Wielu rannych umierało. „Żałosno panu hetmanowi było” – wspomina Żółkiewski. Nie ukrywał ciemnych stron wojny. Pisał o Polakach, którzy byli w wojsku szalbierza – tak nazywał zarówno pierwszego, jak i drugiego Samozwańca: „Wpadli nasi w monastyr. Kniazia Wołkońskiego, który tam był od Szujskiego wojewodą, w cerkwi zabili, czerńce i wszystek ów gmin wysiekli, monastyr i cerkiew splądrowali”.
Zawarte uszy króla
Żółkiewski walczył nie tylko bronią, lecz także propagandą: „Przesyłał pan hetman siła listów tajemnych do Moskwy uniwersały do ohydzenia Szujskiego ukazując jako w carstwie Moskiewskim za panowania jego wszystko źle się dzieje, jako przezeń i dla niego krew chrześcijańska ustawicznie się rozlewa. To miotano po ulicach te uniwersały. Przez listy zaś prywatne czynił do niektórych obietnice, nadzieje wielkie”.
Hetman doprowadził do przysięgi bojarów na wierność królewiczowi Władysławowi jako carowi Rosji. Wkrótce jednak znalazł się w kłopotliwym położeniu. Zygmunt III, niespodziewanie, wbrew pierwszym deklaracjom co do swojego syna, sam zapragnął zostać carem, wbrew politycznym realiom Rosji. Żółkiewski musiał ten fakt ukrywać przed bojarami.
Pan hetman miał dostatecznie exploratis voluntates [wybadanie pragnienia], ludzi narodu moskiewskiego, że żadnym sposobem nie mieli na to przypaść”. Bojarzy twierdzili, że „jeśli na królewicza Władysława chce król jegomość państwa tego dostawać, że to przyjdzie nie z wielką trudnością; jeśli na się samego, że to nie może być bez wielkiej krwie. I gdyby się ta intencja króla jegomości odkryła, wiedział pan hetman, że miało przyjść do wielkiego zamieszania.
Niestety Żółkiewski, przyjechawszy do Zygmunta III pod Smoleńsk, nie zdołał przekonać króla, by zrezygnował z władania Rosją na rzecz syna. Radził, by „za inklinacją tego narodu iść, gdyż i teraz z pakt pod Moskwą uczynionych siła pożytku ku dobremu Rzeczypospolitej mogło się zawiązać, wojnie koniec uczynić. […] Lecz zawarte były uszy króla jegomości pana hetmanowym perswazjom”.
Zygmunt III zgotował Żółkiewskiemu po zakończeniu kampanii w Rosji wspaniałe przyjęcie. Nie mógł nie uważać Żółkiewskiego za zdolnego, wiernego współpracownika, jednak nie mógł mu też zapewne zapomnieć tego, że hetman miał swoje zdanie. Zarówno podczas rokoszu, jak i wojny z Moskwą. Dlatego też buławę wielką koronną dostał Żółkiewski dopiero w 1618 r. Jednak wtedy rozwiała się już sława zwycięzcy spod Kłuszyna.
Żółkiewski był krytykowany, a mianowanie go hetmanem wielkim wielu przyjęło z oburzeniem.
Starzejący się hetman nie radził sobie bowiem, jak pisał Ryszard Majewski w znakomitej książce „Cecora. Rok 1620”, z napadami tatarskimi. Jego przeciwdziałanie, „najoględniej mówiąc”, było nieskuteczne.
„Bezsilność hetmana w specjalnie drastyczny sposób ujawniła się pod Oryninem, gdy powracające z łupieżczej wyprawy hordy Dwelet-Gireja, przechodząc obok obozu polskiego, przepędzały tłumy nieszczęsnego jasyru, a »nasi nie jako rycerscy ludzie, ale baby, albo raczej kurwy, z obozu żaden nie śmiał wystąpić do nich« – zapisał w swym pamiętniku naoczny świadek – Samuel Maskiewicz” („Cecora. Rok 1620”).
