Wydawało się, że wieczór 8 lipca 1959 roku dla ośmiu Amerykanów z US MAAG (Military Assisstance Advaisory Group - Grupa Pomocy i Doradztwa Wojskowego) stacjonujących w wietnamskiej bazie Bien Hoa, położonej 17 kilometrów na północ od Sajgonu, będzie wyglądał jak każdy inny. Koniec dnia stanowił dla żołnierzy przybywających tysiące kilometrów od domów moment, kiedy szczególnie intensywnie oddawali się rozmyślaniom o swych najbliższych. Starszy sierżant Chester Ovnand zabrał się za pisanie listu do mieszkającej w Copperas Cove w Teksasie żony. Przybyły dwa dni wcześniej do Bien Hoa major Dale Buis, mieszkający na co dzień w Imperial Beach w Kalifornii, przedstawiał nowym kolegom fotografie swych trzech synów z których bez wątpienia był dumny. Około godziny siódmej w messie zasiedli do oglądania filmu „The Tattered Dress” ze znaną aktorką Jeanne Crain.
W tym czasie sześciu członków z komunistycznego ugrupowania Vieth Minh (formacja będąca poprzedniczką powstałego w 1960 roku Vietkongu) niepostrzeżenie przedostało do bazy i zajęło pozycje wewnątrz i na zewnątrz budynku, w którym przebywali Amerykanie. Na umówiony sygnał terroryści otworzyli do nich ogień z broni maszynowej. W efekcie śmierć ponieśli: major Dale Buis i starszy sierżant Cherster Ovnand, ciężko ranny natomiast został kapitan Howard Boston. Poza nimi zginęło również dwóch południowowietnamskich wartowników oraz 8-letni chłopczyk. Obaj Amerykanie pełniący funkcję doradców szkolących armię Republiki Wietnamu byli od czasu zaangażowania się Białego Domu w wsparcie dla rządu prezydenta Ngo Diema, pierwszymi poległymi w walce żołnierzami US Army w Wietnamie (pierwszym był zamordowany przez kolegę Richard Fitzgibbon). Choć zabójstwo amerykańskich doradców miało przestraszyć i zniechęcić administrację prezydenta Dwighta Eisenhowera przed dalszym angażowaniem się USA w wietnamski konflikt, to w rzeczywistości nastąpił proces odwrotny.
Zielone Berety w Wietnamie
Zadecydował o tym nowo wybrany prezydent USA John Fitzgerald Kennedy, podpisując 11 maja 1961 r. memorandum bezpieczeństwa narodowego nr 52. Zgodnie z zawartymi tam zapisami USA miały w bardziej znaczący niż dotychczas sposób zaangażować się w konflikt w Wietnamie. Zielone światło dla nowej polityki USA wobec Wietnamu dał dość sceptycznie nastawiony do zbyt daleko idącego wsparcia sam prezydent Republiki Wietnamu Ngo Diem. Już w 1962 roku liczba doradców gwałtownie wzrosła z 746 do 3400. Mieli znaleźć się nie tylko w południowowietnamskich dywizjach, ale nawet w poszczególnych batalionach.
Zasadniczą rolę w amerykańskiej pomocy w Wietnamie mieli odgrywać członkowie jednostek specjalnych czyli Green Berets (Zielone Berety). Z biegiem czasu wzmocnili ich a komandosi amerykańskiej marynarki z Neavy Seals. Żołnierze ci z racji odbytego szkolenia w zakresie działań nieregularnych, posiadali najlepsze kwalifikacje do służby w wietnamskiej dżungli. Ich głównym zadaniem była pomoc w szkoleniu żołnierzy południowowietnamskich oraz tworzenie oddziałów lokalnej samoobrony. Szczególnie te ostatnie formacje znające miejscowe stosunki miały wziąć na siebie ciężar walki z komunistami. Amerykanie słusznie wierzyli, że chłopi południowowietnamscy będą bardziej zdeterminowani do walki, niż słabo dowodzona i przeżarta korupcją armia.
Pierwsze swoje kroki żołnierze Zielonych Beretów skierowali w stronę Montagnardów (z francuskiego "ludzie gór"), czyli górskich plemion Jarai, Kobo, Mnong i Rade zamieszkujących górzyste tereny płaskowyżu wietnamskiego. Odczuwali oni zdecydowaną wrogość wobec wyznających ideologię totalnego podporządkowania komunistów. Dlatego na terenach należących do tych antykomunistycznych plemion Amerykanie rozpoczęli realizację Programu Obrony Wsi. Pilotażowo uruchomiono go po uzyskaniu błogosławieństwa prezydenta Diema w prowincji Darlac w październiku 1961 r.
