Lech Kowalski
Czy ktoś z czytelników zastanawiał się nad tym, co będzie czynić w godzinie wybuchu wojny, jakie powinności przypisało mu państwo na wypadek konfliktu zbrojnego: gdzie jego miejsce, jego najbliższych, gdzie się zgłosić czy też kto zgłosi się po nas, czy będziemy ewakuowani, czy może powołani pod broń lub do kopania rowów? Kto by nami kierował w godzinie trwogi? Czy państwo będzie wyglądało jak słynne już „ch... d... i kamieni kupa”? Gdy się dowiemy, z pewnością będzie już za późno. Wiem za to, jak miały się te sprawy w PRL, gdyż w swoim czasie zajmowałem się naukowo tą problematyką, co zaowocowało książką pt. „Komitet Obrony Kraju (MON – PZPR – MSW)”.
Otóż 7 lutego 1962 r. Komitet Obrony Kraju (KOK) zatwierdził „Koncepcję organizacji i zasad funkcjonowania naczelnych i terenowych władz państwowych w okresie wojny”. Przyjęto, że w okresie zagrożenia i wybuchu wojny Sejm zawiesi działalność, a Rada Państwa będzie ją kontynuowała. Ze względów legislacyjnych chodziło po prostu o zachowanie ciągłości funkcjonowania najwyższego organu, który jednocześnie reprezentowałby państwo na zewnątrz. Niemniej to KOK i terenowe komitety obrony podejmowałyby wiążące decyzje wynikające z sytuacji zagrożenia i wojny. W tym przypadku celowo pomijam rolę LWP w tych przedsięwzięciach, gdyż Sowieci zamierzali pognać wojsko ludowe niemal w komplecie na zachód Europy celem podboju wolnego świata.
Pracą wspomnianego KOK miał kierować przewodniczący naznaczony przez Radę Państwa na wniosek Biura Politycznego KC PZPR, Prezydium NKW ZSL i Prezydium CK SD. Na to stanowisko przewidywano I sekretarza KC PZPR w towarzystwie dwóch–czterech zastępców i 10 członków z rządu. Z czasem zmieniały się zarówno te proporcje, jak i persony stojące na czele tego tworu. Chętnych nigdy nie brakowało, decydenci partyjni mieli ogromne parcie do pozostawania nadal na szczytach władzy, choć o obronności państwa nie mieli bladego pojęcia. Myślę, że nie inaczej jest dzisiaj...
W gronie wymienionego komitetu przyjęto wówczas, że decyzje polityczno-militarne będą podejmowane kolegialnie. Tymczasem kolegialność decyzji partyjnych a obronność – jak świat światem – miały i mają się nijak do dynamiki konfliktu zbrojnego. W PRL to nie był taki znowu wielki problem; cokolwiek partyjni ignoranci by popsuli, towarzysze sowieccy i tak by skorygowali masą swych wojsk. Każdy z najważniejszych decydentów komunistycznych pragnął jednak czymś kierować, by nie rzec, dowodzić. Każdy też chciał czynić to z najbardziej prestiżowego Stanowiska Kierowania (SK) - adekwatnego do piastowanej pozycji w strukturach partii. Nowe stanowiska służby miały przypominać dotychczasowe luksusowe gabinety partyjne. I to był naprawdę problem. A że były trzy kategorie Stanowisk Kierowania na wypadek konfliktu zbrojnego, to każdy z nich walczył o to z numerem jeden, a następnie o kolejne, tak na wszelki wypadek. Nie było więc końca różnym reorganizacjom strukturalnym, które miały zaspokoić próżność tego typu durni.
Schrony dla nomenklatury
Z czasem przyjęto, że w okresie podwyższonej gotowości obronnej – z wyjątkiem strukturalnego KOK i jego Sekretariatu – władze miały kierować państwem z dwóch schronów I kategorii: schronu pod budynkiem Ministerstwa Przemysłu Lekkiego w Warszawie przy ulicy Hożej i schronu pod budynkiem Ministerstwa Finansów w Warszawie przy ulicy Świętokrzyskiej. Pierwszy z nich składał się z 36 pomieszczeń mogących pomieścić 150 osób. Do schronu była doprowadzona łączność na 400 numerów połączonych siecią miejską 150-parowym kablem, a zasilanie elektryczne z dwóch źródeł poprzez transformatory z URM oraz MPL. Schron miał swój agregat prądotwórczy i jednocześnie był podłączony do stałej sieci ciepłowniczej. Ponadto miał własną kotłownię, a wodę czerpano ze zbiorników przepływowych sieci miejskiej. System kanalizacyjny połączono przez przepompownię do miejskiej sieci kanalizacyjnej.
