Pociąg zaraz ruszy. Dziewczęta w chustach na głowach wychylają się z okna wagonu. Uśmiechają się. Nic dziwnego. Przecież – jak głosi napis pod fotografią – „Ich radosne oczekiwanie nie dozna rozczarowania”. Jadą przecież na roboty do Rzeszy. Mężczyźni machają do bliskich stojących na peronie. Oni także cieszą się. Przecież „ich bieda się skończyła. Jadą na roboty rolne do Rzeszy”.
2,8 mln robotników z Polski
25 stycznia 1940 r. dr Hans Frank, generalny gubernator, wydał odezwę do Polaków wzywającą do zgłaszania się do pracy na roli w Niemczech. „Wszystkie osoby zdolne do pracy, które otrzymują wsparcie ze strony Urzędów Pracy lub stoją pod opieką społeczną, mają obowiązek zaraz się do pracy zgłosić”. Doktor Frank zapewniał, że robotnicy otrzymają dobre mieszkanie i wikt, a ze swoich zarobków będą mogli posłać tyle, że ich rodziny będą zupełnie zabezpieczone.
Odzew był jednak nikły. Niemieckie władze okupacyjne w Polsce wprowadziły więc przymus. Arbeitsamty, urzędy pracy, wysyłały imienne wezwania, a wójtowie mieli robić spisy osób zdolnych do podjęcia pracy w Niemczech.
Tylko około 5 proc. Polaków wyjechało na roboty formalnie dobrowolnie. Jak pisał prof. Czesław Łuczak w książce „Praca przymusowa Polaków w Trzeciej Rzeszy”, decyzję taką podejmowano często z powodu przymusu ekonomicznego – wywołanego wojną braku środków do życia. „W rzeczywistości dobrowolnie, to znaczy bez jakiegokolwiek przymusu moralnego i ekonomicznego, wyjechało na roboty do Rzeszy tylko kilkaset osób rekrutujących się spośród młodzieży żądnej przygód”.
Pozostałych wysłano przymusowo. Opornych karano grzywną, odebraniem przydziałów żywności, konfiskatą mienia, więzieniem lub zesłaniem do obozu koncentracyjnego.
Z ziem polskich do Rzeszy trafiło na roboty 2,8 mln ludzi.
Zamiast dobrego mieszkania otrzymywali miejsce w barakach, w stajni lub chlewie. Wikt też nie był taki, o jakim myśleli. Za to godziny pracy były bez ograniczeń. Ich zarobki były od 40 do 60 proc. niższe od zarobków Niemców wykonujących taką samą pracę. Jedno z rozporządzeń przyznawało Niemcom prawo chłosty wobec Polaka, kiedy „dobre rady i pouczenia nie skutkowały”.
Po przybyciu na miejsce zapoznawali się z dotyczącymi ich przepisami.
Nie wolno opuszczać miejsca pobytu. Korzystanie z komunikacji publicznej – tylko za specjalnym zezwoleniem. Podobnie jak posiadanie roweru. Zakazano korzystania z telefonów. Każdy musiał nosić na ubraniu specjalny znak z literą „P”. Opieszała praca lub podburzanie innych spowoduje wysłanie do „wychowawczego obozu pracy”. Sabotaż i inne ciężkie wykroczenia przeciw dyscyplinie będą surowo karane co najmniej kilkuletnim pobytem w „wychowawczym obozie”.
Co do rozrywki: tańczenie i picie alkoholu jest dozwolone tylko w gospodach specjalnych dla robotników.
Nie mogli mieć żadnych kontaktów towarzyskich z ludnością niemiecką. Zakazano więc chodzenia do teatrów, kin, restauracji, kościołów, na zabawy taneczne razem z Niemcami.
Kara śmierci groziła za – jak to określały przepisy – „ spółkowanie z kobietą niemiecką lub mężczyzną niemieckim, względnie zbliżenie niemoralne do nich”.
Potraktowanie specjalne
Przewidywał to tajny okólnik Heinricha Himmlera, Reichsführera SS i komisarza do spraw umacniania niemczyzny, z 8 marca 1940 r. nakazujący „potraktować specjalnie”, czyli dokonywać, na mocy postanowienia gestapo, bez sądu egzekucji polskich robotników utrzymujących stosunki seksualne z Niemcami i Niemkami. Takiej kary nie było w niemieckim ustawodawstwie. „Sonderbehandlung” stosowano również w przypadkach pobicia Niemca lub dokonania sabotażu.