Pierwszą wsią, która do niego przystąpiła, była Buon Enao, zamieszkana przez ludność z plemienia Rade. Tamtejsza starszyzna wyraziła na to zgodę za cenę poprawy opieki medycznej. Wyznaczono 50 ochotników, których Amerykanie poddali intensywnemu szkoleniu w ramach Nieregularnych Grup Obrony Cywilnej – (Civil Irregular Defense Group). Wkrótce program rozciągnięto początkowo na 40 wsi położonych w promieniu 15 kilometrów, a potem liczba ta wzrosła do 200. Efektem było pojawienie się liczących 12 tys. ludzi sił samoobrony oraz 5 tys. mobilnych sił uderzeniowych. Przy wsparciu Amerykanów bardzo szybko oddziały te wyłączyły z pod oddziaływania Vietkongu znaczącą cześć prowincji. Niestety był to tylko sukces lokalny. Nie udało się go przenieść w takim wymiarze do innych części Wietnamu, gdzie członkowie wiejskich społeczności nie byli już tak antykomunistycznie nastawieni, jak wietnamscy górale.
Wietnamska wojna z roku na rok wciągała coraz głębiej kolejne rządy Stanów Zjednoczonych. Przełomowy moment stanowił rok 1968. Wtedy właśnie, gdy sytuacja w Wietnamie po kilku latach chaosu, wywołanego zabójstwem Ngo Diema zaczęła się stabilizować dzięki Nguyenowi Van Thieu prezydentowi Republiki Wietnamu, wspierany przez Demokratyczna Republikę Wietnamu Narodowy Frontu Wyzwolenia Wietnamu Południowego i jego siły zbrojne, popularnie zwane Vietkongiem, postanowił zintensyfikować działania zbrojne na niespotykaną wcześniej skalę.
1 stycznia 1968 roku na falach radia Hanoi padły następujące słowa: „Ta wiosna jest daleko jaśniejsza niż inne wiosny. Z całego kraju dochodzą szczęśliwe wieści o zwycięstwach, niech Północ i Południe rywalizują ze sobą w walce z amerykańskim agresorami. Naprzód! Ostateczne zwycięstwo będzie nasze”. Te słowa były fragmentem wiersza autorstwa samego przywódcy północnowietnamskich komunistów Ho Chi Minha. Stanowiły one sygnał wskazujący, że przygotowania do wielkiej komunistycznej ofensywy zostały ostatecznie zakończone. Decyzja o jej przeprowadzeniu zapadła jeszcze w 1967 r. Jeden z inicjatorów tego przedsięwzięcia, generał Nguyen Chi Thahn, tak uzasadniał konieczność jej przeprowadzenia: „w połowie 1967 r. doszliśmy do wniosku, że oni nie osiągnęli jeszcze zdecydowanej przewagi, dlatego też postanowiliśmy wydać wielką bitwę, by zmusić LBJ do deeskalacji wojny”.
Atak na ambasadę
Komuniści zakładali dokonanie masowych uderzeń na wybrane cele w miastach. Optymistycznie zakładano możliwość wybuchu ludowego powstania i całkowitego załamania się rządu sajgońskiego. Aby zadość uczynić tym oczekiwaniom, na Południe przerzucono 55 tys. żołnierzy Wietnamskiej Armii Ludowej. Wspierało ich 30 tys. partyzantów Vietkongu. Ofensywa rozpoczęła się w święto Tet, czyli wietnamski Nowy Rok. 31 stycznia 1968 roku o godzinie 3.00 siły komunistyczne uderzyły na 44 obiekty położone w różnych częściach Wietnamu Południowego. Aż 35 batalionów Vietkongu wdarło się wtedy do stolicy kraju Sajgonu. Na liście głównych celów znajdowało się lotnisko, pałac prezydencki, ambasada USA. Ten ostatni budynek znajdował się przy Alei Thong Nhut.
