KOMUCHOŻERCA | W zalewie propagandy bardzo szybko zapominamy nawet to, co jest bardzo istotne. Czasem jednak warto do tego wracać. Dlaczego? Bo znajomość przeszłości, również tej niedawnej, pozwala nam lepiej zrozumieć teraźniejszość. Ot, choćby taki fakt jak defilada z okazji sowieckiego dnia zwycięstwa w drugiej wojnie światowej, obchodzona na przekór Europie dzień później, czyli 9 maja.
Na obowiązkową defiladę w 2010 r. przed Putinem wykonujący wówczas obowiązki prezydenta RP Bronisław Komorowski zabrał ze sobą w delegację kombatanta. I to nie byle jakiego! Zamiast, też czyniąc ukłon w stronę moskiewskich gospodarzy, przywieźć ze sobą np. prostego żołnierza spod Leniono (wiadomo, że łagiernika), uczynił ukłon jeszcze niższy i symboliczny. Wziął bowiem ze sobą Wojciecha Jaruzelskiego. A to przecież symbol dla obu stron – (post)sowieckiej i polskiej – nie byle jaki. Symbol zniewolenia Polski. Co można było uzyskać w zamian? Przecież nic.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.