Ulubieńcy bogów umierają młodo
  • Sławomir KoperAutor:Sławomir Koper

Ulubieńcy bogów umierają młodo

Dodano: 
Anna German
Anna German
„Ulubieńcy bogów umierają młodo” – powtarzał na krótko przed śmiercią Zbyszek Cybulski i ten cytat z Fryderyka Nietzschego stał się idealnym tytułem tej książki.

Z Cybulskim identyfikowały się tysiące młodych ludzi, Teresę Tuszyńską okrzyknięto ideałem kobiecej urody, a Andrzeja Brychta postrzegano jako następcę Marka Hłaski. Edward Stachura stał się wieszczem dla niemal całego młodego pokolenia, natomiast Anna German była uznawana za największą indywidualność polskiej piosenki. I tylko Ryszard Milczewski-Bruno i Wiesław Dymny uchodzili za outsiderów, ale nawet oni nie mogli narzekać na brak uznania i nagród potwierdzających ich niepospolite talenty.

Poniższy tekst to fragment książki Sławomira Kopra pt. „Ulubieńcy bogów umierają młodo”, wyd. Fronda.

Sorrento

Talent Anny był tak oczywisty, że byłoby dziwne, gdyby jej osobą nie zainteresowali się zachodni menedżerowie. Festiwal w Sopocie był rodzajem okna na świat dla polskiej piosenki i niebawem German rozpoczęła występy za żelazną kurtyną. Koncertowała w RFN, śpiewała w Monte Carlo i Cannes, pojawiła się w programie telewizji francuskiej i Eurowizji. Z zespołem polskich artystów dotarła również do USA i Kanady, gdzie występowała przed miejscową Polonią. Najważniejsze miało jednak dopiero nadejść, artystką zainteresowali się Włosi; German była wręcz stworzona do tamtejszego repertuaru.

Podpisała trzyletni kontrakt z niewielką wytwórnią płytową CDI i jesienią 1966 roku wyjechała do Italii. Tam błyskawicznie wpadła w tryby machiny promocyjnej.

S. Koper, Ulubieńcy bogów umierają młodo, wyd. Fronda

„Wczoraj Anna German przyjechała do Mediolanu – entuzjazmował się jeden z włoskich dziennikarzy – i okazało się, że ma nie tylko piękny głos, wcześniej już znany niektórym specjalistom, ale i urodę: wysoka, o jasnych, falujących włosach i rozmarzonym spojrzeniu. Krótko mówiąc, wspaniała dziewczyna”.

Problemem okazały się jednak stroje, z powodu wzrostu nie można było dostać dla niej nic gotowego, Anna zresztą była przeciwna zbytniemu eksponowaniu swojej figury. Menedżerowie nie potrafili tego zrozumieć.

„Z niepokojem spostrzegłam wkrótce – wspominała German – że chodzi im o suknię coctailową, która sięgałaby do połowy uda. W Polsce w tym okresie co odważniejsze dziewczyny już dawno nosiły takie właśnie sukienki, ale ja ciągle jeszcze uznawałam długość drobniutko powyżej kolan. Nie dlatego, że mi się wynalazek Mary Quant nie podobał. Przeciwnie – podobał mi się bardzo, ale ja, która byłam ustawicznie gnębiona nadmierną ironią bliźnich (na temat mego wzrostu), czyż mogłam pozwolić sobie na taki strój, który by ściągał uwagę przechodniów jak magnes i uwielokrotniał moje cierpienie?!”.

Powoli jednak atmosfera Włoch zaczęła działać również na pannę German. Widziała (a właściwie słyszała), że w tym kraju wszyscy żyją muzyką, chętnie śpiewają „w czasie pracy, na ulicy, w sklepie i na przystanku”. Otyła matrona sprzątająca korytarz hotelowy „śpiewała donośnym głosem” miłosne piosenki, a dwóch nobliwych Włochów odreagowywało stresy zawodowe, prezentując na ulicy fragmenty najnowszych przebojów.

Dostrzegała również urodę kraju i jego mieszkańców. Zauważyła, że karabinierzy dzielą się na przystojnych, bardzo przystojnych i „zniewalająco przystojnych”, niezwykłe wrażenie zrobił na niej również dziennikarz Radia Luxembourg, który przeprowadzał z nią wywiad.

