Polski kabaret mocno się zmienił przez ponad stulecie swojego istnienia. Zaczęło się od krakowskiego Zielonego Balonika wzorującego się na paryskich scenach Montmartre’u.
Z kolei w Polsce międzywojennej kabaret przybrał formę teatrzyku oscylującego między rewią a klasycznym kabaretem. Podstawą były literackie teksty najwyższej próby, gwiazdorskie aktorstwo i mistrzowska konferansjerka.
Po drugiej wojnie światowej kabaret przejął rolę politycznego odgromnika – montowanego zarówno przez niepokornych twórców, jak i przez władze polityczne. Na scenach występowała wtedy śmietanka aktorska, a cięte, złośliwe i pełne aluzji teksty pisali znani autorzy.
Poniższy tekst to fragment książki Sławomira Kopra pt. „Mistrzowie polskiego kabaretu”, wyd. Fronda.
Laskowik i Kabaret TEY, czyli rozśmieszyć Pana Boga.
„Aż do 1973 roku, a więc do zdobycia Złotej Szpilki, mieliśmy problemy z szanowną frekwencją – wspominał Krzysztof Jaślar. – Poznań nie miał zbyt dużych tradycji kabaretowych. Od przedwojnia co jakiś czas powstawały kabarety, by po kilku spektaklach kończyć działalność przy pustych krzesłach. Nam wróżono podobnie”.
Klops na AWF-ie
Kabarety studenckie powstawały podobnie jak zespoły rockowe. Pomysł padał w gronie towarzyskim, potem do składu dołączali koledzy i znajomi znajomych. Zawsze znalazł się ktoś obdarzony talentem muzycznym czy literackim, a także ktoś, kto posiadał własny instrument. Po pewnym czasie krystalizował się podstawowy skład, a grupa szlifowała pierwszy program, który można było zaprezentować szerszej publiczności. Dalej wszystko zależało od szczęścia i odpowiednich kontaktów, a właściwie od jednego i drugiego.
Poznański Tey powstał w gronie studentów miejscowej Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego. Jego bezpośrednim poprzednikiem był kabaret Klops, którego nazwa wcale nie nawiązywała do „najpopularniejszego dania studenckiej stołówki”, lecz do efektów pierwszej premiery. W jego składzie znaleźli się późniejsi członkowie kabaretu Tey: Krzysztof Jaślar, Aleksander Gołębiowski i Zenon Laskowik.
„Zaczęliśmy odkrywać prawdę o tej uczelni – wspominał Laskowik – że ona jest bardzo upartyjniona, że wielu kolegów idzie do ZOMO i milicji. To zaczęliśmy zadawać sobie pytanie, co my tu robimy. Zaczęliśmy się wycofywać i robić kabaret Klops”.
Zespół szybko zdobył popularność na rodzimej uczelni. Jego członkowie obsługiwali akademie, uroczystości rocznicowe, spotkania i bale. W zamian dostali salę na próby, sprzęt nagłaśniający, a także przyznawano im okolicznościowe stypendia.
„Prorektorem uczelni był profesor Fibak (ojciec Wojtka) – relacjonował Jaślar. – Po każdej premierze przychodził z gratulacjami i propozycją, byśmy złożyli w dziekanacie podanie o stypendium losowe. Specjalistą od pisania takich podań był Laskowik. Jeśli komisja traktowała serio to, co dyktował – nie ma siły – musiała wzruszyć się ciężką dolą studenta tułacza, który potrzebował środków finansowych na zakup tenisówek na zimę i węgla dla matki sieroty. Zenek był ponadto ulubieńcem kucharek. Przez całe studia i długo potem żywił się – jak to mówią w Warszawie – na krzywy ryj i on jeden nie musiał podrabiać stołówkowych kartek”.
