„Zamienił się w żywą pochodnię”. Horror polskiego kapłana w ZSRS
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

„Zamienił się w żywą pochodnię”. Horror polskiego kapłana w ZSRS

Dodano: 

„Zdaniem konsula Świrskiego sytuacja obecna księdza Fedukowicza grozi dalszymi rewelacjami i prowokacjami władz sowieckich – napisano w dokumencie polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych z 20 listopada 1924 r. – wobec czego należałoby dążyć do jak najszybszego wyjazdu jego z terytorium ZSSR. Konsul uważa za konieczne natychmiastowe uzyskanie wyjazdu ks. Fedukowicza do Polski. Uważam za wielce wątpliwe, aby władze sowieckie odpowiedziały przychylnie na tego rodzaju interwencję rządu polskiego. Raczej uważałbym za skuteczniejszą i mniej nas angażującą drogę – wyjazd księdza wprost do Rzymu, z ominięciem terytorium polskiego. Interwencję w tej sprawie należałoby pozostawić Stolicy Apostolskiej, która niewątpliwie znajdzie skuteczną drogę interwencji przy pomocy obcego mocarstwa”.

Jak widać, rząd II RP – co niestety było dość typową postawą w sprawie prześladowań Polaków w Sowietach – nie kwapił się do ratowania nieszczęsnego ks. Fedukowicza. Wkrótce zresztą było za późno. Zrozpaczony kapłan 4 stycznia 1925 udał się na wybrzeże rzeki Teterew. Zabrał ze sobą butelkę nafty…

Obrońca Żydów

Samospalenie było jedynym aktem protestu, jakiego mógł dokonać ksiądz w totalitarnym Związku Sowieckim. Akt protestu tym bardziej wstrząsający, że dokonał go kapłan religii uznającej samobójstwo za najcięższy możliwy grzech.

Czytaj też:
Więcej Polaków wymordowano tylko w Powstaniu Warszawskim. Ludobójczy rozkaz nr 00485

Biedny, nieszczęsny ks. Fedukowicz! Czyż można sobie wyobrazić bardziej wymowny symbol sowieckiego koszmaru? Tego, co ten obłędny system robił z jednostką ludzką?

Ksiądz Fedukowicz w chwili śmierci miał raptem 49 lat, a wyglądał na starca. Chociaż pochodził z Wileńszczyzny, z Żytomierzem związany był przez całe dorosłe życie. Posługę kapłańską pełnił tam od 1904 r., zdobywając sobie powszechną sympatię i szacunek mieszkańców. I to nie tylko Polaków.

W 1920 r., po zajęciu Żytomierza przez wojska polskie, zapobiegł on pogromowi miejscowych Żydów. Zostali oni bowiem posądzeni o dokonanie skrytobójczych, nocnych mordów polskich żołnierzy. W momencie przechodzenia frontu wielokrotnie udostępniał on Żydom podziemia katedry, aby mogli w nich spokojnie poczekać na uspokojenie sytuacji.

Gdy w 1920 r. wojska polskie wycofywały się z Żytomierza – miasto zostało oddane na pastwę bolszewików na mocy haniebnego traktatu ryskiego – znajomi radzili ks. Fedukowiczowi, aby zabrał się z żołnierzami. On jednak kategorycznie odmówił. Powiedział, że nie zostawi swoich wiernych w potrzebie. Postanowił pozostać na miejscu, na straży rubieży Rzeczypospolitej…

W uroczystym pogrzebie ks. Fedukowicza wzięło udział kilka tysięcy polskich wiernych – co w warunkach sowieckich wymagało nie lada odwagi – i kilkunastu kapłanów. GPU nie zamierzało jednak uszanować majestatu śmierci i nazajutrz bezpieka wkroczyła do mieszkania księdza.

Doszło do rewizji, podczas której zdemolowano pokój nieżyjącego i ukradziono pozostawione przez niego rzeczy. Agenci GPU podrzucili przy tym trzy listy z pogróżkami wysłane do księdza rzekomo przez katolickich kapłanów i byłych polskich ziemian z Żytomierszczyzny przebywających na wygnaniu w II RP.

Te sfabrykowane materiały posłużyły sowieckiej propagandzie do wyjątkowo perfidnej gry. Otóż ogłosiła ona, że ks. Fedukowicz został zaszczuty i zmuszony do samobójstwa przez innych księży-agentów, którzy nie mogli mu darować złożenia „samokrytyki” i wysłania „odważnego” listu do papieża.

Wojna z Kościołem

W kolejnych latach na polskich mieszkańców Żytomierszczyzny spadły straszliwe sowieckie represje, których apogeum była ludobójcza operacja polska NKWD z lat 1937– 1938. Kościoły Żytomierza zostały zamknięte i zamienione w magazyny zbożowe, a księża wypędzeni lub wymordowani.

Czytaj też:
Dla Lenina zabił własnego ojca. W nagrodę został władcą łagrów

Władze bolszewickie wypowiedziały bowiem polskiemu Kościołowi wojnę. Była to wojna totalna.

„Kościół katolicki w Rosji i na dalszych Kresach zawsze odgrywał szczególnie ważną rolę, nie tylko religijną – pisał prof. Nikołaj Iwanow w książce »Zapomniane ludobójstwo«. – Był on ostoją polskości, głównym ośrodkiem szerzenia oświaty i kultury, europejskich wartości cywilizacyjnych oraz obrońcą wiekowych polskich tradycji narodowych. Kościół stał się zatem symbolem nierozerwalnych więzów między polskością a katolicyzmem, między miejscową ludnością katolicką a ojczyzną duchową, jaką była Polska”.

Władza sowiecka chciała te więzy rozerwać. Przywiązani do swoich tradycji, obyczajów i ojczyzny Polacy mieli zostać zmienieni w apatycznych, zdemoralizowanych homo sovieticus bez korzeni i tożsamości. Bez zniszczenia Kościoła było to niemożliwe.

Jeden z księży polskich – Wincenty Ilgin – który został wtrącony do straszliwego sowieckiego obozu koncentracyjnego na osławionych Sołówkach, pisał:

„Bolszewizm w Rosji to ogromny potwór-polip, który oplótł swoimi mackami 160-milionową ludność. Wierzę jednak, że prędzej czy później szala miłosierdzia Bożego przeważy szalę sprawiedliwości karzącej i obalony potwór komunistyczny zostanie upokorzony. Oby Bóg sprawił to w najbliższej przyszłości…”.

Niestety, Bóg nie wysłuchał modlitwy swojego kapłana.

Artykuł został opublikowany w 3/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.