„Przedstawiciel tej rozgłośni był tak druzgocąco przystojny i miły, że miałam poważne kłopoty ze skoncentrowaniem się nad odpowiedziami. Nie chciałabym być źle zrozumiana. Nie stwierdziłam u siebie ani krzty zaborczości, agresywności czy innej podobnej cechy charakteru – tylko że on był taki piękny”.

Impresariat działał bezbłędnie, wkrótce otrzymała oficjalne zaproszenie do udziału w Festiwalu Piosenki Włoskiej w San Remo. Była pierwszą Polką, którą spotkał ten zaszczyt, i do dzisiaj zresztą jedyną. Inna sprawa, że ze swoimi zdolnościami lingwistycznymi nie miała żadnych problemów ze śpiewem po włosku, prezentując przy tym południowy typ ekspresji wokalnej.

„Jeżeli polska piosenkarka utrafi w San Remo z piosenką – pisano na łamach »l’Unità« – to pozostawi po sobie ślad nie tylko dlatego, że jest pierwszą osobą z Europy Wschodniej pojawiającą się na naszym rynku. Jej głos to z jednej strony szczodry dar natury, z drugiej – rezultat inteligencji, która pozwala jej z niego korzystać”.

Pod koniec stycznia Anna wystąpiła w San Remo. Sukcesu nie odniosła, nie zakwalifikowała się do finału. Ale znalazła się w doborowym towarzystwie, odpadły piosenki takich wykonawców, jak: Dalida, Dionne Warwick, Connie Francis, Domenico Modugno czy Sonny & Cher. Anna nie liczyła zresztą na więcej, jej włoscy szefowie nie mieli pretensji. Ważne, że pokazała się na najbardziej wówczas znaczącym festiwalu piosenki w Europie.

„Cieszył mnie sam udział w festiwalu światowej sławy – wspominała – możliwość usłyszenia, zobaczenia wielu aktualnych gwiazd piosenki z całego świata. Nagroda nie była dla mnie sprawą życia i śmierci. Instynktownie czułam od początku, że w ścierających się ustawicznie interesach wielkich firm płytowych nie będzie leżało zwycięstwo przedstawicielki tak mało znaczącej wytwórni jak CDI. Nawet gdyby piosenkę skomponował sam Orfeusz i użyczył mi na dodatek swego głosu”.

Nie wszyscy mieli takie samo podejście do swojej porażki, festiwal przyćmiła ponura tragedia. Po ogłoszeniu werdyktu w hotelowym pokoju zastrzelił się kompozytor Luigi Tenco, którego piosenka nie weszła do finału.

CDI działała sprawnie, wkrótce po festiwalu Anna wystąpiła w popularnych programach telewizyjnych, w jednym z nich nie tylko śpiewała kilka piosenek, ale również zapowiadała razem ze słynnym Domenico Modugno (zaśpiewali nawet w duecie). Zaczynała być osobą rozpoznawalną, w Viareggio otrzymała „Oscara sympatii”, a w lipcu jako pierwsza cudzoziemka wzięła udział w Festiwalu Piosenki Neapolitańskiej w Sorrento. Tym razem weszła do finału, a zaraz po imprezie w ekspresowym tempie (dwa i pół dnia) nagrała płytę z miejscowym repertuarem. 27 sierpnia w Forli odbył się jej pierwszy solowy koncert. Miał okazać się jedyny.

Po recitalu dotarła do hotelu już po północy, jednak przedstawiciel CDI, Renato Serio, postanowił, że mimo późnej pory pojadą do Mediolanu (blisko 300 kilometrów). Młody Włoch zasnął pod Bolonią za kierownicą i sportowy fiat 850 wypadł z autostrady. To był koniec kariery Anny we Włoszech. (…)

Powyższy tekst to fragment książki Sławomira Kopra pt. „Ulubieńcy bogów umierają młodo”, wyd. Fronda.

Czytaj też:
Ferdynand Antoni Ossendowski. Podróżnik, awanturnik, szpieg
Czytaj też:
Mikołaj Kopernik. Nowe oblicze geniusza

Źródło: DoRzeczy.pl / Wyd. Fronda