Niemieckie kobiety, które „zhańbiły rasę”, miały być wysłane do obozu koncentracyjnego przynajmniej na rok. W wielu przypadkach oznaczało to także i dla nich śmierć. Traktowano je tak, mimo że Himmler wydał okólnik, informując, że za zdradę zhańbienia rasy odpowiedzialność ponosi mężczyzna. Kobieta nie może być karana”. I w świetle nazistowskiej mentalności nie była karana. Stosowano po prostu środek zapobiegawczo-wychowawczy.
Na wystawie o robotnikach przymusowych w Niemczech, eksponowanej w tym roku na Zamku Królewskim w Warszawie, były zdjęcia z egzekucji 28-letniego Juliana Majki. Powieszono go 18 kwietnia 1941 r. za stosunki seksualne z Niemką, która zaszła w ciążę (po urodzeniu dziecka trafiła na trzy lata do obozu Ravensbrück), w bawarskiej miejscowości Michelsneukirchen, na skraju lasu. Dwa drzewa posłużyły za szubienicę. Poprzeczkę przybito między nimi.
Obok niemieckich mundurowych stoją dwaj ludzie w pasiakach – więźniowie zmuszeni do pełnienia roli pomocników katów. Być może z pobliskiego obozu Dachau. Trzymają ofiarę na szafocie, podczas gdy kat zakłada stryczek. Egzekucji przyglądają się cywile. Są wśród nich robotnicy przymusowi.
To był typowy scenariusz „potraktowania specjalnego” zastosowanego w przypadku kilkuset Polaków. Wieszano publicznie, w miejscu, w którym dopuścili się zakazanego czynu. Na miejsce egzekucji spędzano ich współtowarzyszy niedoli. Niekiedy musieli wieszać skazańca.
Przed egzekucją w Mielęcinie na Pomorzu Zachodnim do zebranych robotników przymusowych przemówił Niemiec: „Otóż widzita tego Polaka, który będzie zaraz tu wisiał. Niejeden z was jest ciekaw, za co on będzie wisiał. On utrzymywał miłość z niemiecką dziewczyną i został skazany na karę śmierci. A nasza niemiecka krew jest czysta; który z was to popełni, to samo go czeka” (Tadeusz Gasztołd, „Polacy na robotach przymusowych w rolnictwie Pomorza Zachodniego 1939–1945”).
Roman Brzeziński, robotnik przymusowy w Zell am Ziller, był zmuszony oglądać egzekucję: „Kazali znaleźć dwóch ochotników, ale nikt nie chciał. Potem gestapowiec wyznaczył i nie było wykrętu. Jeden zakładał pętlę, drugi taboret spod nóg zabierał. Powiesili dwóch Polaków, jednego za romans z gospodynią, a drugi też miał dziewczynę Polkę. Kazali nam patrzeć, żeby nam odeszła ochota do podrywania niemieckich kobiet”.
Miałeś jakąś dziewczynę?
Podrywali Polacy, podrywały Niemki. Niekiedy molestowały polskich robotników (jeden z nich mówił o prawdziwych seksualnych „polowaniach”).
Henryk Wejman pracował w gospodarstwie rolnym prowadzonym przez kobietę, gdyż jej mąż był chorowity.
„Elza Timorzus zapytała mnie cicho:
– Heinrich, czy ty miałeś jakąś dziewczynę?
Czułem, że się czerwienię, na szczęście było jeszcze ciemno i twarz moja była niewidoczna.
– Nie – odpowiedziałem zduszonym głosem.
– Tak też myślałam – stwierdziła gospodyni.
Po chwili zapytała znienacka:
– Czy ty nie lubisz niemieckich kobiet?
Odpowiedziałem wykrętnie.
– Czy chciałbyś u mnie zostać na stałe? – pytała dalej gospodyni.
– Nie – odpowiedziałem natychmiast. – Chcę powrócić do domu i mam nadzieję, że to się stanie po zakończeniu wojny.
– Na pewno – potwierdziła gospodyni. – Nie życzę ci źle, ale mogę cię zatrzymać, jeśli zechcesz.
– Nie, odparłem raz jeszcze”.
Henryk Wejman wspominał o powieszeniu Polaka, którego złapano we wsi Tangarn, gdy wychodził przez okno z pokoju niemieckiej dziewczyny. Ukarano ją więzieniem, a jego śmiercią. Egzekucja dokonała się na terenie folwarku, na którym oboje pracowali.
Stefan Senft, autor książki „Jeńcy wojenni i robotnicy przymusowi zatrudnieni w rolnictwie śląskim 1939–1945”, pisze: „Dochodziło też do przypadków, gdy pozbawione skrupułów wieśniaczki wykorzystywały sytuację, a zaspokoiwszy własne pożądanie, oskarżały obcokrajowców o gwałt. Większość skazanych za rzekome zgwałcenie to właśnie tego rodzaju ofiary hitlerowskich zbrodni”.
