Piotr Zychowicz: Za najbardziej zniszczone niemieckie miasto podczas II wojny światowej uważa się Drezno.
Richard Hargreaves: Niesłusznie. W znacznie większym stopniu niż Drezno został zniszczony Wrocław. To, co się działo podczas oblężenia tego miasta przez Armię Czerwoną, przechodzi ludzkie pojęcie. To było jak tajfun. Dwie trzecie budynków mieszkalnych zostało obrócone w gruzy, przestało istnieć 70 proc. szkół i 80 proc. linii tramwajowych. Zerwane zostały wszystkie linie elektryczne. Ulice zostały pokryte 18 mln metrów sześciennych gruzów. Takich koszmarnych zniszczeń nie było nawet w Berlinie.
Z czego to wynikało?
Oczywiście z faktu, że walki, jakie we Wrocławiu toczyli Niemcy i Sowieci, były niezwykle zacięte. Bito się z fanatyzmem o każdą ulicę, każdy budynek i każde mieszkanie. Przede wszystkim jednak Twierdza Wrocław (Festung Breslau) broniła się najdłużej ze wszystkich miast III Rzeszy. Na przykład Berlin był oblegany 10 dni, Budapeszt – 60, a Stalingrad – 73. Bitwa o Wrocław rozpoczęła się zaś w połowie lutego 1945 r., a skończyła niemiecką kapitulacją 6 maja. A więc trwała trzy i pół miesiąca.
Ile ofiar pochłonęła?
Do dziś nie zostało to ostatecznie ustalone. Względnie łatwo jest oszacować straty wojskowe. Zginęło 5,6 tys. żołnierzy niemieckich i około 8 tys. żołnierzy sowieckich. Gorzej z cywilami, wśród których śmierć zebrała największe żniwo. Szacunki są rozmaite – od 10 tys. do 80 tys. Dokładnej liczby nigdy już nie ustalimy. We Wrocławiu i w okolicach panował bowiem wielki chaos, ludzie płonęli żywcem, byli chowani w prowizorycznych mogiłach, zginęło mnóstwo dzieci...
Wszystko się zaczęło, jeszcze zanim bolszewicy podeszli pod miasto...
W momencie, gdy Armia Czerwona wdarła się na terytorium Niemiec, setki tysięcy cywili rzuciły się do ucieczki. Całe rodziny pakowały swój dobytek i uciekały, aby nie dostać się w ręce bolszewików. Przez Wrocław od początku 1945 r. przetaczała się wielka fala uchodźców. Obdartych, przerażonych, wycieńczonych. Gdy stało się jasne, że nieprzyjaciel może zająć miasto, również wrocławianie rzucili się do ucieczki.
Słynny marsz śmierci do Kątów Opolskich.
Odbył się on pod koniec stycznia 1945 r. Władze przez megafony wezwały ludność miasta do ewakuacji. Pociągi były zapchane i około 60 tys. ludzi zdecydowało się iść na piechotę. W straszliwym ścisku i chaosie ludzie podążali nocą szosą na Kąty. Panował wówczas dotkliwy mróz – poniżej 20 st. C – i efekt był potworny. Starsi i słabsi padali na ziemię i zamarzali albo byli tratowani przez tłum.
W swojej książce „Ostatnia twierdza Hitlera” opisuje pan historię niejakiej Very Eckle.
To była młoda dziewczyna z Wrocławia, która była członkiem Bund Deutscher Mädel, czyli żeńskiego odpowiednika Hitlerjugend. Ona i jej koleżanki zostały zapakowane do ciężarówek i wywiezione na drogę do Kątów. W pewnym momencie stanęły i dowodzący nimi żołnierz rozdał im koce i wydał polecenie: „Wysiadajcie i pozbierajcie lalki, które się tu walają”. Rzeczywiście cała droga była usiana małymi korpusami. Eckle pochyliła się i wzięła jeden z nich. Zaraz krzyknęła i z przerażeniem wypuściła go z rąk. To były martwe dzieci. Leżały dosłownie wszędzie, całe ich zwały piętrzyły się w rowach.
Zamarzły.
