Dopiero niedawno miałam okazję obejrzeć oscarowy niemiecki film w reżyserii Edwarda Bergera wyprodukowany przez Netflix, „Na Zachodzie bez zmian”. Film oparty na ikonicznej książce Ericha Marii Remarque’a doczekał się wcześniej już dwóch ekranizacji. Tym razem „na tapetę” wziął go poprawnościowy Netflix przy pomocy niemieckich filmowych twórców. To nie mogło skończyć się dobrze. Przynajmniej dla historycznych faktów.
Opowieść Remarque’a, traktowana jako uniwersalna opowieść o okrucieństwie wojny, została przez Niemców idealnie wykorzystana do ukazania cierpienia własnego narodu podczas I wojny światowej. Film trafił w gusta filmowych jury, otrzymał nawet Oscara jako najlepszy film międzynarodowy. Ciekawe jednak, czy podobał się Francuzom, których Niemcy ukazali w filmie wyjątkowo podle. Czy może zachwyty nad dziełem wyrażali jedynie (mało wyrobieni historycznie) członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Wojenne traumy
Oczywiście mówiąc o I wojnie światowej trzeba mieć na względzie, jak inny od nas mają jej obraz Francuzi, Anglicy czy Niemcy. Dla zachodniej Europy Wielka Wojna była (i wciąż w jakiś sposób jest) straszliwą traumą. Wojna pozycyjna, miesiące w okopach, miliony zabitych, ciała rannych i nieżywych kompanów zbierane z „ziemi niczyjej” nocami, w ciągłym strachu, że wróg za chwilę będzie celował także do mnie.
Wielka Wojna na Zachodzie niesie zupełnie inne wspomnienia, niż to, co my, Polacy – jako zbiorowość – najlepiej pamiętamy. Oczywiście i nam przydarzyło się wówczas wiele osobistych tragedii. Tysiące Polaków wcielono wówczas siłą do armii zaborczych i wysłano na front. Nie oszukujmy się jednak – w Polsce, I wojna światowa kojarzy się jednak przede wszystkim z odzyskaną niepodległością, Legionami, Piłsudskim, Dmowskim, czternastoma punktami prezydenta USA Wilsona oraz, po części także, z klimatem filmu „C.K. Dezerterzy”.
Prawda czasu i prawda ekranu
To słynne hasło z „Misia” będzie miało zastosowanie także do filmu Bergera „Na Zachodzie bez zmian”. Jego „dzieło” pełne jest przekłamań i niedopowiedzeń, które mają wywołać u widza konkretny efekt: przerażenie i współczucie. Oczywiście wobec niemieckiego żołnierza. Jego wrogowie, to znaczy Francuzi, przedstawieni są niemal wyłącznie jako beznamiętne maszyny do zabijania polujące na niedoświadczonych, młodych niemieckich rekrutów.
Film ukazuje ostatnie tygodnie I wojny światowej. Na front wyruszyć ma właśnie główny bohater, Paul Bäumer wraz z kilkoma przyjaciółmi. Wszystkich przepełnia euforia. Ewidentnie liczą na to, że najdalej za kilka tygodni będą jeść croissanty w Paryżu.
Nie przemawiają do mnie argumenty niektórych krytyków o tym, że film pokazuje, jak wzniosłe hasełka o sile narodu powtarzane przez garstkę szaleńców (na początku filmu patetyczną przemowę wygłasza nauczyciel głównego bohatera) popchnęły miliony młodych ludzi na rzeź. Historia mówi co innego. Niemcy chcieli tej wojny i popierali ją do końca. Tylko nieliczni dostrzegali, że Wielka Wojna zaczyna spychać Niemców w otchłań. Znakomita większość narodu niemieckiego wierzyła, że wojnę uda się wygrać. Później, za swoją porażkę, obwiniali socjalistów i Żydów, głosząc teorię o „ciosie w plecy”.
Euforia bohaterów filmu szybka zamienia się w przerażenie. Okazuje się, że życie w okopach to głód, choroby i błoto po kolana. Do tego ciągły strach i kule wroga świszczące obok głowy. Nie o taką wojnę im chodziło.
Oczywiście z fabuły filmu nie dowiemy się po co właściwie Niemcy chcą Francję zająć, po co im ta wojna ani kto ją w ogóle wywołał. Nie dostrzeżemy także większego zmęczenia Niemców wojną, co miało już miejsce w 1918 roku. Zastanowić może jedynie sekwencja ukazująca zdzieranie mundurów z martwych żołnierzy, pranie ich, naprawianie i rozdawanie kolejnym rekrutom wysyłanym na front. Te sceny są rzeczywiście oparte na faktach i moim zdaniem uchodzić mogą za jedne z lepszych w filmie – bez pudrowania pokazują bowiem do jakiego upadku Niemcy doprowadzili własne państwo.