Klops był zespołem typowo amatorskim, a jego członkowie nie wiązali przyszłości z działalnością estradową. Jednym z ich znajomych był jednak szef uczelnianego Zrzeszenia Studentów Polskich, Zbigniew Napierała, który zaproponował członkom kabaretu, by promowali organizację wśród słuchaczy pierwszego rocznika. Podobno wprawdzie „kusili głównie ładne dziewczyny i to niekoniecznie do przystąpienia do ZSP”, ale w zamian występowali w weekendy w klubach studenckich Poznania. Zdarzały im się także wyjazdowe imprezy, w ten sposób dotarli do warszawskiego Medyka oraz krakowskich Jaszczurów. Prezentowali wówczas program Czymu ni ma dżymu, który po licznych zmianach miał się stać pierwszą premierą Teya.
Laskowik, po uzyskaniu tytułu magistra (specjalizacja trener piłki nożnej!), dostał propozycję asystentury w Zakładzie Psychologii oraz prowadził radiowęzeł w akademiku macierzystej uczelni. Gołębiowski został nauczycielem WF-u. Do podobnej roli przygotowywał się też Jaślar, który planował powrót do rodzinnego Bytomia. Wtedy do akcji ponownie wkroczył Napierała, który w 1970 roku został dyrektorem Estrady Poznańskiej, a kilku jego znajomych z ZSP zaczęło odgrywać znaczącą rolę w mieście.
Wśród nich byli Romuald Jezierski (sekretarz ds. propagandy KW PZPR w Poznaniu) i Maciej Frajtak (dyrektor wydziału kultury i sztuki urzędu wojewódzkiego). Dobre kontakty łączyły go również z Bogdanem Gawrońskim (późniejszy kierownik wydziału kultury KC PZPR) oraz absolwentem WSWF Bernardem Kamińskim, szefem wydziału III KW MO w Poznaniu i późniejszym naczelnikiem KW MO. I właśnie w tym gronie zapadła decyzja, że w stolicy Wielkopolski powinien powstać zawodowy kabaret, skoro w Warszawie działa Stodoła, w Krakowie Piwnica pod Baranami, a we Wrocławiu Elita. W efekcie wybór czynników partyjnych padł na wesołych „magistrów od fikołków” z Klopsa.
Duży wpływ na decydentów wywarł sam Napierała, który doskonale znał członków kabaretu. Wiedział, że Laskowika charakteryzuje niesamowite poczucie humoru, a Jaślar pisze niezłe teksty i ma zmysł organizacyjny. Zaproponował więc dawnym podopiecznym przejście na profesjonalną scenę, sugerując jednak wzmocnienie składu aktorami zawodowymi.
Do decydujących ustaleń doszło podczas obozu studenckiego w Rowach nad Bałtykiem, tam też zaczęto szlifować pierwszy program. Przedstawiciel cenzury, gdy przyniesiono mu teksty do zatwierdzenia, ocenił, że „literatura to nie jest”, podobnego zdania był także Napierała. W efekcie skierował początkujących kabareciarzy do Wojciecha Młynarskiego, który faktycznie przyjął Jaślara i Laskowika. Obejrzał jeden z odegranych skeczy, zapoznał się z tekstami i stwierdził, że sami powinni pisać, a nie podpierać się zawodowcami.
Kabaret zmienił nazwę i od tej pory miał być znany jako Tey. Nazwa pochodzi z gwary poznańskiej i oznacza po prostu „ty”, chociaż w jej zapisie („tej”) zmieniono ostatnią literę, by całość brzmiała w sposób nieoczywisty i nieco z angielska…
Władza z kabaretem, a kabaret z władzą
Teyowcy byli pojętnymi uczniami i faktycznie nie potrzebowali pomocy. Szybko też zorientowali się, jakie zasady rządzą światem kabaretowym epoki PRL-u. Najważniejsza z nich głosiła, że „przemiennie występują w cyklu dwa okresy: kiedy wolno szczekać, a karawana jedzie dalej, i kiedy nie wolno szczekać, a karawana też jedzie dalej”.
Kabaret od samego początku działalności znajdował się jednak pod ochroną miejscowych czynników partyjnych. Dzięki temu otrzymał stałą siedzibę przy ulicy Masztalerskiej w centrum Poznania (mogło się tam zmieścić około 160 osób), a teyowców wpisano na listę płac poznańskiej Estrady. W założeniu swoich protektorów zespół miał „kanalizować dowcip polityczny”, chociaż teksty prezentowane na scenie musiały być – oczywiście – zatwierdzane przez cenzurę. Laskowik, który najczęściej pojawiał się u cenzorów, przez dłuższy czas nie miał z tym jednak większych problemów, zwłaszcza że miejscowa SB nie interesowała się zbytnio programami kabaretu. Niebawem jednak sytuacja się zmieniła.
