jego rodzice byli nauczycielami wadowickiego gimnazjum, Elżbieta uczyła muzyki, Tytus – łaciny. Tytus Zegadłowicz przybył w Beskidy spod Stanisławowa, gdzie był księdzem greckokatolickim, przy tym żonatym. Małżonka go opuściła, ale reguły kościelne obowiązywały go nadal; w efekcie rodzice Emila wzięli ślub w… Siedmiogrodzie, gdy on był już w drodze. W drodze też przyszedł na świat, 20 lipca 1888 r. w Bielsku (obecnie Bielsko- -Biała) w zajeździe Pod Aniołem, w którym zatrzymali się, wracając z Sibiu, gdzie w metropolii samoistnego kościoła mogli otrzymać ślub mający moc prawną, czego jednak rodzice Elżbiety nie przyjęli do wiadomości. Bardzo było to wszystko skomplikowane, a skutki miało fatalne – matka Emila niemal zaraz po porodzie zostawiła męża z dzieckiem w Gorzeniu, zamieszkując u rodziców w Wadowicach, syna widując okazjonalnie.
Chłopcem w dzieciństwie zajmowały się mamki i opiekunki, potem – po śmierci ojca, który zmarł, gdy Emil miał jedenaście lat – ciotka, szwagierka matki. Jeśli chodzi o tę ostatnią – właściwie była permanentnie chora i to obłożnie. W każdym razie po tym, jak dała sobie wmówić, że swoim czynem obraziła Boga i ludzi, niezależnie od innych przypadłości popadła w ciężką depresję. Niewątpliwie matkę, rodem spod Budziejowic, miała koszmarną. Znacznie ciekawszą postacią był ojciec Elżbiety, a dziadek Emila – Wacław Kaiszar – muzyk z Pragi czeskiej, były kapelmistrz orkiestry wojskowej, organista, który – według legendy rodzinnej – przyjaźnił się nawet z Janem Straussem. W Wadowicach, w czasach, gdy poznał go mały Emil, głównie tęsknił za ojczyzną, podśpiewywał „Kde domov můj”, podczas gdy jego połowica przepijała pieniądze, których zawsze im brakowało.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.