Był to sześciopiętrowy gmach o wymiarach 62 na 15 metrów z umieszczonym na dachu lądowiskiem dla helikopterów. Parcela otoczona była dwumetrowym murem wykonanym z zbrojonego betonu. Ochronę wewnętrzną ambasady stanowili żołnierze Marine Security Guard. Jego członkowie pełnili służbę w ubraniach cywilnych jak i mundurach w 12 różnych miejscach stolicy Wietnamu Południowego. MSG wspierali żołnierze 716 batalionu Military Police. Do ataku na ambasadę wyznaczono specjalny 19-osobowy pododdział batalionu saperskiego Vietkongu C-10. Saperzy podjechali pod budynek ambasady dwoma samochodami, małą trójkołową półciężarówką typu Lambretta oraz taksówką. Za ogrodzeniem, w bagażniku samochodu należącego do ambasady USA, kierowanego przez sympatyka Vietkongu, znajdował się ukryty szturmowiec. Napastnicy ubrani byli w stroje cywilne. Ich uzbrojenie stanowiły wyrzutnie rakiet RPG, ładunki wybuchowe oraz karabiny M-16.
Szturm na ambasadę rozpoczął o godzinie 2.47. Nie udało się wykorzystać elementu zaskoczenia, bowiem otwarty przez komunistycznych szturmowców, niejako z marszu, ogień okazał się być niecelny, przez co dwaj amerykańscy żandarmi Charles Daniels i Wiliam Sebast (obaj chwilę później polegli), zdołali zamknąć główną bramę ambasady i nadać sygnał alarmowy" „Signal 300”. Atakujący zdetonowali w międzyczasie ładunek wybuchowy wybijając w murze ambasady otwór, którym dostali się na jej teren. Podczas wymiany ognia ze wspomnianymi już żandarmami z MP, ponieśli śmierć dwaj dowodzący grupą szturmową oficerowie. Ich podkomendni rozpoczęli ostrzał ambasady z granatników. Pomimo tego, masywne drzwi wejściowe stały się barierą nie do pokonania, choć jeden z pocisków RPG, przebiwszy je, wybuchł w środku gmachu budynku, raniąc poważnie żołnierza marines z oddziału MSG. Sierżant Rudy Soto udzielił mu pierwszej pomocy, wciągając rannego kolegę na dach. Stamtąd oczekujący na helikopter sanitarny, oddał kilka strzałów, po czym zacięła mu się broń.
Potem informował swych przełożonych o rozwijającym się ataku na ambasadę. Tymczasem w dowództwie 716 batalionu MP, pod wpływem napływających informacji, stworzono grupę, której zadaniem było odblokowanie ambasady. Krótko po godzinie 3.00 pod gmach podjechało dwóch żandarmów MP - sierżant John Thomas i szeregowy Owen Nebust. Niestety obaj brak ostrożności przypłacili życiem, zastrzeleni przez snajpera ukrytego w budynku znajdującym po przeciwnej stronie ulicy. Większym rozsądkiem wykazała się inna kilkuosobowa grupa, tym razem marines z MSG, która dotarła do bramy bocznej ambasady. Z zaskoczenia otworzyli oni ogień, kładąc trupem dwóch żołnierzy Vietkongu.
Kilkanaście minut później wzmocniło ich 11 żandarmów z 527 kompanii MP, podporządkowanej wspomnianemu 716 batalionowi MP, a o 3.45 w rejon walk dotarło kolejnych sześciu żandarmów. Dowodzenie nad tymi siłami objął kpt. Robert O’Braien z MSG. Amerykanom nigdzie się nie spieszyło. Jak słusznie zauważył jeden z żandarmów: „nieprzyjaciel znajduje się wewnątrz i nigdzie się nie wybiera”. Kiedy śmigłowiec przywiózł 20 żołnierzy z 101 Dywizji Powietrzno-Desantowej, Amerykanie przystąpili do oczyszczenia terenu ambasady, metodycznie krok po kroku likwidując nieprzyjacielskie punkty oporu. Akcja trwała do godziny 9.15.
Dokładnie dwie godziny później powieszono nad wejściem do ambasady amerykańskie godło. W efekcie walk toczonych na terenie ambasady śmierć poniosło pięciu Amerykanów (czterech żandarmów i jeden marine), a 10 odniosło rany. Atakujący mieli 16 zabitych, a trzech rannych Nguyen Van Sau, Ngo Van Giang i Dang Van Son dostało się do niewoli. Tak zakończyła się próba opanowania najważniejszej w Sajgonie placówki dyplomatycznej USA. Poza atakami na ważne obiekty w południowowietnamskiej stolicy, partyzanci dokonywali także egzekucji na swych rodakach. Tak wspominał ją jeden z mieszkańców Sajgonu: „Zamykali ulice, sprawdzali domy i dokumenty oraz zabraniali nam wychodzić. Schwytanych żołnierzy będących na urlopie aresztowano i rozstrzeliwano na miejscu”.
