• Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

U.S. dezerterzy

Dodano: 

Czy żołnierze armii amerykańskiej uciekali tylko w Europie czy również podczas walk na Pacyfiku?

Niemal do wszystkich dezercji doszło w europejskim teatrze działań. Na Pacyfiku, gdzie walka toczyła się na małych, tropikalnych wysepkach, żołnierze nie mieli gdzie uciekać. Nie mieli więc wyboru – musieli się bić. Nawet gdyby zdezerterowali, ze względu na różnice rasowe trudno byłoby im wmieszać się w miejscową ludność. Żołnierze, którzy bardzo chcieli wydostać się z frontu japońskiego, skazani byli więc na bardziej drastyczną metodę – samookaleczenie.

Zawsze mogli uciec jeszcze w Ameryce.

Tak, to był olbrzymi problem. Tysiące żołnierzy unikało poboru albo próbowało zbiec jeszcze przed wejściem na pokład okrętów płynących do Europy lub do Azji. Dochodziło do tego, że uzbrojone oddziały żandarmerii musiały eskortować poborowych na okręty pod bronią. A nawet pilnować ich już na pokładzie, bo część skakała do wody i uciekała wpław. Inni starali się schować w rozmaitych kryjówkach. Wyjmowano ich z szaf czy zrobionych własnoręcznie ziemnych jam. Łamali sobie umyślnie okulary i sztuczne szczęki. W zdecydowanej większości przypadków podobne zabiegi były bezskuteczne. Armia łatwo nie dawała za wygraną.

Czytaj też:
Dr Jochen Böhler: Polska to był dla Niemców Dziki Wschód

Oprócz tchórzy i ludzi, którzy doznali szoku na polu bitwy, była jeszcze jedna kategoria dezerterów.

Tak, żołnierze, którzy zdezerterowali, aby dołączyć do organizacji przestępczych. Tysiące Amerykanów we Francji i Włoszech doszło do wniosku, że wojna to dobra okazja, żeby poszaleć i się wzbogacić. W roku 1945 na ulicach Neapolu, Paryża czy Rzymu dochodziło do regularnych amerykańsko-amerykańskich strzelanin między oddziałami żandarmerii a grupami dezerterów. Związali się oni z korsykańską (Francja) i sycylijską (Włochy) mafią i opanowali czarny rynek. Handlowali kobietami, papierosami i alkoholem. Zajmowali się hazardem, wymuszeniami i napadami z bronią w ręku. Do tego dochodziły liczne gwałty na francuskich i włoskich kobietach. To była prawdziwa zmora dla cywili i władz.

Niektórzy Włosi i Francuzi twierdzili, że anglosascy wyzwoliciele zachowywali się znacznie gorzej niż zdyscyplinowani Niemcy.

Niestety rzeczywiście pojawiały się takie opinie. Francuska prasa pisała o „gangach stylu chicagowskiego”, które terroryzowały miasto. Jedna z najbardziej znanych takich grup to gang Lane’a, który terroryzował Rzym. Kierował nim bezwzględny kryminalista o pseudonimie Robert Lane – pochodzący z Pensylwanii Werner Schmeidel. Został on w końcu schwytany i powieszony za morderstwo. To było już drugie jego aresztowanie, bo za pierwszym razem z aresztu odbili go jego ludzie. To była brawurowa akcja w stylu Dzikiego Zachodu.

Czyli amerykańskie władze wojskowe zwalczały to zjawisko.

Wszystkimi dostępnymi środkami. Zdarzało się nawet, że do walki z dezerterami ściągano z frontu regularne jednostki wojska. Żandarmeria nie mogła sobie bowiem poradzić z hordami uciekinierów. Ich działalność była szkodliwa nie tylko dla cywili, ale także dla własnych sił zbrojnych. Nagminnie kradli benzynę, jedzenie, koce i inne zaopatrzenie, którego tak bardzo potrzebowali ich koledzy na froncie. Napadali na konwoje i pociągi ze sprzętem, który sprzedawali mafii. Amerykańskie władze wojskowe aresztowały i straciły również wielu żołnierzy za gwałcenie francuskich, włoskich, a później niemieckich kobiet.

Kim byli ci dezerterzy?

Część to zwykli awanturnicy, którzy źle się czuli w karbach wojskowej dyscypliny i uważali, że nadarzyła im się wspaniała okazja na romantyczną przygodę. Byli wśród nich ludzie zepsuci wojną, zdemoralizowani okrucieństwem i wszechobecną śmiercią. Byli także przedwojenni przestępcy, którzy wrócili do fachu. W przypadku frontu włoskiego wielu dezerterów wywodziło się ze społeczności Amerykanów pochodzenia włoskiego. Oni nigdy nie zostali schwytani, po wojnie zaszyli się w wioskach, z których pochodziły ich rodziny, i nie wrócili do USA. Znany był przypadek słynnego mafiosa Vita Genovese’a, który wynajmował dezerterów o włoskich korzeniach do prowadzenia kradzionych amerykańskich ciężarówek.