„W praktyce – meldował funkcjonariusz poznańskiej SB, Zdzisław Nowicki – nie wykonywali poleceń cenzury i wstawiali fragmenty zakazane, a nawet w ogóle nie cenzurowane. Niektóre teksty kabaretu, zwłaszcza zawierające negatywne elementy polityczne, mają być kolportowane w różnych środowiskach społecznych”.
Tey cieszył się jednak poparciem Estrady i urzędu wojewódzkiego, których pracownicy uważali, że kabaret powinien być jak najbardziej popularny. Poza lokalnymi ambicjami dochodził też czynnik finansowy – zespół grał kilka razy w tygodniu, bilety były stosunkowo drogie, a zyski trafiały do Estrady. Bez satyry politycznej popularność Teya byłaby raczej niemożliwa, gdyż nikogo nie zainteresowałyby programy popierające linię PZPR-u. Podobne zdanie wyrażały władze partyjne Poznania, chociaż z wiadomych powodów wolały unikać drażliwych tematów. Ale skoro nie dało się tego ominąć, należało ograniczyć występy kabaretu do małej salki przy Masztalerskiej i odrzucać zaproszenia z kraju. W Poznaniu teyowcy byli zawsze pod ręką i dało się urzeczywistnić w praktyce leninowską zasadę: zaufanie plus kontrola.
Tymczasem zmieniał się skład kabaretu. Trzon pozostał ten sam (Laskowik, Jaślar, Gołębiowski), ale sprawy muzyczne przejął student Poznańskiej Wyższej Szkoły Muzycznej, Zbigniew Górny. Do zespołu dołączył również młody aktor po krakowskiej PWST, Janusz Rewiński, który dzięki ogromnemu talentowi komicznemu szybko zyskał znaczną popularność. Słynny „Siara” z filmu Kiler (ważył wówczas o kilkadziesiąt kilogramów mniej) miał już za sobą staż u boku Wiesława Dymnego w Piwnicy pod Baranami, więc bez problemu odnalazł się w składzie Teya.
Natomiast Górny nigdy nie ukrywał swoich ambicji sięgających znacznie wyżej niż prowincjonalny kabaret. Koledzy podchodzili do tego z humorem, ale z czasem miało się okazać, że rację miał jednak muzyk. Choć na wnioski – oczywiście – trzeba było trochę poczekać.
„W 1976 roku siedzieliśmy sobie jak zawsze w Rowach przy ognisku – relacjonował Jaślar – i snuliśmy marzenia w rodzaju: kim chciałbyś być, kiedy dorośniesz. Przyszła kolej na Zbyszka:
– Chciałbym mieć własną orkiestrę i komponować muzykę filmową. Aleśmy się ubawili!
– Zbyszek dopisz jeszcze do tych życzeń lotniskowiec i szukaj złotej rybki!
Rok później siedzieliśmy jak zwykle w Rowach przy ognisku. Przyciągnęliśmy na camping telewizor i oglądaliśmy festiwal w Sopocie. Wśród nas nie było Górnego. Nie mógł z nami być. Dyrygował w Sopocie własną orkiestrą, której trzon stanowili muzycy Teya, a Bielszy odcień bieli śpiewał Gary Brooker. W wieku trzydziestu lat spełniły mu się wszystkie marzenia. Został tylko ten lotniskowiec, ale przecież Zbyszek nie powiedział jeszcze ostatniego słowa”.
Układ poznański
Teyowcy zyskiwali coraz większą popularność i jednocześnie coraz częściej zapominali o zaleceniach swoich przełożonych. Wprawdzie zdawali sobie sprawę, że na przedstawienia przychodzą przedstawiciele SB (zawsze rezerwowano dla nich dwa bilety), ale pewni poparcia miejscowych czynników ignorowali zalecenia cenzury. Inna sprawa, że sposób myślenia cenzorów faktycznie czasami potrafił wprawić w osłupienie.