Zdjęcie Eddiego Adamsa
1 lutego 1968 roku w jednym z ulicznych rowów znaleziono ciała 34 osób. Wśród nich znajdowały się również kobiety i dzieci rodzin urzędników rządowych. Przypadek sprawił, że w pobliżu miejsca egzekucji żołnierze armii sajgońskiej ujęli oficera Vietkongu kapitana Nguyena Van Lem. Doprowadzono go przed oblicze szefa sajgońskiej policji. Generał Nguyen Ngoc Loan nie zastanawiał zbyt długo – zbyt wielu z zamordowanych we wspomnianym rowie było jego przyjaciółmi - wyciągnął swój pistolet Smith&Wesson kaliber 38 mm i strzelił kapitanowi w głowę, zabijając go na miejscu. Następnie odwrócił się do stojących dziennikarzy i powiedział: „Oni zabili wielu Amerykanów i wielu moich ludzi. Budda zrozumie, a wy?”.
Nguyen Van Lem nie był zwykłym jeńcem wziętym do niewoli, ale mordercą bezpośrednio odpowiedzialnym za śmierć podpułkownika Nguyena Tuana i jego rodziny. Niestety owych zbrodniczych dokonań kapitana nie przedstawiała fotografia dokumentująca egzekucję wspomnianego komunistycznego oficera, zrobiona przez fotoreportera Eddiego Adams (egzekucja uwieczniona została również na filmie przez kamerzystę z stacji NBC News Vo Suu). Otrzymał za nią nagrodę Pulitzera. Autor zdjęcia po niewczasie zrozumiał, że jego fotografia stała się orężem w walce toczonej na rzecz komunistycznego zwycięstwa, przez ruch pacyfistyczny, przeciwko zbrojnej interwencji USA w Wietnamie. Sam po latach, chcąc się niejako się zrehabilitować, tak pisał o kontekście wykonanego zdjęcia: „Generał zabił zbrodniarza, ja tą fotografią zabiłem generała. Aparat fotograficzny to najgroźniejsza broń. Ludzie wierzą obrazom, ale te kłamią, nawet jeśli nie są zmanipulowane. One są tylko półprawdami. Każdy powinien zadać sobie pytanie – co ja bym zrobił na miejscu generała, gdybym schwytał zbrodniarza odpowiedzialnego za zamordowanie moich przyjaciół”.
Generał Nguyen Ngoc Loan po upadku Sajgonu w 1975 roku udał się na emigrację do USA. Tam w na przedmieściach Waszyngtonu w dzielnicy Burke otworzył pizzerię o nazwie „Les Trois Continents”. W 1991 przeszedł na emeryturę. 14 lipca 1998 roku ten bohaterski wojownik antykomunistycznej krucjaty zmarł na raka w wieku 67 lat.
Masakra w Hue
W czasie ofensywy Tet, jedną z najbardziej zaciętych krwawych bitew stoczono na ulicach Hue - dawnej cesarskiej stolicy Wietnamu. Na terenie miasta nie stacjonowały żadne większe jednostki armii południowowietnamskiej poza sztabem 1 Dywizji Piechoty znajdującym w Starej Cytadeli, położnej w zabytkowej części miasta oraz 200-osobowym sztabem Amerykańskiego Dowództwa Sił Zbrojnych w Wietnamie. Komuniści atak na Hue potraktowali bardzo poważnie, angażując do jego zdobycia dwa regularne pułki armii północnowietnamskiej. Miało je wspomagać sześć batalionów Vietkongu.
O godzinie 3.40 rozpoczął się atak na miasto. Słabość sił sajgońsko-amerykańskich zadecydowała o tym, że zostało ono szybko zdobyte, poza dwoma wspomnianymi punktami oporu. Szczególnie intensywny charakter miały walki w Starej Cytadeli, bronionej przez złożoną z ochotników i znakomicie wyszkolonej kompanii Czarnych Panter. Po 72 godzinach zaciętych bojów jej 240-osobowy stan uległ zmniejszeniu do 19 żołnierzy. Ale determinacja Czarnych Panter się opłaciła, a od całkowitej zagłady uratowały ich pododdziały 1 Dywizji Piechoty, które przedarły się do Hue wraz z trzema batalionami marines. Jednostki te wsparte czołgami ciężkimi M48 przystąpiły do odbicia miasta, zdobywając mozolnie ulicę po ulicy.