Profesor Czesław Łuczak uważa, że współżycie seksualne w większości przypadków odbywało się za całkowitym przyzwoleniem niemieckich kobiet, w większości w wieku ponad 30 lat, a więc życiowo doświadczonych. „Niekiedy właśnie one inicjowały nawiązywanie kontaktów z Polakami i różnymi sposobami zabiegały o jak najdłuższe ich trwanie. W kilku egzekucjach stracono kilkunastoletnich robotników za wzajemne przywiązanie i narzeczeńską miłość dwojga młodych ludzi: Polaka i Niemki”.
Gdy polskiego robotnika przymusowego aresztowano w Gwieździnie na Pomorzu Zachodnim, romansująca z nim Niemka dostarczyła mu przez zakratowane okno narzędzi, dzięki którym uwolnił się i zbiegł.
Po wojnie Niemcy długo wypierali pamięć o robotnikach przymusowych i polsko-niemieckich związkach miłosnych. Jednym z przełomów była wystawa zorganizowana w 1985 r. przez Fundację Körbera i pokazywana w wielu niemieckich miastach. Przypominano na niej los 17-letniej Erny Brehm, która za kontakty seksualne z Polakiem, starszym od niej o pięć lat Marianem Gawrońskim (udało mu się uniknąć kary śmierci), została, w wieku 17 lat, po rytualnym ogoleniu głowy skazana na osiem miesięcy więzienia, a potem trafiła do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Niemiecki sąd w 1951 r. uznał, że w jej przypadku nie może być mowy o żadnym odszkodowaniu.
Przyznawano je, gdy pozbawienie wolności w III Rzeszy nastąpiło z powodu postawy politycznej, rasy lub wyznania. Tymczasem w uzasadnieniu odmowy odszkodowania napisano, że represje wobec Erny Brehm mogłyby być podstawą do odszkodowania, gdyby w kontaktach z Polakiem przejawiała się postawa polityczna skierowana przeciw tyranii narodowosocjalistycznej. Niemiecki sąd uznał, że nic takiego nie miało miejsca, bowiem: „Powódka była członkinią Bund Deutsche Mädel. Jej młody wiek, a także fakt, że była członkinią ugrupowania narodowosocjalistycznego, przemawiają przeciw temu, że na stosunki z Polakiem zdecydowała się nie ze względu na postawę polityczną. Według jej własnego zeznania nawiązała z nim kontakt, bo jej się podobał. Nie był to decydujący fakt, że zadawała się z obywatelem wrogiego państwa, wrogiem narodowego socjalizmu, lecz okoliczność, że czuła do niego pociąg fizyczny […]. Prześladowanie z powodu jej postawy politycznej czy też światopoglądu nie miało zatem miejsca”.
Tak jakby sam romans z Polakiem nie był wyzwaniem rzuconym w twarz nazistowskiej ideologii.
Polska świnia i niemiecki zdrajca
Odnaleziony po wojnie kilkuminutowy film z czasów wojny, pokazujący publiczne poniżenie 17-letniej polskiej robotnicy przymusowej Bronki i starszego od niej o dwa lata Niemca Gerharda, stał się kanwą przejmującego dokumentalnego filmu Marka Tomasza Pawłowskiego pt. „Zakazana miłość. Historia Broni i Gerharda”. Dokumentalista dotarł do świadków wydarzeń, którzy opowiedzieli mu o miłości dwojga młodych ludzi pracujących w tym samym gospodarstwie rolnym. Gerharda ostrzegano, potem grożono mu. Zerwał z Bronią kontakty, ale gdy zachorowała, zaczął się nią opiekować. Podobno nakryto ich, gdy się kochali. Film, jaki się zachował, pokazuje Bronię i Gerharda, którym ścinają włosy do gołej skóry i palą je, nakładają im worki na głowy. Oraz tabliczki: „Jestem polską świnią” i „Jestem niemieckim zdrajcą”. Po tym zainscenizowanym spektaklu upokorzenia oboje zostali wysłani do Nysy. Gerhard po pobycie w więzieniu trafił na front wschodni. O Broni słuch zaginął.
Jedną z metod chronienia Niemek przed „zhańbieniem rasy” było urządzanie burdeli dla przymusowych robotników. Jeden z nich znajdował się na Berlinerstrasse w Królewcu. „Załogę tego przybytku stanowiły Polki. Wstęp na salę, w której można było się napić piwa, kupić grog oraz kartkowe papierosy, kosztował 50 fenigów. Na sali nie można było przebywać dłużej jak godzinę. Po tym czasie, gdy ktoś chciał jeszcze zostać, musiał kupić nowy bilet. Wstęp do kabiny, w której urzędowały panienki, kosztował 5 marek” – wspominał Eugeniusz Starczewski w „Ostpreussen”, zbiorze wspomnień przymusowych robotników wywiezionych do Prus Wschodnich.
