Radosław Wojtas: Przed naszą rozmową zrobiłem mały eksperyment. Spytałem kilka osób w wieku studenckim, czy kojarzą nazwiska paru polskich duchownych. Wojtyła, Wyszyński, Popiełuszko – ich młode pokolenie jeszcze kojarzy. A Sapieha? Słyszeli, gdzieś tam dzwoni, ale nie są pewni w którym – nomen omen – kościele. Dlaczego?
Ks. prof. Józef Marecki: Odpowiedź na to pytanie należy rozłożyć na kilka czynników. Po pierwsze, należy pamiętać, że kard. Adam Sapieha był arystokratą. A w latach 50., 60. i kolejnych o arystokracji albo nie mówiono w ogóle, albo mówiono o niej wyłącznie źle. Komuniści wtłaczali ludziom do głów, że wszystko, co złe, jest dziełem arystokracji, ziemiaństwa, obszarników, którzy krzywdzili chłopów i robotników. Arystokratom odebrano majątki, a wnętrza ich pałaców pokazywano jako „dowód” na to, w jak wielkim przepychu żyli ci, którzy „bogacili się ludzką krwią i wyzyskiem”. Taką narrację podjęli także nauczyciele, którzy w tym duchu kształcili dzieci.
Po drugie, kard. Sapieha był hierarchą kościelnym, który coś sobą reprezentował. Komuniści się go bali – jego wpływów, jego niezłomności, jego stanowczości. Pamiętajmy o wspaniałej działalności charytatywnej, którą Sapieha prowadził jeszcze od czasów sprzed pierwszej wojny światowej. Ona malowała obraz nie tylko wielkiego hierarchy, duszpasterza, lecz także jałmużnika, który czynił dzieła miłosierdzia na wzór pierwotnego Kościoła – na wzór apostołów i wielu świętych, którzy rozdawali całe swe majątki ubogim. To też powód, dla którego był szczególnie nielubiany przez komunistów.
I wreszcie po trzecie – krótko po śmierci Adama Sapiehy w archidiecezji krakowskiej i w Kościele w Polsce wyrasta inna postać, która staje się numerem jeden.
Karol Wojtyła.
Tak.
Jeden gigant przyćmił innego giganta?
Dokładnie. Wojtyła zupełnie tego nie chciał, ale jednak wyparł zupełnie Sapiehę, wchodząc nieświadomie w jego miejsce. Taki jest czasem bieg historii – uczeń przerósł mistrza. Ja na to patrzę przez pryzmat wiary i działania Boga. Kościół katolicki w Polsce zaczął żyć innymi sprawami; po 1978 r. Wojtyła był polskiemu Kościołowi, polskiemu narodowi bardziej potrzebny niż Sapieha. I dopiero gdy zakończyła się ziemska wędrówka Jana Pawła II, postanowiłem wynieść ponownie na forum publiczne osobę Adama Sapiehy. Jest z Księciem Niezłomnym trochę tak, jak z królową Jadwigą, o której Jan Paweł II, wynosząc ją na ołtarze, mówił: „Długo czekałaś, Jadwigo”. I Sapieha musiał długo czekać na swoją kolej. Ale ona nadeszła. Teraz jest czas, by go przybliżyć.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.