„Pleść jak Piekarski na mękach” – to powiedzenie narodziło się po zamachu na króla Zygmunta III Wazę. Monarcha ledwo uszedł z życiem. Uratowała go jedynie szyba reakcja jego współpracowników oraz syna, przyszłego króla Władysława IV Wazy.
Michał Piekarski – kim był?
Michał Piekarski pochodził z województwa sandomierskiego. Był średnim szlachcicem, posiadał kilka wsi. Ponoć jego problemy zdrowotne zaczęły się już dzieciństwie, kiedy został ranny w głowę. Stan jego zdrowa z czasem się pogarszał i choć wszyscy o tych kłopotach wiedzieli, to nie mieli także większych możliwości, aby objąć Piekarskiego kuratelą czy dozorem. W szlacheckiej Polsce, gdzie wolność osobista była tak wysoko ceniona, trudno było „zapanować” w ten sposób nad kimkolwiek szlachetnie urodzonym. Takie próby wywołałyby zaraz bunt innych panów. Poza tym wedle zasady „neminem captivabimus nisi iure victum” żadnego szlachcica nie wolno było uwięzić bez wyroku sądowego.
Szlachta widziała jednak, że Piekarski stanowi coraz większy problem. Czekano tylko jakby na to, co takiego uczyni, aby mieć pretekst do jego uwięzienia. Takie zdarzenie miało w końcu miejsce. Piekarski, który przebywał pewnego razu na Wawelu zabił tamtejszego kucharza i zranił kilka osób. Mimo to udało mu się uniknąć więzienia (kucharz nie był szlachcicem), gdyż rodzina Piekarskiego, Jan Płaza i Erazm Domaszewski wyprosili u króla łaskę dla swego krewnego i obiecali objąć go kuratelą, by tylko nie trafił do więzienia.
W otoczeniu króla zgodzono się na to, jednak sam Piekarski był z tego rozwiązania zupełnie niezadowolony. Nie był w końcu człowiekiem zupełnie niepoczytalnym i analizując sprawę w sobie tylko zrozumiały sposób doszedł do wniosku, że król oddając go pod opiekę krewnych (choć zapewne to nie król podejmował tę decyzję, tylko jego kancelaria), chce pozbawić go majątku. Niestety (?), zamiast swą złość skierować na, być może, zachłannych jego pieniędzy kuzynów, całą furię przelał na króla Zygmunta III Wazę, którego obwiniał za wszystkie swoje nieszczęścia.
Michał Piekarski decyzję o zabiciu Zygmunta III Wazy podjął już prawdopodobnie w 1610 roku. Wkrótce wybrał się nawet na pielgrzymkę na Jasną Górę, gdzie modlił się o zgładzenie „tyrana”. Nienawiść do króla była więc ogromna i z czasem tylko się pogłębiała. Od tamtej pory Piekarski zaczął regularnie podążać za królem.
Z czekanem na króla
Na początku listopada 1620 roku Piekarski, wraz ze swym opiekunem Domaszewskim, zjawił się na sejmie w Warszawie. Piekarski był (zapewne po raz kolejny) pewny, że tym razem uda mu się zgładzić monarchę. Przygotowywał się do tego starannie, a nawet modlił się i pościł w tej intencji. Jak później mówił, w czasie modlitwy ukazywał mu się Anioł, który miał kazać mu pozbyć się despotycznego władcy.
Piekarski zaplanował zamach na 15 listopada. Wiedział, że tego dnia (była to niedziela) król idąc w procesji będzie zmierzał do kolegiaty świętego Jana. Piekarski wiedział też, gdyż znał zwyczaje monarszego dworu, że król będzie wchodził do kościoła bocznym wejściem, skąd najbliżej było do ołtarza, podczas gdy cała procesja wejdzie wejście głównym.
15 listopada 1620 roku Piekarski udał się do kościoła świętego Jana i ukrył się w kruchcie, w bocznym wejściu czekając na króla. W odzieniu ukryty miał czekan – broń niewielkich rozmiarów, którą łatwo było operować nawet przy większym ścisku. Piekarski wybrał tę broń nieprzypadkowo.