Tragiczny odwrót
W 1620 r. za zgodą króla Żółkiewski wkroczył do Mołdawii, by pomóc utrzymać się na tronie hospodarowi Grazzianiemu, który oddawał się pod polską protekcję. Przegrana bitwa z Turkami 19 września pod Cecorą załamała morale wojska. Sam zaś Grazziani, namówiwszy część Polaków, uciekł. Wśród żołnierzy celowo rozpuszczono plotkę, że hetmani Żółkiewski i Koniecpolski chcą się wymknąć i uciekać do Polski, co spowodowało dalszą falę dezercji, a także grabieże wewnątrz obozu w nocy z 20 na 21 września. Nie oszczędzano nawet namiotów Żółkiewskiego. Hetmani byli bezradni. Ostatecznie jednak udało się sformować obronny tabor, który odpierając tureckie ataki, posuwał się ku polskiej granicy.
„Katastrofa, do której doszło u progu Rzeczypospolitej, była przede wszystkim wynikiem istniejącego w armii Żółkiewskiego i nieprzezwyciężonego po wypadkach nocy 20/21 września (wobec nieukarania winnych) kryzysu dyscypliny i karności wojskowej. Rozwydrzenie i demoralizacja (wzięte w karby, a także samoistnie tłumione w trudnych chwilach przebijania się na północ) zaczęły się nasilać wobec bliskości Dniestru i malejącej aktywności przeciwnika” – pisze Ryszard Majewski, dodając, że dyscyplina rozprzęgła się całkowicie.
Może odwrót udałby się mimo to, gdyby nie ujawniona w taborze decyzja Żółkiewskiego, podjęta pod naciskiem obrabowanych oficerów i żołnierzy, że gdy tylko znajdą się w Polsce, zarządzi rewizję i ukaranie winnych. Złodzieje nie chcieli na to czekać. Zaczęli uciekać, niektórzy jeszcze w ostatniej chwili nadal rabowali. Na znajdujący się pod Mohylewem Podolskim, pogrążony w chaosie polski tabor uderzyli z 6 na 7 października Tatarzy.
Czytaj też:
Lisowczycy - polscy jeźdźcy apokalipsy
Żółkiewski miał przebić szablą konia na znak, że nie chce uciekać. Ostatecznie jednak wsadzono go na innego wierzchowca. Najwierniejsi próbowali ratować hetmana. „W momencie, gdy po przezwyciężeniu największego niebezpieczeństwa nastąpiła katastrofa, Żółkiewski nie znalazł w sobie więcej sił, a może i chęci, by walczyć o osobiste ocalenie. Jak jednak wskazują rany na głowie i piersi oraz odcięta ręka, nie oddał życia za darmo” – pisze Ryszard Majewski.
Odmowa ucieczki z pola bitwy była jednak konsekwencją wyrażonego już wiele lat temu, w testamencie z 1605 r., życzenia „położenia żywota dla wiary świętej chrześcijańskiej”. A także postawy wyrażonej w dziełku „Pobudka do cnoty”, w której hetman wysławia postawę Spartan pod wodzą Leonidasa. „Niesłuszna i nieprzystojna się zda rzecz, żeby od niezbrojnych nóg uzbrojone ręce miały ratunku szukać” – mówi jeden z bohaterów dialogu. Inny dodaje: „Gdy tak dla ojczyzny mężnemi śmierciami pomrzemy, potomni przez groby nasze przysięgać będą”.
Śmierć Żółkiewskiego stworzyła legendę i wzór walki żołnierza, wodza, aż do końca. Dwieście lat później tak zginie książę Józef Poniatowski. Ten wybór stał także przed marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym. Ktoś powiedział o nim: „Gdyby umarł, to by żył”.
Hetman Żółkiewski został pochowany w Żółkwi, w ufundowanym przez siebie kościele św. Wawrzyńca. Na płycie nagrobnej wyryto zaczerpnięty z „Eneidy” napis: „Powstanie kiedyś z kości naszych mściciel”. Przy grobie pradziadka modlił się Jan Sobieski. Wyruszając pod Wiedeń, podobno zabrał jego szablę.
Kościół w Żółkwi miał być według zamiarów Żółkiewskiego panteonem chwały rycerstwa polskiego. Świątynię otoczył batalistyczny fryz, we wnętrzu zaś zawisło wielkie płótno „Bitwa pod Kłuszynem”. Jan III Sobieski dodał później obrazy przedstawiające bitwy pod Chocimiem, Wiedniem i Parkanami. Wszystkie znajdują się w zbiorach Lwowskiej Galerii Sztuki. Jak dotąd, niestety, nie wróciły do miejsca, dla którego zostały stworzone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.