PIOTR WŁOCZYK: 15 stycznia 1946 r. doszło w Ostródzie do wydarzeń, które właściwie nie miały prawa się zdarzyć. Co sprawiło, że niemożliwe stało się możliwe?
ANDRZEJ BRZEZIECKI: Zgodnie z oficjalną linią i propagandą „sojusznicy” nie mogli się w ten sposób zachować wobec siebie. Po raz kolejny okazało się jednak, że młodzi żołnierze, broń, wódka i ogólne rozprzężenie społeczne to bardzo wybuchowa mieszanka. W ten oto sposób z sołdatami Armii Czerwonej strzelali się w Ostródzie nie członkowie podziemia poakowskiego, tylko ubecy, sokiści i żołnierze Ludowego Wojska Polskiego. Symboliczne, że cała sprawa zaczęła się od napadu rabunkowego krasnoarmiejców na polskiego kolejarza Mariana Dumnego.
Napad doprowadził do całej lawiny wydarzeń, które skończyły się siedmioma trupami – zginęło dwóch Polaków i pięciu żołnierzy sowieckich. Interwencja polskich funkcjonariuszy zaczęła się od chęci obrony skrzywdzonej, nomen omen, dumy narodowej?
W akcji Polaków widać sporo antysowieckich emocji, a także pobudek patriotycznych. Rozjuszeni żołnierze Armii Czerwonej wszak wołali, że trzeba powystrzelać wszystkich Polaków.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.