30 października 1974 r. niemal 70 tys. ludzi oczekiwało na hucznie zapowiadaną od tygodni walkę pomiędzy mistrzem wagi ciężkiej George’em Foremanem i Muhammadem Alim. To miało być starcie dekady, które wypromuje Zair na całym świecie
Mobutu Sese Seko, dyktator Zairu, był jednym z niewielu przywódców na świecie, który mógł zdecydować się na organizację takiego wydarzenia. Walkę oglądało nawet miliard ludzi na całym świecie. Do historii przeszła ona jako „Rumble in the Jungle” („Łomot w Dżungli”). Sam Mobutu nie zamierzał jednak przybyć na galę – nie chciał pozwolić, aby nawet ktoś taki jak Foreman czy Ali przyćmił jego splendor. Poza tym opuszczenie tak hucznie zapowiadanej imprezy miało w sobie coś ekstrawaganckiego i stawiało dyktatora ponad nawet największych gwiazdorów. Wydarzenie to rozsławiło Zair i rządzącego nim Mobutu Sese Seko. Wiele osób zaczęło się zastanawiać, kim jest pojawiający się w „dziwnej” czapce prezydent. W jaki sposób do władzy doszedł człowiek, który za przyzwoleniem świata utopił Kongo we krwi?
Zmiany
Na świat przyszedł 14 października 1930 r. jako Joseph-Désiré Mobutu. Był synem pokojówki i kucharza, pracujących dla belgijskiego sędziego mieszkającego w Kongu. Bywało, że na spacery zabierała go żona sędziego. Ten widok wywoływał sensację, a czasem zgorszenie. Mobutu był jej ulubieńcem. Mówił płynnie po francusku i był oburzony, kiedy ktoś popełniał przy nim językowe błędy. „Joe” był zresztą zafascynowany Europą. Kiedy w 1949 r. został wcielony do wojska – belgijskich służb w Kongu zwanych Force Publique – zaczytywał się w pismach Charlesa de Gaulla i Winstona Churchilla. W 1956 r., po zakończeniu służby wojskowej, zajął się dziennikarstwem i zaczął się interesować polityką.
Dla Konga był to początek burzliwego przełomu. Nadchodził czas ludzi, którzy chcieli działać i zamierzali wziąć losy kraju we własne ręce. Choć zmiany były nieubłagane, to trudno było zarazem wyobrazić sobie inne państwo w Afryce tak źle przygotowane do zbliżającej się niepodległości.
Kongo od dekad było kolonią belgijską. Wcześniej obszar ten należał, jako prywatna własność, do króla Belgów Leopolda II Koburga. Za jego czasów na terenie Konga doszło do ludobójstwa. Życie straciło wówczas około 8 mln ludzi. Świat, choć przyzwyczajony do okrutnych obrazków z egzotycznych kolonii, był jednak wstrząśnięty widokiem odciętych dłoni i stóp Kongijczyków, co było powszechną karą stosowaną przez kolonizatorów. Nawet jak na ówczesne „standardy” Leopold przesadził.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.