Tak. Nie były w stanie przetrwać w takiej temperaturze. Matki zawinęły je w koce i pierzyny, ale mróz był zbyt silny. Na ogół przez pierwsze kilka godzin strasznie krzyczały, a potem konały. Matki były zadowolone, bo były przekonane, że dzieci wreszcie zasnęły, dopiero na postojach dowiadywały się straszliwej prawdy. Niektóre kobiety próbowały zakopywać dzieci w śniegu, inne po prostu porzucały je na drodze. Wiele z matek oszalało w wyniku szoku.
Dlaczego uciekali?
Ponieważ propaganda przekonywała ich, że jeżeli zostaną, to Armia Czerwona zgotuje im piekło. Mężczyzn wymorduje, a kobiety zgwałci.
To jeden z tych nielicznych przypadków, gdy propaganda III Rzeszy miała rację.
To prawda. Wszystko zaczęło się w Prusach Wschodnich, gdzie 21 października 1944 r. doszło do masakry ludności cywilnej w Nemmersdorf. Mieszkańcy tej miejscowości zostali zgładzeni ze szczególnym okrucieństwem. Niemcom potem udało się na krótko odbić Nemmersdorf i udokumentować zbrodnię. Zdjęcia ofiar i drastyczne opisy mordów zostały nagłośnione przez Goebbelsa. Przy okazji powiększono liczbę ofiar.
Wkrótce pierścień okrążenia wokół miasta się zamknął. Nie było już ucieczki.
Na terenie miasta pozostało niecałe 200 tys. ludzi. Cywile plus garnizon liczący 40 tys. osób. Była to zbieranina. Żołnierze z rozbitych jednostek, maruderzy, rekonwalescenci z wrocławskich szpitali, a także Volkssturm. Czyli nastolatki i panowie w średnim wieku zmobilizowani z powodu wyczerpania zasobów ludzkich III Rzeszy. Pospiesznie zbudowano prowizoryczne okopy i schrony. Na ulicach przedmieść wzniesiono barykady.
Czym dysponowali Sowieci?
Wrocław został otoczony przez wojska 1. Frontu Ukraińskiego marszałka Iwana Koniewa. Rzucił on przeciwko miastu sześć dywizji piechoty dowodzonych przez gen. Władimira Głuzdowskiego, z pochodzenia Polaka. Miasto szturmowało więc około 65 tys. czerwonoarmistów. Mieli zdecydowaną przewagę w broni ciężkiej. Na początku Sowieci zabrali się do wsi i miasteczek w okolicach Wrocławia. Doszło tam do dantejskich scen. Gęsty dym z tych płonących miejscowości przysłonił niebo nad Wrocławiem. Na jego ulicach słychać było huk artylerii. W mieście zapanował nastrój apokaliptyczny. Wrocław szykował się na spotkanie ze swoim przeznaczeniem.
Do wyjątkowo przykrej sytuacji doszło we wrocławskim zoo.
To była duma mieszkańców miasta! Zebrano tam naprawdę wspaniałe egzotyczne zwierzęta. Lwy, lamparty, małpy, wilki, niedźwiedzie polarne. Gdy rozpoczęły się pierwsze sowieckie bombardowania miasta będące przygotowaniem do szturmu, Niemcy uznali, że wszystkie zwierzęta należy zastrzelić. Istniało bowiem ryzyko, że wydostaną się z klatek i będą na ulicach atakować ludzi.
Na terenie twierdzy doszło do konfliktu wśród samych Niemców.
Z jednej strony występował gauleiter Dolnego Śląska Karl Hanke. Fanatyczny narodowy socjalista, który rozkaz Hitlera o zamianie Wrocławia w twierdzę przyjął ze ślepym posłuszeństwem. Dla tego fanatyka nie liczyły się koszta ludzkie tej bitwy. Uważał, że skoro taka jest wola Führera, miasta należy bronić do ostatniej kropli krwi. Z drugiej strony występowali dowódcy wojskowego garnizonu Wrocławia. Najpierw Hans von Ahlfen, a potem Hermann Niehoff, który go zmienił. Obaj generałowie patrzyli na sprawy pragmatycznie. Nie mieli wątpliwości, że Wrocławia nie uda się obronić. Walkę zamierzali więc toczyć w ten sposób, aby minimalizować straty.