Podczas walk nieśmiertelną sławą okrył się urodzony w Teksasie sierżant, 21-letni Alfredo Gonzales, dowódca 3. Plutonu Kompanii A 1. Batalionu 1. Dywizji Marines. Jego bohaterskie czyny opisano we wniosku o przyznanie Medalu Honoru. Chociaż został poważnie ranny 3 lutego, odmówił pomocy lekarskiej i poprowadził swój pluton do kolejnego ataku. 4 lutego, kiedy to wróg przygwoździł jego kompanię ogniem, używając granatnika przeciwpancernego, nieustraszenie przemieszczał się od pozycji do pozycji, wystrzeliwując pociski w dobrze ufortyfikowane punkty ogniowe wroga. Udało mu się zniszczyć stanowisko rakiet B-40 i zmusić do milczenia kilka innych, zanim otrzymał śmiertelną ranę” (został trafiony w żołądek odłamkiem rakiety). W 1969 roku jego matka odebrała owo odznaczenie z rąk wiceprezydenta USA Spiro Angewa.
Miasto Hue obok zaciętych walk, stało się miejscem największej dokonanej przez komunistów masakry. Patrole egzekucyjne Vietkongu, na podstawie przygotowanych przez miejscowych komunistów list proskrypcyjnych, wywlekali z domów pracowników administracji rządu sajgońskiego, funkcjonariuszy reżimu sajgońskiego oraz członków ich rodzin i zabijali na miejscu albo wywozili za miasto i dokonywali egzekucji. Prawdę o skali zbrodni ujawnił reporter Douglas Pike, który zszokowany widokiem ciał pomordowanych pisał: „wiele z nich miało ręce związane z tyłu, łachmany wepchane w usta, inne znów były wykrzywione, ale bez śladu ran, co wskazywało na zakopanie żywcem”.
Potwierdzenie faktu popełnionych zbrodni zawierały słowa zawarte w raporcie 6 pułku Wietnamskiej Armii Ludowej: „W ciągu 25 dni pomyślnych walk (...) zabiliśmy 5 tys. wrogich żołnierzy (...). Z pomocą lokalnych agentów zabiliśmy tysiąc lokalnych urzędników, szpiegów i okrutnych tyranów”. W rzeczywistości według imiennej listy sporządzonej przez władze sajgońskie komuniści w ciągu 24 dni okupacji Hue zamordowali lub uprowadzili 4062 osoby. Po odbiciu miasta przez US Army i Armię Republiki Wietnamu rozpoczęto poszukiwania zaginionych osób. Ekipy poszukiwacze zaczęły natrafiać na makabryczne znaleziska w postaci dołów śmierci, gdzie odnajdywano szczątki ofiar komunistycznego terroru. Niestety o tej i setkach innych komunistycznych zbrodni – w sumie komuniści podczas wojny w Wietnamie zamordowali 36 tys. osób - nie chciano pamiętać, w przeciwieństwie do incydentalnej jeśli chodzi o skalę zbrodni (367 a wedle innych danych 503 osoby) popełnionej przez Amerykanów w My Lai 16 marca 1968 roku.
Obrona Khe Sahn
Piękną kartą w czasie wojny wietnamskiej była obrona Khe Sahn. Amerykańska baza została założona w tej miejscowości przez żołnierzy sił specjalnych jeszcze w 1962 roku. Z biegiem lat bazę zaczęto rozbudowywać. Powstały bunkry, zasieki, pas startowy, wieża kontrolna, pola minowe. Wszystko to skupione było na obszarze długim na ponad dwa i szerokim na półtora kilometra. Dowódca wojsk amerykańskich w Wietnamie, generał William Westermoreland, uważał Khe Sahn położoną zaledwie 14 km od granicy z Laosem, za bazę o dużym znaczeniu strategicznym, mogącą w przyszłości służyć jako punkt wyjściowy do inwazji na Laos, dlatego postanowił bronić ją za wszelką cenę.
