Cztery sposoby wydawania pieniędzy. Rząd wydaje w najgorszy z możliwych
  • Grzegorz GrzymowiczAutor:Grzegorz Grzymowicz

Cztery sposoby wydawania pieniędzy. Rząd wydaje w najgorszy z możliwych

Dodano: 
Sejm / Milton Friedman
Sejm / Milton Friedman Źródło: Wikipedia / domena publiczna / PAP, Rafał Guz
Mimo astronomicznego deficytu w budżecie państwa władza nie przewiduje choćby ograniczenia socjalizmu. Warto przy tej okazji przypomnieć, że istnieją cztery sposoby wydawania pieniędzy, a ich natura sprawia, że każdy rząd wydaje pieniądze w sposób z tej czwórki najgorszy. Jest to jeden z istotnych powodów nieustannie rosnącego zadłużenia państwa.

W 1992 roku poseł Janusz Korwin-Mikke został wyśmiany przez parlamentarzystów, gdy zaproponował ustanowienie konstytucyjnego zakazu uchwalania ustawy budżetowej państwa z deficytem. Czas pokazał, że postulat, by rządy Rzeczpospolitej mogły wydawać nie więcej niż tyle, ile faktycznie pobiorą z podatków, był wart potraktowania na poważnie. Od tamtego czasu władze państwowe przyznały tak wiele świadczeń tak wielu obywatelom, wszystkie na koszt ich samych, że system nie jest w stanie normalnie funkcjonować bez nieustannego podwyższania podatków i zaciągania coraz wyższych długów. Bo jak słusznie spostrzegł Gideon J. Tucker "niczyje zdrowie, wolność, ani mienie nie jest bezpieczne kiedy obraduje parlament".

Budżet bez opamiętania

Według procedowanego projektu ustawy budżetowej wydatki państwa w przyszłym roku wyniosą 918,9 mld zł, a dochody 647,2 mld zł. Oznacza to deficyt "maksymalnie" – a może raczej w "najlepszym" wypadku, bo projekt zakłada "elastyczność budżetu" – 271,7 miliardów złotych. W jeden rok. Jest to astronomiczna wartość 42 procent planowanych rocznych przychodów państwa! To rekordowa nadwyżka wydatków nad dochodami, rekordowy jest też dług publiczny, czyli suma zadłużenia krajowego i zagranicznego. Polska ma także najszybsze w Europie tempo przyrostu długu publicznego.

W celu finansowania deficytu budżetowego rząd wyemituje i sprzeda kolejne obligacje skarbowe. Zarazem rząd zobowiąże "państwo", czyli podatników, do wykupienia tych obligacji w określonym terminie za ich wartość nominalną plus określony procent. Ekonomiści wyliczyli, że w rezultacie polityki wydatkowej polskich rządów każdy żyjący obecnie Polak jest dodatkowo zadłużony na 55 tys. złotych. Oczywiście w praktyce spłacać będą to również przyszłe pokolenia, przy czym nie zapominajmy – celem naszych wierzycieli jest to, żebyśmy dopóki nie zbankrutujemy spłacali odsetki, a nie żebyśmy kiedykolwiek spłacili długi. W zasadzie należałoby zadać pytanie, czy w państwie określającym siebie jako praworządne ludźmi odpowiedzialnymi za doprowadzenie budżetu państwa do takiej sytuacji nie powinna zajmować się prokuratura i sądy.

Co tam deficyt! Socjalizm obowiązkowo

W projekcie budżetu są wydatki uzasadnione – z dużych pozycji to przede wszystkim wojsko, wspomniane koszty obsługi zadłużenia, czyli spłata odsetek, a także wypłaty należności emerytalnych w systemie państwowej piramidy finansowej. Są też liczne pozycje ciężkie do wytłumaczenia, wynikające z obowiązywania w Polsce doktryny "państwa opiekuńczego" z jej naczelną zasadą masowego rozdawnictwa. W projekcie nie ma mowy o ograniczeniu ogromnej ilości funkcjonujących w Polsce świadczeń socjalnych. Na ten cel pójdzie około 18 procent planowanych wydatków – niewiele mniej niż na rozbudowę i modernizację armii.

Nie trzeba chyba przypominać, że "obdarowani" świadczeniami w istocie sami je sobie finansują, przy czym trzeba jeszcze dodatkowo opłacić urzędników i aparat biurokratyczny. Wbrew temu, co opowiadają "wrażliwe społecznie" rządy, transfery socjalne nie płyną od bogatszych i klasy średniej – tej w Polsce już niewiele zostało – do mniej majętnych, tylko w sensie ekonomicznym krążą z kieszeni do kieszeni. Zresztą, w skali makro ludzie niezamożni dokładają się do budżetu w znacznie większym stopniu, niż zamożni, ponieważ jest ich znacznie więcej. W kontekście sytuacji geopolitycznej porażać może wyliczenia podane przez posła Sławomira Mentzena, że od 2022 roku, kiedy wybuchła wojna rosyjsko-ukraińska, polskie władze zwiększyły wydatki na transfery socjalne dwukrotnie bardziej, niż zwiększyły wydatki na wojskowość.

Wydaje się, że radyklane ograniczenie, a najlepiej zlikwidowanie wydatków państwa na rzeczy, którymi żadne państwo w ogóle nie powinno się zajmować i skoncentrowanie się wyłącznie na wydatkach naprawdę celowych i wspólnych, jest jedną z najpilniejszych potrzeb Polski. Konieczność szybkich politycznych zmian w tym zakresie wydaje się ewidentna, jeżeli założyć, że chcemy przestać kopać sobie dół. W ramach elementu uzasadnienia tej potrzeby można odwołać się do amerykańskiej wolnorynkowej myśli ekonomicznej.