W najnowszym filmie „Na Zachodzie bez zmian” ukazane jest wyłącznie cierpienie niemieckich żołnierzy. Francuzi, chwilami niczym monstra z filmu grozy, wynurzają się z mgły, aby zaatakować przerażonych Niemców miotaczami ognia. Wszyscy krzyczą, gdzieś wśród błota francuski czołg rozjeżdża młodego Niemca.
Akcja filmu rozgrywa się jednocześnie, obok okopów, na niemieckich salonach. Oglądamy kulisy przygotowań do (nieuchronnych) rozmów na temat zawieszenia broni i pokoju. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj postać – poniekąd faktycznie tragiczna – ministra Matthiasa Erzbergera, który w imieniu rządu Niemiec kierował delegacją prowadzącą z Francuzami rozmowy w Compiègne. Erzberger ukazany został jako człowiek szczerze zatroskany losem swoich rodaków, przerażony liczbą zabitych na froncie żołnierzy. W potężnym kontraście do niego stoją Francuzi – Philippe Pétain i Maxime Weygand. Obaj beznamiętni, oschli, traktujący Erzbergera z góry. Obaj mający za nic jego błagania o jak najszybsze zawieszenie broni.
Interesujące jest także to, że jedyna ukazana w złym świetle postać Niemca to zmyślony generał nazwany Friedrichsem, który, w czasie, kiedy jego ludzie giną z głodu w okopach, opycha się przysmakami, a później wrzeszczy coś o monarchii, honorze, narodowej dumie i walce za ojczyznę. „Socjaldemokraci będą końcem ludzkości” – grzmi generał-konserwatysta. I choć ma to być zapewne zdanie świadczące o poziomie tegoż wojskowego jak najgorzej, to należałoby się jednak zastanowić, czy nie ma on czasem racji.
U Niemców bez zmian
Nie przeczę, że i wśród wielu Niemców I wojna światowa pozostawiła niezatarty, trudny do zapomnienia ślad. Oni też umierali w okopach, ginęli z chorób, dusili się trującymi gazami i mieli amputowane nogi i ręce. Znajmy jednak „proporcjum”. W końcu to sami Niemcy tę wojną wywołali. To niemieckie władze zdecydowały się wysłać na śmierć miliony swoich młodych chłopców, nad którymi teraz ubolewają ich potomkowie. Czy w filmie w ogóle o tym usłyszymy? Nie ma co na to liczyć.
Skąd w Niemcach taka potrzeba katharsis? Dlaczego tak bardzo ubolewają nad swoim losem w czasie Wielkiej Wojny? Może dlatego, że to właśnie tę wojnę uznają za „swoją”. Do dziedzictwa cesarskich Niemiec, a później nawet Republiki Weimarskiej wciąż Niemcy bez wstydu się odwołują. Z pamięci i zbiorowej świadomości wypierają dopiero czasy II wojny światowej, a nawet okres po 1933 roku, kiedy sami, własnymi, demokratycznymi wyborami, dopuścili do władzy partię NSDAP, a w konsekwencji Adolfa Hitlera.
Internetowe kpiny o nazistach, którzy spadli na Niemców z Księżyca nie są zupełnie oderwane od rzeczywistości. W końcu sama Angela Merkel wyraziła kiedyś pogląd, iż Niemcy znaleźli się w czasie II wojny pod „nazistowską okupacją”. Wielu Niemców autentycznie w to wierzy. Po 1945 roku zastosowali politykę wyjątkowo grubej kreski, uznając, że wszystkich winnych osądzono i skazano w Norymberdze. Reszta narodu to tylko niewinne ofiary systemu i coraz bardziej mitycznych nazistów.
Film „Na Zachodzie bez zmian” Edwarda Bergera to film bardzo dobry pod względem technicznym. Świetne ujęcia, przejmująca muzyka, dobre efekty i charakteryzacją przykuwają uwagę. Film spodobał się milionom ludzi na całym świecie, także licznym widzom w Polsce, o czym świadczy choćby wysoka ocena filmu w popularnym serwisie Filmweb (7,3/10 punktów). Oglądając film Bergera trzeba mieć jednak świadomość, że widzimy nie fakty, ani nawet nie ekranizację słynnej powieści, lecz niemiecką propagandę; nową-starą narrację, której celem jest wybielenie niemieckiej odpowiedzialności za dwa najkrwawsze konflikty w dziejach świata.
Czytaj też:
"Monachium. W obliczu wojny". Film nakręcony przez Niemca dla BrytyjczykówCzytaj też:
Piekło okopów. Jak wyglądało życie żołnierzy na pierwszej linii frontuCzytaj też:
Oślepiały, parzyły i zabijały. Gazy bojowe. Kto ich używał?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.