W 1944 r. takich burdeli było 60.
Najmniej, z oczywistych względów, znane są gwałty Niemców na polskich robotnicach przymusowych. Gwałciciele musieli ukrywać fakt niedopuszczalnego kontaktu seksualnego – forma nie była ważna, wstyd zamykał ofiarom usta. Nie miały zresztą możliwości się skarżyć, gdyż przymusowym robotnikom nie przysługiwało prawo wnoszenia do niemieckich urzędów jakichkolwiek zażaleń.
Roman Hrabar w książce „Skazane na zagładę” przytacza relację Marii Skwarewicz, robotnicy przymusowej pracującej pod Berlinem „Najgorszy był komendant policji, potwór, nie człowiek. Z dziewczynami na przesłuchaniach wyrabiał, co tylko chciał, co tylko mu się podobało”. Anna L. z Rytra zatrudniona u niemieckiego chłopa, była przez niego gwałcona. Oficjalnie popełniła samobójstwo. W rzeczywistości to niemiecki gospodarz pozbył się problemów, zrzucając dziewczynę będącą w ciąży z wysokiej drabiny.
Czasami niemieckich chłopów łączył z polskimi dziewczynami romans. Jeden z nich skończył się tragicznie. Weronika Wolska wspominała: „W sąsiedniej wiosce pracowała u bauera młoda Polka, siedemnaście lat miała. Ten bauer z nią romansował i zaszła w ciążę. […] Dziewczyna pytała bauera, co z nią będzie, i prosiła, aby się starał, żeby mogła wrócić do Polski. Wtedy bauer złapał widły i zabił ją, a następnie puścił buhaja, żeby upozorować wypadek. […] Bauerowi za tę zbrodnię nic się nie stało” („Przemoc, poniżenie, poniewierka”).
Los dzieci
Polki, które zaszły w ciążę podczas przymusowej pracy w Niemczech, odsyłano początkowo do domu, jednak później zrezygnowano z tego. Niemiecka gospodarka nie mogła pozwolić sobie na utratę przymusowych robotnic, a przerwa w pracy z powodu urodzenia dziecka wynosiła najwyżej 10 dni.
„Były dziewczęta, co specjalnie zachodziły w ciążę, żeby wyrwać się z Niemiec. Gdzieś od 1943 r. dziewczyny z rozpoznaniem ciąży były przymusowo brane na sztuczne przerywanie ciąży. W razie urodzenia dziecka, dziecko było zabierane matce, która nawet go nie widziała” – wspominał Eugeniusz Starczewski.
Aborcja zakazana Niemkom była dozwolona w przypadku Polek i innych robotnic przymusowych. Dozwolona, a właściwe nakazana. Roman Hrabar cytuje w swej książce fragment instrukcji: „Wprawdzie zabieg przerwania ciąży może nastąpić jedynie za zgodą brzemiennej, zgodę tę jednak należy w każdym przypadku przeforsować”.
Nie dotyczyło to jednak kobiet, które robiły „rasowo dobre wrażenie”. Tym należało pozwolić na urodzenie dziecka, bez względu na narodowość ojca. Los „rasowo bezwartościowych” dzieci – kilkadziesiąt tysięcy – był przesądzony. Oddawano je do „dziecięcych ośrodków opieki”, które były makabrycznymi umieralniami. Stąd tytuł książki Hrabara o nich – „Skazane na zagładę”.
Ze względu na „rasowo dobre wrażenie” mogli uniknąć powieszenia polscy mężczyźni.
Hrabar pisze także o jeszcze jednym aspekcie polityki rasowej prowadzonej przez Himmlera, odpowiedzialnego za umacnianie niemczyzny. Zaniepokojony, że sprowadzanie polskich dziewcząt, zatrudnianych jako służące, grozi mieszaniem się narodu niemieckiego z obcym rasowo elementem, nakazywał sprowadzać tylko takie Polki, najchętniej w wieku 16–20 lat, które są „bez zarzutu pod względem rasowym”. Były przeznaczone do germanizacji. Fotografii i pomiarów dokonywali specjaliści Głównego Urzędu SS do spraw Rasy i Osadnictwa. Zakwalifikowane dziewczęta były wysyłane do Niemiec i umieszczane w domach „wypróbowanych narodowych socjalistów”. Profesor Czesław Łuczak ocenia, że było ich około 10 tys...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.