Wieczna sromota i nienagrodzona
Szkoda, Osmanie! Brzeg spustoszony
Anatolijski leży, a Hristiyian sprośny,
Nad Özi siedząc, dzieli łup żałosny!
Niewierny Lech psy zapuścił swoje,
Którzy zagnali piękne łanie twoje
Z dziećmi pospołu, a nie masz nadzieje,
By kiedy miały nawiedzić swe knieje.
Brzmi znajomo. Kto w szkole średniej przerabiał wiersze Kochanowskiego, ten powinien uznać powyższą przeróbkę „Pieśni o spustoszeniu Podola” za przejaw bezczelnej i złośliwej profanacji. Jest jednak wysoce prawdopodobne, że dzieła dokładnie w takim duchu pisali na początku XVII w. poeci osmańscy (choć w Turcji „kniei” jak na lekarstwo). Dzięki Kochanowskiemu, potem Sienkiewiczowi w naszej świadomości utrwalił się obraz pogranicza Rzeczypospolitej nękanej łupieżczymi wyprawami dzikich Tatarów. O naszych harcach cicho sza. Tymczasem przez kilkadziesiąt lat poddani Korony, Kozacy, pływając na zwinnych czajkach, pustoszyli czarnomorskie wybrzeża imperium osmańskiego od Krymu przez Konstancę po anatolijską Synopę. W 1615 r. zapłonęły przedmieścia Stambułu. Jeszcze w połowie XVI w. w owym niszczycielskim dziele wspierali Kozaków nasi szlachcice i starostowie. Kozacy brali jasyr (choć ciężko było go zmieścić na ciasnych czajkach) i palili całe miasta. Drżały Krym i Rumelia.
Z zemsty i dla przygody
Najprościej byłoby oczywiście zwalić wszystko na chanat i ukazać nas i Kozaków jako wojów dokonujących okrutnej, ale sprawiedliwej zemsty. Niejeden wszak Lach lub Rusin, który w tatarskim najeździe stracił żonę lub córkę, na Morze Czarne wyprawiał się z podwójną ochotą. „Kronika Andrzeja Lubienieckiego” informuje jednak o czasach Zygmunta Augusta: Częściej nasi chodzili w kozactwo niż Tatrowie do nas. Chan pisał zaś do króla do znudzenia: „Jeśli chcesz mieć z nami przyjaźń, bądź łaskaw przysłać do nas tych, którzy wyrządzili szkody. Kozacy wypływali na Turków w czasie, gdy Porta i Rzeczpospolita nie wadziły sobie nawzajem. Do łupieżczych rajdów popychała Kozaków sama ich natura: Zadnieprze i Dzikie Pola zawsze przyciągały osobników żądnych przygód, łupów i nieznoszących nad sobą żadnej władzy. Bogactwa Imperium Osmańskiego rozpalały wyobraźnię ludzi. Niejeden magnat korzystał z kozackich chadzek, kupując tanio zrabowane tkaniny, broń, a nieraz i tureckie dzieci.
Czytaj też:
Miłosne tarapaty Bohdana Chmielnickiego
Od drugiej połowy XVI w. Kozakom nie było wolno łazić na Zaporoże, czy nawet samowolnie ścinać lip i wierzb na czajki. Rzeczpospolita nie chciała wojny z Turcją. Kozacy nic sobie z tego nie robili, a ustaw sejmowych na tak dalekim pograniczu nikt nie był w stanie egzekwować. Nawet twierdza Kudak ledwo dawała radę: „Niejaki Sulima, dowódca pewnych zbuntowanych Kozaków, wracając od morza i widząc, że zamek przeszkadza mu w drodze powrotnej, wziął go podstępem i wyciął w pień załogę. Ostatecznie przywódcę buntowników pojmano wraz z jego ludźmi i doprowadzono do Warszawy, gdzie został poćwiartowany” – wspominał w „Opisie Ukrainy” Francuz Beauplan.
Czajka
Podstawowym narzędziem służącym do terroryzowania ludności na wybrzeżach Morza Czarnego była łódź o niewinnej nazwie czajka. Budowano ją w zaledwie dwa tygodnie. Trzeba było najpierw wyciąć (lub raczej ukraść – obowiązywało przecież sejmowe embargo) kilka lip lub wierzb. Z nich powstawała rzeczna łupina bez stępki, masztu i pokładu. Do burt przybijano jednak kolejne warstwy desek, tak że łódź zwiększała swoją długość do 20 m, a szerokość do 3 m. Dodatkowo wzdłuż kadłuba przymocowywano sznurami wiązki trzciny pełniące podobną funkcję co pływaki w katamaranie. Dzięki temu czajka, nawet wypełniona po burty wodą, nie tonęła. A wodę mogła nabrać bardzo łatwo – wystarczyło, że turecka galera oddała kilka salw w pobliże kozackiej watahy. Stery były dwa – na dziobie i na rufie. Dzięki temu długa łódź stawała się bardzo zwrotna. Pozostało jeszcze zamontować maszt z marnej jakości żaglem – ten rozwijano tylko przy sprzyjającej pogodzie. Miejsca na czajce było mało (spania nie przewidziano) – wszystko podporządkowane było zwiększeniu liczby wioseł.
Czytaj też:
Nasi Tatarzy. Siedem wieków wspólnej historii
Niewielki koszt, zwrotność, niezatapialność, niska sylwetka pozwalająca zaskoczyć przeciwnika i ukryć się wśród przybrzeżnych zarośli – oto główne zalety czajki. Wielu pasjonatów historii morskiego piractwa porównywało owe łodzie do wikińskich langskipów. Czajka nie nadawała się do wypraw oceanicznych, mając dużo mniejszą dzielność morską. Langskip był odporny na nasiąkanie lub gnicie i lepiej radził sobie z uderzeniami fal. Czajka zaś po jednym sezonie do niczego się nie nadawała. Była poza tym dużo wolniejsza. Przy rozwiniętym żaglu i wszystkich rękach na wiosłach wyciągała osiem węzłów. Langkskip, dzięki oryginalnej konstrukcji kadłuba – 16.
Jak na tak mały statek czajka była silnie uzbrojona. Od czterech do sześciu falkonetów (działek małego kalibru) oraz kozackie muszkiety (od 50 do 70 osób na czajkę) wystarczały, by z bliskiej odległości wyrządzić tureckiej galerze spore szkody. Kozacy prowadzili ogień ciągły – połowa załogi strzelała, połowa nabijała broń.
Wśród sitowia
Kozacy, jak na prawdziwych demokratów przystało, podejmowali decyzję o wyprawie wspólnie, zbierając się na Siczy. Potem wybierali atamana. Jak przed wiekami u wikingów, którzy łączyli demokratyczne procedury w czasie pokoju z jednolitością dowodzenia w czasie wyprawy, tak i Kozaków obowiązywało bezwzględne posłuszeństwo. Pić na umór można było przed chadzką – w czasie jej trwania minimalna ilość alkoholu w wydychanym powietrzu groziła wyrzuceniem za burtę.