Ile to trwało?

Mówimy o latach 1944, 1945 i pierwszych kilkunastu miesiącach powojennych. Szeregi dezerterów-kryminalistów szybko jednak topniały. Wielu zostało wyłapanych, inni zginęli w rozmaitych porachunkach, jeszcze inni się ustatkowali.

Wielu też znalazło się na Wyspach Brytyjskich.

Na terenie Wielkiej Brytanii po wojnie działało 20 tys. alianckich dezerterów. Amerykanów, Anglików, Kanadyjczyków. Spotkać ich można było głównie w tzw. Trójkącie L (który tworzyły miasta Londyn, Liverpool, Leeds) oraz w Glasgow.

Z czego żyli?

Nie mieli papierów, więc nie mogli dostać kartek na racje żywnościowe i ubrania. Aby zdobyć środki na życie, zajmowali się więc – tak jak we Włoszech i Francji – działalnością przestępczą. Było to bardzo intratne zajęcie, o czym świadczą choćby słowa „Szalonego” Frankiego Frasera: „Wojna była rajem dla bandytów – mówił. – To były najbardziej ekscytujące i dochodowe czasy w moim życiu. Jak Hitler się poddał, to myślałem, że pęknie mi serce”. Brytyjska policja urządziła wiele wielkich obław, podczas których dochodziło do dzikich scen przemocy. I to nie tylko z winy ukrywających się żołnierzy. Evening Star oskarżył policję o stosowanie wobec schwytanych „gestapowskich metod”. Wreszcie Winston Churchill w 1953 r. zakończył sprawę, ogłaszając amnestię.

Czytaj też:
Piekło w Festung Breslau

Na kontynencie jednak niektórzy dezerterzy ukrywali się dłużej.

Choćby szeregowiec Wayne Powers z Missouri. W 1944 r. zakochał się z wzajemnością w pięknej młodej Francuzce Yvette Beleuse. Uciekł dla niej z szeregów i ukrył się w jej domu. Żyli razem wiele lat, mieli pięcioro dzieci. Nie mogli jednak wziąć ślubu, bo on formalnie nie istniał, nie miał dokumentów. Policja w końcu wpadła na jego trop, kilka razy przeszukiwała dom Yvette, ale on ukrywał się w specjalnej skrytce.

W końcu jednak go złapano.

Powers popełnił błąd. Gdy w 1958 r. przed domem Yvette doszło do wypadku samochodowego, zaciekawiony Amerykanin uchylił firankę i wyjrzał przez okno. Zobaczyli go policjanci i został natychmiast aresztowany. Wydano go Amerykanom, a ci skazali go na 10 lat ciężkich robót. Wywołało to oburzenie czułej na podobne miłosne historie francuskiej opinii publicznej. Ambasada USA w Paryżu dostała 60 tys. listów z żądaniem wypuszczenia Powersa. Waszyngton machnął więc na sprawę ręką i dezertera zwolnił. Wreszcie mógł wziąć ślub z Yvette. To bardzo ciepła, romantyczna historia.

Po II wojnie światowej Ameryka toczyła jeszcze kilka wojen. Między innymi w Wietnamie, Iraku czy Afganistanie. Czy podczas tych konfliktów wystąpił problem dezercji?

Naturalnie, choć oczywiście na znacznie, znacznie mniejszą skalę niż podczas II wojny światowej. Tutaj głównie mieliśmy do czynienia z uchylaniem się od wyjazdu na front, ucieczkami do Szwecji czy Kanady albo niewracaniem z przepustek do domu. Trudno się spodziewać, żeby amerykański żołnierz uciekł z szeregów do wrogiej wietnamskiej dżungli czy na pustynię Afganistanu. Takie przypadki można by pewnie policzyć na palcach jednej ręki. Dezerterzy dzisiejszych czasów są tropieni i wsadzani do więzień, ale oczywiście nikt ich nie skazuje na śmierć i nie rozstrzeliwuje. Eddie Slovik był ostatnim żołnierzem US Army straconym za uchylanie się od walki.


Charles Glass jest światowej sławy dziennikarzem, korespondentem wojennym i historykiem. Napisał między innymi „Americans in Paris” oraz „The Northern Front”. Ma obywatelstwo brytyjskie i amerykańskie.


Charles Glass
„Dezerterzy”
Rebis

Dezerterzy

Artykuł został opublikowany w 5/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.