Cztery sposoby wydawania pieniędzy

W jednym ze swoich programów telewizyjnych, a później w książce "Wolny wybór" prof. Milton Friedman (1912-2006) wskazał cztery sposoby wydawania pieniędzy.

  1. własne pieniądze na siebie
  2. własne pieniądze na kogoś
  3. cudze pieniądze na siebie
  4. cudze pieniądze na kogoś

Amerykański ekonomista wyjaśnił, dlaczego pierwszy sposób jest najbardziej efektywny, a czwarty najmniej. Otóż kiedy wydajemy swoje pieniądze na własne potrzeby, zwykle robimy to, albo przynajmniej staramy się robić to racjonalnie, ostrożnie i celowo. Własne potrzeby są nam znane, jak nikomu innemu, i tylko my odczuwamy, ile energii, pracy, czasu poświęcaliśmy na zarobek. W drugim sposobie, gdy wydajemy własne pieniądze na kogoś innego, wciąż zachowujemy ostrożność, aczkolwiek mimo szczerych intencji możemy nie spełnić przesłanki celowości. Potrzeb kogoś innego nie znamy tak dobrze, jak potrzeb swoich. Friedman podaje tu przykład kupowania prezentu. Pewnie każdemu zdarzył się niekoniecznie trafiony podarunek.

Trzeci sposób wydawania pieniędzy polega na tym, że przeznaczamy cudze pieniądze na siebie. Najprawdopodobniej wydamy je celowo, ale raczej nie będziemy zachowywać ostrożności wobec środków, które nie my zarobiliśmy. Z punktu widzenia efektywności wydatkowania najgorsza jest czwarta możliwość, w której wydajemy cudze pieniądze na kogoś innego. Nie będziemy wówczas kierowali się ani oszczędnością, ani celowością.

Nietrudno zauważyć, że państwo nie wydaje w sposób pierwszy i drugi, ponieważ nie ma własnych pieniędzy. Rząd prowadzi jedynie redystrybucję pieniędzy odebranych obywatelom w formie podatków oraz zaciągniętych długów, które podatnicy mają spłacić z odsetkami. Władza wydaje zatem pieniądze cudze na siebie albo na kogoś innego, to znaczy na obywateli.

Sposób trzeci obejmuje wydatki jak najbardziej leżące w domenie rządu m.in. wszelkie służby i organy odpowiedzialne za bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne, wymiar sprawiedliwości, sprawy zagraniczne oraz administrację. Wydawanie pieniędzy na te potrzeby jest niezbędne dla istnienia i funkcjonowania państwa. Jest też wiele dziedzin, którymi zajmuje się rząd, choć nie powinien tego robić, ale ujmowanych w formułę potrzeb własnych państwa. W każdym razie sposobem trzecim powinno wydawać pieniądze państwo mające zdrowy ustrój.

Reforma – pierwszy zamiast czwartego

Tymczasem zdecydowana większość pieniędzy budżetowych wydawana jest sposobem czwartym – najgorszym, w olbrzymim stopniu roztrwaniającym wypracowane przez ludzi bogactwo. Jest zdumiewającym przekonanie, że politycy i urzędnicy są w stanie lepiej poznać potrzeby ok. 40 milionów ludzi, niż ci ludzie i do tego efektywniej od nich zagospodarować ich pieniędzmi. To niewykonalne nawet, gdyby ster władzy objęła grupa najmądrzejszych ekspertów w historii ludzkości mających najbardziej szczytne intencje. Bo sama natura sposobu czwartego – wydawanie cudzych pieniędzy na kogoś obcego – decyduje, że nigdy nie będzie on tak celowy i rozważny, jak sposób pierwszy i drugi. A co dopiero, kiedy dotyczy to potencjalnie kilkudziesięciu milionów ludzi.

Przypomnijmy, że w 2025 roku symboliczny dzień wolności podatkowej wyliczany przez Centrum im. Adama Smitha (czyli kiedy zaczynamy zarabiać na siebie, a nie na wydatki państwa) przypadł na 4 lipca! Z roku na rok dzień wolności podatkowej mamy coraz później, a to wciąż nie wystarcza. Nie można w nieskończoność udawać, że państwo nie zmierza do wielkiego nieszczęścia, utrzymując taką politykę wydatkową, a co za tym idzie zadłużeniową. Można kontynuować marsz drogą do bankructwa – pewnie jeszcze dość długą, ale coraz bardziej wyboistą albo wreszcie z niej zawrócić. W razie opcji drugiej jedną z zasadniczych reform – oczywiście samodzielnie dalece niewystarczającą – musiałaby być redukcja do minimum czwartego sposobu wydawania pieniędzy przez państwo. (Mimo spadku cen potrzebny byłby celowy fundusz z budżetu na wsparcie podatkami prywatnej ochrony zdrowia na wzór Singapuru, Szwajcarii, Chile czy USA). Zasadniczo jednak daleko idąca redukcja sposobu czwartego sprawiłaby, że wszystkie te pieniądze, które teraz rząd pobiera i wydaje na socjalizm, zamiast tego byłyby wydatkowane sposobem pierwszym przez obywateli – własne pieniądze na własne potrzeby.

Czytaj też:
Neokolonizacja polskiej gospodarki i dominacja unijnej oligarchii
Czytaj też:
Ferdynand Zweig z niestety zapomnianej krakowskiej szkoły ekonomii