Determinacja Westermorelanda wielu obserwatorom nasuwała skojarzenia z obroną francuskiej twierdzy Den-Bien Phu, zdobyta przez wojska komunistyczne w maju 1954 roku. Jej upadek przypieczętował ostateczną klęskę IV Republiki w I wojnie indochińskiej. Amerykanie, co oczywiste, zamierzali uniknąć powtórzenia się tego scenariusza. Gwarantem miało być 5,9 tys. amerykańskich marines oraz 400 południowowietnamskich komandosów. Naprzeciwko nich stanęły cztery komunistyczne dywizje o oznaczeniach taktycznych 325C, 324B, 304, 320 oraz kilka niezależnych pułków. W sumie 38590 żołnierzy.
20 stycznia 1968 roku doszło do pierwszej potyczki. Śmierć poniosło 20 Amerykanów. Wieczorem do linii zajmowanych przez marines dotarł porucznik La Tran Tonc. Jak się okazało, był to dezerter, który zdradził Amerykanom godzinę komunistycznego szturmu. Nastąpił on o trzydzieści minut po północy. Przygotowani do obrony i czekający na swych stanowiskach Amerykanie nie dali swym przeciwnikom żadnych szans, masakrując ich ogniem karabinów maszynowych i moździerzy. Po czterech godzinach szturm się załamał. Ale Wietnamczycy nie dali za wygraną i obsypali bazę ogniem artylerii. Jeden z pocisków trafił w skład amunicji, pozbawiając obrońców jej zapasów. Upadku Khe Sahn udało się uniknąć tylko dzięki rozpoczęciu przez USAAF czyli amerykańskie siły lotnicze, operacji Niagara II. W jej ramach lotnictwo USA dokonało intensywnych bombardowań, zrzucając na pozycję WAL 31 238 ton bomb. Okazały się one dla Północnych Wietnamczyków barierą nie do przebycia.
By przetrwać, Ameryka nie potrzebowali żywności. Dlatego na wybudowanym prowizorycznym lotnisku lądowały bez ustanku samoloty transportowe. Ponieważ były one często ostrzeliwane, Amerykanie chcąc uniknąć niepotrzebnych ofiar, wdrożyli nowatorską metodę zrzutu zaopatrzenia. Zastosowany system nosił nazwę LAPES. Dzięki niemu samoloty nie musiały lądować, ale zniżały lot i w tej pozycji tuż nad ziemią zrzucały materiał wojenny wyciągany z tylnej części samolotu przez spadochron.
W marcu 1968 r. generał W. Westmoreland, nie chcąc przedłużać walk, wydał rozkaz przebicia się sił lądowych do Khe Sahn. Dwa bataliony marines wspierane przez helikoptery i lotnictwo dotarły tam 16 kwietnia 1968 roku, kończąc oblężenie. Ceną utrzymania Khe Sahn było 274 zabitych i 2541 rannych Amerykanów. Po odwołaniu generała Westmorelanda do USA, jego następca generał Creighton Abrams, nie widział już potrzeby utrzymywania bazy i nakazał jej ewakuowanie.
Operacja „Phoenix”
Tuż po złamaniu kręgosłupa siłom zbrojnym Narodowego Frontu Wyzwolenia Wietnamu Południowego, podczas ofensywy Tet, Amerykanie postanowili pójść za ciosem i zniszczyć infrastrukturę cywilną organizacji. W celu realizacji tego zamierzenia uruchomiono program „Phoenix”. Przygotowania do jego wdrożenia podjęto tuż po rozpoczęciu wojny w Wietnamie. Za jego wprowadzenie odpowiedzialną uczyniono CIA.
Amerykanie dokładnie przestudiowali techniki walki z partyzantką zastosowane przez Francuzów podczas „bitwy o Algier”. W Fort Bragg pojawił się nawet jeden z głównych uczestników tych zmagań, specjalista od wyduszania informacji major Paul Aussaresses. CIA do udziału w programie zaprosiła rząd sajgoński, który w grudniu 1967 wyraził zgodę na uczestnictwo w nim podległych mu służb.
Program Phoenix ukierunkowany był na zniszczenie cywilnej siatki Vietkongu. Jej członkowie mieli być zneutralizowani poprzez infiltrację, porwania, tortury i zabójstwa. Człowiekiem, który z ramienia CIA sprawował bezpośredni nadzór na operacją, był Robert Komer noszący pseudonim „Blowtorch” („Palnik”). Realizacja programu mieściła się ogólnie w działaniach tzw. Civil Operation Rural Developement Support, czyli Cywilnych Operacji Wsparcia i Rozwoju Obszarów Wiejskich.
