Mit Robin Hooda

Dodano: 

Po stu latach jednak obie społeczności zaczęły się mieszać. Momentem przełomowym był tu rok 1204, gdy Normandia została włączona do posiadłości francuskich, co niejako zmusiło Anglonormanów do asymilacji. Na przełomie XIII i XIV w., kiedy legenda o Robin Hoodzie stawała się popularna, normandzcy panowie byli już dwujęzyczni. Edward I Długonogi zwany Młotem na Szkotów (1272–1307) jako pierwszy władca używał na co dzień języka angielskiego. „Prabrytyjski dąb chroni w swych konarach saksońskiego uciekiniera” – brytyjski serial jest tylko o mały krok od słynnego barejowskiego bon motu. Norman Davies konkluduje: „Łączenie »prostych ludzi« z Sasami 200 lub 300 lat po podboju normańskim to zbytnie uproszczenie i anachronizm”.

Film Ridleya Scotta, który według założeń głównego aktora i reżysera miał zerwać ze starymi błędami (Ryszard) i przywrócić Robina „takiego, jakim był dawniej”, w kwestii „angielskości” i „francuskości” jest kompletną pomyłką. Osią filmu jest inwazja wojsk Filipa II Augusta na Anglię spreparowana przez francuskiego szpiega Geoffreya. W celu odparcia wrogiego desantu zbuntowani angielscy baronowie, Robin Hood i Jan bez Ziemi łączą siły, pokonując Francuzów na plaży. Dopiero potem ich drogi się rozchodzą.

Czytaj też:
Powstanie Brytów przeciw Rzymianom. Furia Boudiki

W rzeczywistości to nie Filip II najechał na Anglię, tylko jego syn Ludwik VIII Lew. Stało się to w 1216 r., a nie – jak chcą twórcy filmu – przed podpisaniem Magna Charta (1215). Nie była to również żadna walka „Anglików” z „Francuzami”. Ludwik został przez angielskich baronów wezwany, aby pomóc w walce z Janem bez Ziemi, który przegranymi wojnami i uciskiem fiskalnym doprowadzał kraj do ruiny. Nie był Ludwik żadnym wrogim „Francuzem”. Był mężem Blanki Kastylijskiej. Blanka była zaś wnuczką angielskiego króla Henryka II - ojca Jana, tym samym jego siostrzenicą. To właśnie wojska Jana były przez baronów uznawane za „pełne obcych najemników pustoszących kraj”. Nie było też żadnej bitwy na plaży. Wojska Ludwika zdobyły Londyn i dopiero po jakimś czasie sympatia baronów przechyliła się na stronę Plantagenetów (Jan i jego następca Henryk III), którzy, tak jak cała elita Anglii, mówili w takim samym języku co Ludwik VIII, czyli po francusku. W filmie po francusku mówią oczywiście tylko ci zza kanału. Najciekawsze, że owa wojna baronów ma bohatera, który mógłby służyć jako protoplasta dla filmowej postaci łucznika i awanturnika bez potrzeby sięgania po Robin Hooda. Mowa o Williamie z Cassingham, dowódcy partyzantki wiernej Janowi bez Ziemi, dającej się mocno we znaki wojskom Ludwika.

„Robin Hood” z 2010 r. jest też wielkim anachronizmem o charakterze ideowym i kulturowym. W scenie pogrzebu ciało rycerza pali się tam publicznie, zamiast je pochować. Robin Longstride, wolny łucznik (czyli zwykły prostak, aczkolwiek już nie pańszczyźniany chłop), odwozi koronę zmarłego Ryszarda do Londynu, udając rycerza – Roberta Loxleya. Wręcza koronę Eleonorze Akwitańskiej i spokojnie odjeżdża. W rzeczywistości cham podszywający się pod rycerza zostałby natychmiast rozpoznany – po języku, gestach, po braku krewnych i braku znajomości pośród któregokolwiek z rodów, nawet po wyglądzie (wszak rycerstwo jadło inaczej niż pospólstwo). Skończyłoby się to egzekucją. Dalej Longstride, już w roli sir Loxleya, przemawia na rycerskim wiecu. Do głosu zostaje oczywiście dopuszczony i wygłasza mowę, od której historykowi włos jeży się na głowie: „Mój dom moją twierdzą”, „niskie podatki”, „współdecydowanie wszystkich posiadaczy”, „samodzielność”. To bardzo szczytne hasła, ale wzięte z mowy Patricka Henry’ego z amerykańskiej wojny o niepodległość, nie ze średniowiecza. Dalej okazuje się, że ojciec Longstride’a (kamieniarz!) był przywódcą jakiejś rebelii, którą poparli rycerze. „Rycerza od reszty ludzi odróżnia tylko strój” – mówi Longstride do swych kompanów. Wszystko to efekty kręcenia filmu pod publiczność zza oceanu – o wysokiej świadomości obywatelskiej i zerowej historycznej.

„Sprawiedliwość społeczna”

Biednymi chłopami opiekuje się Robin grany zarówno przez Praeda, jak i Costnera, nie stroniąc od napadania na biskupie wozy pełne kosztowności. Prawda wyglądała nieco bardziej ponuro. Jak pisze Michael Wood w „In Search of England”: „Prawie zawsze gangi banitów napadały na biednych i dawały sobie”. Dochodziło przy tym do nieprawdopodobnych okrucieństw, tak jak choćby w czasie napadu na wieś Roxton w 1269 r. Pisarz Angus Donald pisał: „Myślę, że prawdziwy Robin, jeśli w ogóle istniał, musiał być zimnej krwi zabójcą i złodziejem. W skrócie: gangsterem”.

Czytaj też:
Słowianie zdobywcy. Połabianie na zachodzie i północy Europy

Robin zmitologizowany w XV-wiecznych balladach ma dużo więcej honoru i zasad, jednakowoż jego postępowanie z wrogami przeraziłoby nawet takiego twardziela jak Russell Crowe. Oto w balladzie „Robin and the Monk” Mały John i Much zabijają mnicha za zadenuncjowanie Robina. Jako że kompani chcą pozbyć się świadka, zabity zostaje również bogu ducha winny sługa mnicha. Innym razem Robin po pokonaniu Gisbournea zatyka jego głowę na łuk, a twarz masakruje nożem, aby nikt jej nie rozpoznał. Nikt w średniowiecznych balladach o Robinie nie został napadnięty z powodu posiadanego przez siebie majątku, ale popełnionych gwałtów. Warto przytoczyć słynny wierszyk:

Patrzcie, by rolnika nie skrzywdzić
Co ziemię pługiem uprawia
Ani też dobrego yemana
Co w cieniu lasu chodzi
Nie rycerza, ni szlachcica
Co dobrym kompanem być może
Tych biskupów i prymasów
Ich bijcie i wiążcie
I pana szeryfa z Nottingham
W pamięci go miejcie.

Najprawdopodobniej adresatami ballad z XV w. byli yeomani – wolni posiadacze, zawieszeni między chłopami a biednymi rycerzami. Ludzie ci, stanowiąc bazę rekrutacyjną do oddziałów łuczników, nie zamierzali walczyć ze szlachtą. Oni chcieli być tacy jak ona, co widać po ich turniejach strzeleckich i noszonych emblematach. R.H. Hilton (wszak marksista!) konkludował: „W balladach NIE ma śladu wołania o inną Anglię”.

Artykuł został opublikowany w 11/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.

Autor: Jakub Ostromęcki