„Tekst przeszedł z jedną ingerencją – wspominał Jaślar. – Cenzor wyciął słowo »cenzura«. Tłumaczył, że wykreśla ten wyraz, gdyż cenzury w PRL nie ma, a wolność słowa gwarantuje konstytucja. Jeżeli cenzor skreśla w cenzurze słowo »cenzura«, twierdząc, że cenzury nie ma, świadczyć to może tylko o daleko posuniętej schizofrenii. Tego nie wymyślił nawet mistrz absurdu – Ionesco”.
Gdy na biurko szefa miejscowej SB, podpułkownika Kamińskiego, trafiła taśma z nagranymi dowcipami o Sejmie, polecił nie wszczynać postępowania. Uznał, że wentyl bezpieczeństwa jest potrzebny, a kabareciarze swoimi skeczami nie wywołają żadnej zadymy. Jednak nie zawsze było tak spokojnie.
W czerwcu 1974 roku do Warszawy trafił tekst piosenki Quo vadis, pieronie autorstwa Laskowika i Jaślara. Cenzor ominął lokalne władze i przekazał temat bezpośrednio na biurko towarzysza Jana Szydlaka z Komitetu Centralnego PZPR, jednego z najbliższych współpracowników Edwarda Gierka i byłego szefa Komitetu Wojewódzkiego w Poznaniu. Co gorsza, był to człowiek pozbawiony poczucia humoru.
Szydlak uznał, że tekst wyśmiewa osiągnięcia ekipy Gierka, a także bezpośrednio osobę pierwszego sekretarza. Zażądał rozwiązania kabaretu i wyrzucenia z pracy urzędników odpowiedzialnych za wydarzenia kulturalne w Poznaniu. Sprawa wyglądała beznadziejnie, ale ostatecznie poleciała tylko jedna głowa – ofiarą furii aparatczyka padł Krzysztof Jaślar.
Wprawdzie tekst napisało dwóch autorów, ale wiadomo było, że Laskowik musi pozostać w składzie zespołu, gdyż jego odejście oznaczałoby zarazem koniec Teya. Pan Zenon posiadał tak ogromną vis comica, że nikt nie potrafiłby go zastąpić. Natomiast Jaślar był zdolnym tekściarzem, ale na scenie nie dorównywał koledze. Zatem to właśnie na niego i na jego twórczość nałożono całkowity zakaz cenzorski.
Artysta nie musiał jednak powracać do wyuczonego zawodu, gdyż w porę zadziałał układ poznański. Napierała został akurat dyrektorem regionalnego ośrodka Telewizji Polskiej i ściągnął Jaślara do redakcji rozrywki. Ten potraktował sprawę bardzo poważnie i ukończył nawet podyplomowe studia dziennikarskie, chociaż nie zerwał kontaktów z Teyem. Po kilku latach wspólnie z Laskowikiem zaczął tworzyć kolejne programy kabaretu, mimo że nie mógł się podpisywać własnym imieniem i nazwiskiem. Ich współpraca miała trwać z przerwami aż do końca działalności zespołu.
Inna sprawa, że od tej pory Laskowik uzyskał w kabarecie pozycję dyktatora. Z reguły przygotowywał zarysy scenariuszy, które dopracowywano na próbach. Ale jako autor figurował tylko pan Zenon.
Partyjnym opiekunom kabaretu nie udało się także całkowite odizolowanie zespołu od reszty kraju. W 1972 roku Tey pojawił się na FAM-ie w Świnoujściu, ale musiał uznać wyższość kabaretu Pod Budą z Krakowa. Laskowik poznał tam jego założyciela, Bohdana Smolenia, z którym wspólnie wypił „niejedną wódkę”. Spotkanie to miało zaowocować w przyszłości.
