Dziwny świat lejtnanta Zubowa

Dziwny świat lejtnanta Zubowa

Dodano: 
Żołnierze Armii Czerwonej, 1941 rok
Żołnierze Armii Czerwonej, 1941 rok Źródło: Wikimedia Commons / RIA Novosti archive, image #640806 / Anatoliy Garanin / CC-BY-SA 3.0
„Zapiski oficera Armii Czerwonej” to doskonała groteska, która pokazuje, jaka „kultura” przyszła ze Wschodu „uwalniać” polskie Kresy.

Opracował: Piotr Włoczyk

Sergiusz Piasecki napisał swoją słynną książkę na podstawie własnych spostrzeżeń z krótkiej znajomości z kilkoma krasnoarmiejcami, którzy zostali wysłani do Polski jesienią 1939 r. Jednym z nich był lejtnant z Leningradu. Nasz pisarz był zszokowany poziomem umysłowym tego – było nie było – oficera i jego zaślepieniem ideologicznym. W ten sposób w wyobraźni Piaseckiego powstał lejtnant Michaił Zubow, który we wrześniu 1939 r. wkroczył ze swoimi towarzyszami do Wilna. Lektura jego dziennika to niezapomniane przeżycie. Poniżej publikujemy wybrane fragmenty „Zapisków oficera Armii Czerwonej” wydanych przez LTW.

Towarzyszowi J.W. Stalinowi
22 września 1939 roku Vilnius

Noc była czarna jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana, jak polityka angielskiego ministra. Lecz nie ma siły na świecie, która by powstrzymała żołnierzy niezwyciężonej Armii Czerwonej, idących dumnie i radośnie wyzwalać z burżuazyjnego jarzma swych braci: chłopów i robotników całego świata.[...]

Zapiski te zaczynam w mieście Vilniusie. Piszę je na chwałę naszej potężnej Armii Czerwonej i – przede wszystkim – jej WIELKIEGO wodza, towarzysza Stalina. Jemu też, naturalnie, zadedykowałem je. Rozumiem dobrze, że pióro moje jest bezsilne, gdy chce opisać wielkość naszego wodza i moją miłość dla niego. Na to trzeba pióra Puszkina lub Majakowskiego. Ja zaś mogę tylko dokładnie zanotować to, co widzę i słyszę w tych wielkich, historycznych dniach, które wyzwoliły kilka uciśnionych narodów z kapitalistycznej niewoli. Gdy myślę o naszym wielkim WODZU i NAUCZYCIELU, to czuję, że do oczu mi napływają łzy.

Kim bym ja był bez niego? Carskim niewolnikiem, gnębionym i eksploatowanym nieludzko. A teraz ja, którego ojciec był zwykłym robotnikiem, jestem oficerem. Mam zaszczyt należeć do Komsomołu. Ukończyłem dziesięciolatkę. Umiem czytać i pisać prawie bez omyłek. Potrafię też rozmawiać telefonicznie.

Pierwszym wyzwaniem, które stanęło przed naszym dzielnym lejtnantem, było znalezienie odpowiedniego lokum.

Batalion nasz stoi w koszarach przy ulicy Wilkomierskiej. Nam, oficerom, Komendantura dała pozwolenie na zamieszkanie prywatnie w pobliżu koszar. Ja się ulokowałem przy ulicy Kalwaryjskiej w domu numer cztery. Przyszedłem tam wczoraj rano z orderem z Komendantury i pytam o prezesa Domkomu. A mnie powiedzieli, że żadnego domowego komitetu u nich nie ma i nie było. Splunąłem ja:

– Też porządki! Jakżeście tu żyli?

Powiadają:

– Normalnie. A sprawy meldunkowe załatwiał dozorca domu.

Poszedłem ja do dozorcy. Pokazali mi jego suterenę. Schodzę ja w dół i tak sobie myślę: „Nareszcie zobaczę chociaż jednego eksploatowanego proletariusza”. Ale gdzie tam! Widzę ja, w dużym pokoju siedzi tłusty, pięknie ubrany pan. Ja tylko na nogi jego spojrzałem i od razu zobaczyłem: buty z cholewami! A on nic. Siedzi i kawę pije. Na stole prawdziwy chleb leży i cukier w bańce stoi. Nawet kiełbasę na talerzu zauważyłem. Wielka mnie złość ogarnęła, że taki kapitalista dozorcę udaje. Ale nic nie powiedziałem, tylko tak sobie pomyślałem: „Przyjdzie i na ciebie czas! Skończy się twoje kiełbasiane życie i o butach też zapomnisz!”. […]

Artykuł został opublikowany w 9/2022 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.