Drugi ze schronów miał 10 pomieszczeń mogących pomieścić 100 osób. Funkcjonowanie tego schronu zabezpieczono podobnie jak w przypadku schronu pierwszego. Generalnie przyjęto, że władze partyjne różnych szczebli miały przejść do obiektów położonych w terenie nie bliżej niż 10 km od wielkich ośrodków przemysłowych, węzłów kolejowych i obiektów wojennych oraz nie bliżej niż 10–15 km od większych rzek. Przyjęto również, że stanowiska kierowania państwem nie będą lokalizowane na głównych trasach przemarszu własnych wojsk operacyjnych oraz sowieckich. Co oznaczało to samo.
W tym samym czasie na główny rejon rozmieszczenia KOK wybrano szkołę w byłym dworze Osuchów, która mogła pomieścić około 150 osób. Brano też pod uwagę – jako stanowisko zapasowe – szkołę w byłym dworze Stara Wieś (na 180 osób) i zespoły obiektów w miejscowościach Jawidz i Kijany (na 450 osób). KOK mógł również skorzystać z przygotowanych stałych rejonów i stanowisk kierowania państwem, m.in. znajdujących się w rejonie Pasymia i Zalesia (na północny zachód od Szczytna). W przyszłości główny rejon i stanowisko kierowania KOK planowano rozbudować w rejonie Gór Świętokrzyskich, dokładnie w rejonie św. Katarzyny. Znajdujące się już tu obiekty były w stanie pomieścić około 1000 osób.
Uwzględniono także wykorzystanie taboru kolejowego. Dla przewodniczącego KOK i jego zastępców miało być zarezerwowanych pięć wagonów, a dla personelu 10 działów KOK – kolejnych 10. Ponadto przewidziano 10 wagonów dla personelu zabezpieczającego działania komitetu oraz na sprzęt. W sumie liczono na 30 wagonów zestawionych w dwóch–trzech składach. Chciano także wykorzystać transport kołowy w postaci autobusów sztabowych. Przez cały okres PRL wynajdowano dla składu KOK coraz to inne rejony dyslokacji na wypadek wojny, m.in. w rejonie Gostynina, Puszczy Kampinoskiej, Nowego Miasta, Sandomierza, Jędrzejowa, Wyszkowa, Garwolina, Radzynia Podlaskiego, Zamościa, Kraśnika, Ostródy, Mrągowa czy Przasnysza. Dziwnym trafem coraz bliżej granicy wschodniej.
Kłótnie notabli
Jak wspomniano wcześniej, kłótnią w sprawie przydziału stosownych do aspiracji stanowisk kierowania dla decydentów partyjnych nie było końca. Już nie wystarczało im do dyspozycji SK nr 1, pragnęli mieć jeszcze dodatkowo SK nr 2 i nr 3 – tak na wszelki wypadek, gdyby któreś z nich zostało skutecznie zbombardowane. W latach 70. ta sprawa ponownie powróciła pod obrady KOK. W dyskusji wzięli udział: P. Jaroszewicz, E. Babiuch, M. Jagielski, W. Jaruzelski, S. Kania, F. Szlachcic, T. Pietrzak i T. Tuczapski. W tym gronie zapadły decyzje, iż w pierwszej kolejności zostaną przygotowane SK dla członków Biura Politycznego KC i Sekretariatu KC PZPR oraz Prezydium i Sekretariatu NK ZSL i Prezydium i Sekretariatu CK SD. W następnej kolejności przydziały stosownych SK miały otrzymać: Zarząd Główny ZMS, Zarząd Główny ZMW, Rada Naczelna ZSP i Główna Komenda ZHP.
Autorem najzabawniejszych uwag i protestów – co do przydziału stosownego SK – był przewodniczący ZG ZSMP Jerzy Szmajdziński (późniejszy minister ON). W piśmie do sekretarza KOK gen. Tuczapskiego stwierdził m.in.: „Pozbawienie krajowych kierownictw organizacji młodzieżowych SK nr 2 stwarza niebezpieczeństwo eliminacji centralnego sterowania ruchem młodzieżowym. W przypadku uniemożliwienia funkcjonowania ZSMP – czytamy dalej – zadania nałożone na organizację młodzieżową na okres wojny wykluczają brak możliwości szybkiego odtworzenia funkcjonowania krajowego kierownictwa ruchu młodzieżowego”.
Swoje zastrzeżenia miały też: Rada Państwa, Prezydium Sejmu, Prezydium Rządu, URM, KPpRM i inne efemerydy systemu komunistycznego. Na szczeblach terenowych było podobnie. Każdy z notabli partyjnych chciał dla siebie znaleźć jak najlepszą norkę, z której prawdopodobnie w godzinie konfliktu zbrojnego nie wyściubiłby nosa na zewnątrz za żadne skarby!