Znacznie lepiej powiodło się teyowcom na kabaretonie w Opolu w 1973 roku. Dostali wówczas główną nagrodę – 30-kilogramową Złotą Szpilkę (ze stali), pokonując Salon Niezależnych, Egidę i Elitę. Poznański kabaret faktycznie był już wówczas jednym z najlepszych w kraju („Witamy opolan i opolanki. No i gości. Są goście, broń Boże? Skąd? Przyznajcie się. To się nie ma co wstydzić. Tam też będzie województwo”).
W wypracowaniu własnego stylu pomogli teyowcom młodzi krakowscy aktorzy, którzy zasilili szeregi zespołu – Krystyna Tkacz, Janusz Rewiński i Grzegorz Warchoł. Również wtedy pojawiła się nowa formuła programu. Nie były to już pojedyncze skecze rozdzielane piosenkami, ale od początku do końca zaplanowane przedstawienie o wspólnej tematyce.
Z czasem udało się też osiągnąć pewien konsensus z cenzurą. Smutni panowie z SB nadal bowiem nawiedzali salkę przy Masztalerskiej i pisali notatki służbowe, narzekając na miejscowych artystów.
„Wielokrotnie pomimo zakazu cenzury – informował kapitan Jerzy Siejek – przedstawiali programy w pierwszej wersji, względnie uzupełniali je o elementy antysocjalistyczne i antyradzieckie. Znamiennym było także, że teksty członków kabaretu znalazły się w audycji Radia Wolna Europa”.
Funkcjonariusz podkreślał, że teyowcy z całą świadomością podnoszą tematy polityczne, chcąc zdobyć aplauz widowni. Programy kabaretu były zresztą w całości nagrywane do późniejszej analizy, gdyż „zabezpieczenie podobnych imprez tylko za pomocą osobowych źródeł informacji nie dawało pełnego obrazu oraz nie ukazywało faktycznego stopnia zagrożenia”.
Najwyraźniej członkowie kabaretu też uznali, że sytuacja stała się poważna, gdyż również zaczęli nagrywać programy, a taśmy przechowywano w siedzibie poznańskiej Estrady, by ewentualnie skonfrontować je z zarzutami obserwatorów z SB. Wreszcie sprawa oparła się o najwyższe władze Poznania.
„Na skutek poinformowania władz politycznych – kontynuował kapitan Siejek – o negatywnej działalności kabaretu Tey z aktorami tego kabaretu zostały przeprowadzone rozmowy przez Komitet Wojewódzki PZPR, Wydział Kultury Urzędu Wojewódzkiego oraz delegaturę GUKPPiW [cenzurę – S.K.] oraz ograniczono występy kabaretu. Spowodowano również ponowną interwencję cenzury w sprawę tekstów. Aktualnie do końca maja br. [1975 – S.K.] występy kabaretu odbywają się tylko w soboty i w niedzielę (po dwa spektakle). Od 1 czerwca br. działalność kabaretu zostanie zawieszona ze względu na remont pomieszczeń, który trwać będzie przez kilka miesięcy”.
Zatwierdzone przez cenzurę teksty wręczano wykonawcom, żądając własnoręcznego podpisu. Oznaczało to bowiem zobowiązanie się do odgrywania przedstawienia zgodnie z oryginałem, a każde przekroczenie ustaleń groziło usunięciem z zespołu. Przyniosło to efekty, gdyż kapitan Siejek z zadowoleniem zanotował, iż „aktorzy zastosowali się do polecenia władz i w programach umieszczane są teksty wyłącznie zatwierdzone przez cenzurę”. Inna sprawa, że z potyczek z cenzurą Laskowik uczynił ważny element promocji kabaretu.
„Co chwila wizyty u dyrektora na dywanie – opowiadał po latach – i dawano mi do podpisu naganę wystawianą za to, że mówiłem treści poza cenzurą w dniu takim i takim. (…) Ja brałem taką naganę i naklejałem na ścianę przed wejściem i widzowie czytali. To była dla mnie reklama” (…).
Powyższy tekst to fragment książki Sławomira Kopra pt. „Mistrzowie polskiego kabaretu”, wyd. Fronda.
Czytaj też:
Gwiazdy kina PRLCzytaj też:
Alkohol i muzy. Wszystkie szaleństwa NoblistyCzytaj też:
Ulubieńcy bogów umierają młodo
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.