Wulkan Paricutin nie należy, co prawda, do największych wulkanów na świecie, jednak jego niezwykłość tkwi w czymś innym. Zaczął się on wypiętrzać nagle, 20 lutego 1943 roku. Jego powstanie, wzrost i „wymarcie” obserwować mogło więc zaledwie jedno pokolenie. Przybliżmy dzieje młodego wulkanu, który, pomimo krótkiego stażu na powierzchni Ziemi, osiągnął ponad 420 metrów wysokości.
Wulkan Paricutin leży na Trans-Meksykańskim Pasie Wulkanicznym ciągnącym się na długości 900 kilometrów przez środkowy Meksyk. Aktywność wulkaniczna w tym miejscu stworzyła płaskowyż środkowo-meksykański. Odpowiedzialna jest ona także za istnienie w tym miejscu urodzajnych, żyznych ziem.
Paricutin to najmłodszy z około 1400 otworów wulkanicznych w tym pasie. Należy on do rodzaju scoria. Jest to najpowszechniej występujący w Meksyku typ wulkanu. Scoria to wulkan w kształcie stożka, który pojawia się nagle, a często równie nagle gaśnie. Ostatnim tego typu wulkanem był El Jorullo, który wypiętrzył się w 1759 roku.
Zaczęło się od grzmotów
Około pięć tygodni przed wybuchem magmy mieszkańcy wsi Paricutin usłyszeli dudnienie podobne do grzmotów w trakcie burzy. Ten dźwięk, jak się okazało, oznaczał występujące głęboko pod ziemią trzęsienia ziemi związane z ruchem magmy. Erupcję wulkanu Paricutin poprzedziło 21 trzęsień ziemi o sile 3,2 w skali Richtera. Dzień przed wybuchem doszło do aż 300 wstrząsów.
20 lutego 1943 roku na polu kukurydzy należącym do Dionisio Pulido, w pobliżu osady Paricutin, pojawiła się szczelina o długości 2 metrów. Dionisio, który był akurat na polu, poczuł zapach siarki. Na jego oczach, w krótkim czasie, ziemia wokół szczeliny uniosła się nagle tworząc mały krater. Kilka godzin później, z bezpiecznej już odległości, rolnik i jego rodzina obserwowali, jak z krateru wydobywają się płomienie oraz dochodzi do wyrzutów materiału piroklastycznego na znaczną wysokość. W ciągu jednej doby mały wulkan utworzył stożek o wysokości 50 metrów. Tydzień później wulkan był już trzy razy wyższy.
Po niespełna czterech miesiącach, 12 czerwca 1943 roku, z krateru zaczęła się wydobywać lawa, która posuwała się w stronę wioski Paricutin. Całą ludność należało natychmiast ewakuować. W październiku na zboczach wulkanu powstało kilka otworów wentylacyjnych. Z jednego z nich również zaczęła wydostawać się lawa, która zagroziła z kolei miastu San Juan Parangaricutiro. Miasto, w ciągu kilku miesięcy, zostało całkowicie pokryte lawą i popiołem. Widoczną – do dzisiaj zresztą – jedyną pozostałością po mieście, a zarazem dużą atrakcją turystyczną, jest wieża kościoła. Dzięki sprawnej ewakuacji i wolnemu przemieszczaniu się lawy, żadnych ofiar nie było. Od tamtej pory wulkan wyrzucał lawę i popiół coraz rzadziej.
Ostatni wybuch nastąpił w lutym 1952 roku. Wulkan Paricutin utworzył stożek o wysokości względnej 424 metrów (3170 metrów n.p.m.). Erupcja zniszczyła lub poważnie uszkodziła obszar o powierzchni 233 kilometrów kwadratowych oraz prawie całą roślinność w promieniu kilku kilometrów od krateru. Wybuch spowodował przymusowe przesiedlenie kilku tysięcy ludzi, dla których stworzono niemal od zera dwa nowe miasteczka. Przed opuszczeniem swojego domu „właściciel” wulkanu wbił na swoim polu kukurydzy tablicę z napisem: „Ten wulkan jest własnością i jest zarządzany przez Dionisio Pulido”.
Jedyny taki wulkan
Wyjątkowość wulkanu Paricutin polega na tym, iż jest to pierwszy przykład wulkanu w dziejach, którego powstanie i formowanie można było obserwować „na żywo”, zarazem całe zjawisko badając i opisując. Paricutin w środkowym Meksyku zgromadził geologów z całego świata zafascynowanych tworzeniem się wulkanu. Na czele badaczy zajmujących się tym wulkanem stali William F. Foshag ze Smithsonian Institution w USA i Jenaro Gonzalez Reyna z ramienia rządu meksykańskiego.
Pomimo trwania II wojny światowej, Paricutin przykuł także uwagę wielu reporterów, którzy także, w 1943 roku, pojawili się tłumnie w Meksyku. Wybuchający wulkan Paricutin „zagrał” nawet w filmie „Szpada Kastylii” („Captain form Castile”).
Obecnie wulkan jest częścią Parku Narodowego Pico de Tancítaro. Istnieje możliwość wspięcia się na jego szczyt. Miejscowi oferują wycieczki na wulkan wraz z przewodnikami. Odwiedzane szczególnie często są pozostałości kościoła, którego wieża wystaje ponad zakrzepłą lawę. Ludzie wciąż składają tam kwiaty, palą świece i modlą się.
Paricutin określa się jako wulkan wymarły, choć ziemia na nim wciąż jest gorąca. Siły, które stworzyły Paricutin wciąż działają. W 1997 roku w rejonie wulkanu odnotowano 230 trzęsień ziemi wywołanych ruchem tektonicznym. W 1995 i 1998 roku miejscowi usłyszeli dudnienie, jakie towarzyszyło powstaniu Paricutina. Ostatnie trzęsienia w tym rejonie miały miejsce w 2006 roku, lecz zarówno wtedy, jak wcześniej nie doszło do erupcji magmy. To jednak może nastąpić właściwie w każdej chwili.
Czytaj też:
Rok bez lata – katastrofa klimatyczna u progu XIX wiekuCzytaj też:
Taki mamy klimat… Co naprawdę grozi ZiemiCzytaj też:
Legendarny Cullinan. Największy diament świata. Historia wyjątkowego skarbu