Wzmocnieniem CORDS był program Chieu Hoi, zachęcający rekrutów Vietkongu do dezercji. Przyniósł on pewien sukces, bowiem broń złożyło 170 tys. żołnierzy Vietkongu. Siłami uderzeniowymi „Phoenixa” były jednostki PRU - Provincial Reconnaissance Units (Lokalne Jednostki Zwiadu). W ich skład wchodzili głownie byli członkowie Vietkongu, którzy przeszli na stronę sił rządowych, członkowie mniejszości etnicznych i łowcy głów. Byli oni bardzo dobrze opłacani kwotą 15 tys. piastrów, (żołnierze otrzymywali 4 tys.). Ich zadaniem było organizowanie zasadzek i infiltrowanie szeregów komunistycznej partyzantki od wewnątrz. W sumie w strukturach PRU służyło 5 tys. żołnierzy. Były to najbardziej bitne oddziały rządu w Sajgonie. Nadzór nad nimi sprawowało 107 funkcjonariuszy CIA z 450 uczestniczących w programie Phoenix. Grupy PRU pojawiły się w terenie i dokonywały porwań wskazanych przez „odwróconych” żołnierzy Vietkongu członków cywilnej siatki tej organizacji. Trafiali oni do Prowincjonalnych Ośrodków Przesłuchań. Tam zajmowali się nimi specjaliści z Wydziału Specjalnego policji wietnamskiej oraz pracownicy CIA. Techniki ich prowadzenia były różne. Zaczynano od perswazji. Gdy nie skutkowała, aresztowanych umieszczano w pojedynczych celach, gdzie musieli spać na gołej, zimnej podłodze. Kiedy przeraźliwe zimno nie przynosiło efektów, przechodzono do trzeciego stopnia przesłuchań, czyli tortur.
Zazwyczaj torturowano używając prądu, czasami wystarczało zwykłe bicie, a niekiedy korzystano z pomocy zwierząt. Tych, którzy zostali złamani, zwalniano i nierzadko uczestniczyli oni później w programie Phoenix. Innych przekazywano do dalszego śledztwa w ręce południowowietnamskiej policji. W konsekwencji trafiali oni do obozów internowania, tudzież więzień. Tych uznanych za nie rokujących poprawy, zdarzało się, że likwidowano.
W ramach programu Phoenix w latach 1968-1972 zneutralizowano 81740 członków i sympatyków Vietkongu, z czego 26369 zostało zabitych. Warto jednak dodać, aż 89 proc. z tej ostatniej liczby zginęło w walce z oddziałami regularnymi, a tylko 13 proc., czyli 3500 zginęło w konsekwencji działań likwidacyjnych sił PRU, policji i CIA.
Pomimo sukcesu w postaci praktycznie całkowitego zniszczenia infrastruktury, jak i sił zbrojnych Vietkongu, na skutek porozumień paryskich, w styczniu 1973 roku wojska USA wycofały się z Wietnamu. Powodem nie była porażka armii amerykańskiej na ryżowych polach Wietnamu, bo US Army klęski w żadnej bitwie nie poniosła, ale całkowita klęska poniesiona w Stanach Zjednoczonych na polu propagandowym. Po raz pierwszy wojna, dzięki nowoczesnym środkom przekazu, jak np. telewizja, trafiła do domów Amerykanów. Państwo nie podjęło żadnego wysiłku kontroli przepływu informacji, wykazując kompletny brak zainteresowania kwestią społecznego poparcia dla toczącego się konfliktu. Doprowadziło to do narastania w USA tendencji antywojennych, a gdy owładnęły one prawie połową obywateli, żadna z głównych sił politycznych nie chciała im się przeciwstawić, obawiając się wyborczej porażki i intensyfikacji protestów społecznych zagrażających ładowi publicznemu. W efekcie w dwa lata później, na skutek całkowitej inercji Białego Domu, Republika Wietnamu została zmiażdżona przez agresję militarną Komunistycznej Demokratycznej Republiki Wietnamu, której USA przeciwstawić się już nie chciały, podważając tym samym sens ofiary złożonej przez 58 tys. poległych w Wietnamie Amerykanów.
Arkadiusz Karbowiak
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.