Wojna na Ukrainie, podobnie jak wiele innych konfliktów odcisnęła swoje piętno na świecie sportu. Wiele już napisano o sytuacji piłkarzy grających na Ukrainie i niechęci piłkarskiego świata do pojedynkowania się z rosyjskimi drużynami. Społeczny wydźwięk piłki nożnej jest zawsze bardzo wyrazisty. Bo futbol nie lubi się z problemami społecznymi to fakt, ale z pieniędzmi, a i owszem. Poza tym mimo górnolotnej fasadowości różnych ruchów piłkarskich central i wielu możnych piłkarskiego świata, bardzo rzadko wygrywa przyzwoitość. Dzieje futbolu pokazały, że najczęściej liczą się kariera, pieniądze i inne zaszczyty.
Ojczyzna jest tam gdzie płacą?
Wyobraźmy sobie sytuację, gdy jeden z najlepszych piłkarzy w kraju, zawodnik mający na koncie kilkadziesiąt meczy i prawie tyle samo bramek w reprezentacji Polski nagle przypomina sobie o swoich korzeniach i nie tylko. Przyjmuje obywatelstwo okupanta swojej „dotychczasowej ojczyzny” i zaczyna grać w jego reprezentacji. Tam manifestuje bezwarunkowe oddanie nowej drużynie i państwu, skutecznie chroni swoją rodzinę, a po ustaniu działań wojennych osiedla się i funkcjonuje aż do śmierci na terytorium nowej ojczyzny. Nie, to nie jest futbolowo-polityczne sci-fi tylko krótki rys biograficzny Ernesta Wilimowskiego – takiego, naszego przedwojennego gwiazdora piłki nożnej.
Dlaczego akurat o tym przypominam? Identyczną postawą w ostatnim czasie wykazał się Jarosław Rakicki. Po rozegraniu 56 meczów w kadrze Ukrainy zdając sobie sprawę z sytuacji geopolitycznej swojego kraju zdecydował się na transfer do Zenitu Sankt Petersburg, co uznano za narodową zdradę. Co prawda urodzony na wschodzie Ukrainy i mówiący po rosyjsku piłkarz skrytykował rosyjską napaść na swój kraj (?) ale nie przeszkadzało mu to w realizacji wysokiego kontraktu.
Niemniej ostatecznie po lutowej agresji Rosji na Ukrainę piłkarz zrezygnował z gry w lidze okupanta. Był więc i tak przeciwieństwem Anatolija Tymoszczuka, który bardzo dobrze czuje się w Rosji jako drugi trener Zenita. Do tego na początku wojny pojawiły się poważne przesłanki świadczące o tym, że Tymoszczuk współpracował z rosyjskimi służbami jeszcze na długo przed wojną, gdy był czynnym reprezentantem Ukrainy.
Motywacją Ernesta Wilimowskiego było osiągnięcie sukcesu sportowego. Był uważany za jednego z najlepszych piłkarzy świata. Pewnie uważał, że Niemcy wygrają wojnę i zdobędzie z reprezentacją III Rzeszy mistrzostwo świata. Swoją przygodę z niemieckim futbolem zakończył już w 1942 roku. W obecnych czasach już nawet nie sukces, a pieniądze decydują, że wartości dla sportu najważniejsze schodzą na dalszy plan.
Stan gry, czy stan konta?
Aby w całości ukazać problem, o którym piszę warto wrócić do ujawnionych przez zachodnie media sytuacji związanej z produkcją sprzętu sportowego w państwach trzeciego świata. Zwykle piłki, które są używane podczas kolejnych finałów piłkarskich mistrzostw świata dostarczane są przez niemieckiego potentata branży sportowej – firmę Adidas. Jak się już dawno okazało piłki te produkowane są „po kosztach” w szwalniach umiejscowionych w krajach pokroju Bangladeszu. Chodzi oczywiście nie o walkę z bezrobociem w biednych zakątkach globu, ale o produkcję opartą na wyjątkowo niskich kosztach. Zatem ideały sportu kończą się tam, gdzie zaczyna się sprawdzanie stanu konta. Nie może chyba więc oburzać historia budowy stadionów w Katarze. Wszakże organizatorzy obecnego mundialu nie są pierwsi w liczeniu piłkarskich zer na koncie.
Czytaj też:
Mundial 1974. Polak potrafi (wygrać z Argentyną)Czytaj też:
Meksyk 1970. Na boisku było wyjątkowo gorącoCzytaj też:
Zginąć za jeden błąd. Historia Andresa Escobara
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.