Najstraszniejszy przeciwnik Żołnierzy Wyklętych

Najstraszniejszy przeciwnik Żołnierzy Wyklętych

Dodano: 

Samo śledztwo i egzekucje – prawie 600 zamordowanych – przeprowadzone zostały już jednak przez funkcjonariuszy Smierszu. Przypomnijmy, że był to największy mord dokonany w Europie od końca II wojny światowej aż do zbrodni na Bałkanach w latach 90.

Czym tłumaczyć w tym przypadku złamanie schematu? Dlaczego wojska NKWD nie uczestniczyły w tak dużej akcji?

To rzeczywiście pozostaje zagadką. Przygotowuję właśnie z kolegami publikację, w której spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie. Na razie wolałbym jednak nie zdradzać naszej hipotezy...

Przejdźmy do zwycięstw Polaków nad wojskami NKWD, bo takie sytuacje też przecież się zdarzały. Gdzie najbardziej nasze podziemie dało się we znaki NKWD-zistom?

Jeżeli chodzi o zwycięstwa nad żołnierzami NKWD, to warto zwrócić szczególną uwagę na trzy wygrane starcia. W maju 1945 r. partyzanci z NOW obronili się pod Kuryłówką przed dużą sowiecką ekspedycją i zadali jej spore straty. Z kolei w Miodusach Pokrzywnych oraz w Lesie Stockim wybite zostały prawie w całości grupy operacyjne NKWD. W tej ostatniej bitwie – 24 maja 1945 r. – żołnierze Mariana Bernaciaka „Orlika” zabili 20 żołnierzy NKWD i dziewięciu funkcjonariuszy UB. W warunkach wojny partyzanckiej to naprawdę duże straty. Co ciekawe, NKWD-ziści zabici w Lesie Stockim służyli w wyborowym 198. Batalionie, który wcześniej odpowiadał za bezpieczeństwo władz PKWN. Sowietom w Lesie Stockim nie pomogły nawet wozy pancerne...

Kto sprawiał wojskom NKWD największe problemy?

Czytaj też:
Polacy kontra Sowieci. Tajna wojna wywiadów

Zaryzykowałbym stwierdzenie, że mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”. Był to chyba najlepszy dowódca powojennego podziemia. On był wprost stworzony do walki partyzanckiej. „Łupaszka” i jego ludzie bardzo szybko zaczęli pojawiać się w sprawozdaniach sowieckich i wymieniani byli w nich nad wyraz często. „Łupaszka” nie dowodził partyzantką terytorialną. Stworzył mobilne zgrupowanie partyzanckie, które działało dosłownie od Koszalina do Białystoku. Ten styl wojny manewrowej sprawiał komunistom dużo problemów.

Proszę pamiętać, że w okresie 1945–1946 „Łupaszka” nie stracił żadnego oddziału na skutek rozbicia przez przeciwnika! Rozwiązywał oddziały dopiero na rozkaz dowództwa.

Jak długo 64. Dywizja działała w Polsce?

Aż do sfałszowanych wyborów w styczniu 1947 r. Dopiero wtedy Moskwa uznała, że władza PPR okrzepła na tyle, że można wycofać tę dywizję. Przeniesiono ją na Ukrainę, gdzie jeszcze przez rok walczyła z ukraińską partyzantką, a następnie została rozwiązana

Wycofanie z Polski wojsk NKWD na przełomie lat 1946 i 1947 było z punktu widzenia ZSRS jak najbardziej racjonalne, choć niektórzy wysocy rangą oficerowie chcieli pójść w drugą stronę – przerzucić do Polski więcej tych sił i ostatecznie zdławić opór przeciw komunizmowi. Moskwa uznała jednak, że rzucenie do walki z podziemiem jeszcze większych sił NKWD będzie mobilizowało Polaków do większego oporu, do bezpośredniej walki z okupantem. Sowieci rozumieli, że mimo wszystko Polacy mieli w stosunku do żołnierzy KBW mieszane odczucia – było to wprawdzie zbrojne ramię komunistów, ale byli to przecież polscy „chłopcy” z poboru...

64. Dywizja miała wyjechać na Ukrainę w końcu 1946 r., ale Bierut poprosił Moskwę, by została w Polsce do wyborów parlamentarnych. Chciał mieć pod ręką zaufaną jednostkę, gdyby polskie społeczeństwo zbuntowało się po farsie wyborczej. Od jesieni 1946 r. siły NKWD nie walczyły już jednak z polskim podziemiem, tylko stały w gotowości w koszarach.

Ten sam schemat z wykorzystaniem wojsk NKWD do instalowania komunizmu stosowany był wszędzie tam, gdzie wmaszerowała Armia Czerwona?

Czytaj też:
Rebelia '39. Kresy w ogniu

Tak, to samo działo się od Tallina do Stanisławowa.

U nas jednak NKWD-ziści mieli najciężej?

Pewnie chcielibyśmy, żeby tak było, ale rzeczywistość była inna. Na Litwie i na zachodniej Ukrainie intensywność działań partyzanckich była większa niż w Polsce. Wynikało to ze zrozumiałego czynnika – po wchłonięciu tych terenów przez ZSRS ich mieszkańcom został tylko opór zbrojny. Ci, którzy nie godzili się na ustrój komunistyczny, stanęli na skraju fizycznej zagłady.

W Estonii również podziemie walczyło z zaciętością, choć opór był słabszy niż na Litwie. Moim zdaniem to właśnie litewscy „leśni bracia” zasługują na szczególne wyrazy uznania za waleczność. Z kolei na Łotwie specyfiką partyzantki było to, że znalazło się tam wielu byłych żołnierzy dywizji Waffen-SS. W jednej z bitew Łotysze zabili ponad 50 NKWD-zistów, co było rekordem. W Polsce z racji wielkości kraju wojska NKWD miały więcej „pracy”, ale jednak intensywność walk była u nas mniejsza.

Nasi komuniści stwarzali wrażenie, że nowy system ma dużo z polskości. Opór tłumiły dodatkowo nadzieje wiązane z wyborami 1947 r. Gdybyśmy jednak stali się kolejną republiką sowiecką, to z pewnością działoby się u nas to samo co na sąsiedniej Litwie.

Dr hab. Grzegorz Motyka jest historykiem, dyrektorem Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk. W 2014 r. ukazała się jego książka poświęcona udziałowi wojsk NKWD w walce z polskim podziemiem pt. „Na białych Polaków obława”.

Żołnierze 5. Wileńskiej Brygady AK. Od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa”, por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, Jerzy Lejkowski, „Szpagat”, por. Zdzisław Badocha „Żelazny”
Artykuł został opublikowany w 3/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.