Kiedy król pojawił się nieopodal kruchty, Piekarski zadał cios. Opatrzność czuwała jednak nad królem. W chwili, kiedy Piekarski uderzył Zygmunta, ten akurat odwrócił głowę. Broń raniła go w policzek i skroń, i ześlizgnęła się po ubraniu króla. Panika, jaka natychmiast wybuchła sprawiła, że Piekarski z trudem zadał drugie uderzenie. Króla jednak nie trafił, gdyż atak udaremnili biskup Jan Wężyk oraz arcybiskup Jan Andrzej Próchnicki, którzy osłonili monarchę. Piekarski próbował jeszcze dobyć szabli, lecz z ręki wytrącił mu ją marszałek Łukasz Opaliński.
Piekarski, korzystając z zamieszania jakie wywołał, próbował uciec z miejsca zdarzenia, lecz już niebawem został rozpoznany, schwytany i wtrącony do lochu.
Po zamachu na króla utworzona została specjalna komisja sędziowska. Piekarskiego przepytywali najważniejsi w Rzeczpospolitej senatorowie, był też torturowany. Choć istniały przypuszczenia, że do zamachu mógł ktoś Piekarskiego skłonić (np. jakiś agent obcego państwa), to nie ma tę tezę żadnych dowodów. Piekarski działał najpewniej sam, a zamach był wynikiem jego urojeń. Dziś powiedzielibyśmy, że szlachcic ów cierpiał zapewne na schizofrenię paranoidalną.
Król Zygmunt III Waza zapoznawszy się ze sprawą Piekarskiego darował mu winę, przebaczył i prosił o jego uwolnienie, jednak sąd senatorsko-poselski nie wziął jego słów pod uwagę. Michał Piekarski został skazany na karę śmierci po dwóch tygodniach procesu, 27 listopada 1620 roku. Skazano go nie tylko za zamach na króla, ale także za próbę destabilizacji państwa. Jak argumentowano: „[Piekarski] chciał jednym i tymże samym zamachem nie tylko pozbawić życia Najjaśniejszego książęca i króla Naszego, ale nawet narazić na szwank całość ojczyzny, której byt zależy od życia i ocalenia monarchy”.
Karę śmierci dla Piekarskiego opracował marszałek. Była to w istocie seria mąk. Piekarski miał czuć, że umiera w cierpieniach. Dla innych potencjalnych zamachowców jego kaźń miała stanowić ostrzeżenie. Egzekucji dokonano w miejscu zwanym Piekiełko u końca ul. Piekarskiej, koło murów, albo na Rynku Nowego Miasta. Seria katuszy, jakie zadano Piekarskiemu była straszna. Wiadomo to z zachowanego opisu kaźni:
„Tracono go takim sposobem: był prowadzony na wozie czterema końmi, na którym uczynione było siedzenie wysoko i katom, iż widać ich było wszystkim ludziom. Wyjechali z zamku na wał bramą, a wjeżdżając na Przedmieście Krakowskie, także z ulicy w rynek wjeżdżając, siepał go kat kleszczami rozpalonymi, a tam mu na Nowym Mieście teatrum było zbudowane, na które z nim wszedłszy oprawcy, pod ręce na zad zawiązane podsadzili dymnicę z ogniem, siarki weń nasypawszy, palili je, mieszkami, dymając; potem zszedłszy z nim z góry, te cztery konie wyprzągnąwszy z wozu, poprzywiązywali postronki do rąk i nóg, chcąc je roztargnąć [rozedrzeć], ale iż temu dosyć nie mogli uczynić, nacinał kat siekierą, a wycinając, konie urwali mu nogę prawą. Zatem samego wziąwszy i te targane członki włożyli na stos drew i spalii”.
Po zabiciu i spaleniu ciała Piekarskiego, jego prochy nabito w armatę i wystrzelono. Wierzono, że w ten sposób zaginie o nim nawet pamięć. Michał Piekarski zapamiętany jednak został. Choć próbował zamordować króla, trudno nie czuć litości wobec chorego człowieka, którego na koniec spotkała tak straszna kara. W wiecznej pamięci pozostało także w Polsce powiedzenie „pleść jak Piekarski na mękach”, co odnosiło się do niezrozumiałych słów i skowytów, jakie wydawał z siebie Piekarski w ostatnich godzinach życia.
Niedługo po zamachu na króla Zygmunta III Wazę, wybudowany został łącznik pomiędzy Zamkiem Królewskim a kościołem świętego Jana. Także dziś oglądać go możemy idąc ulicą Kanonią.