25 czerwca 1941 r. na teren więzienia wkroczyli Niemcy, schwytali NKWD-zistów, którzy nadzorowali grzebanie, i rozstrzelali ich nad niezasypanym dołem z ofiarami. Zapowiedzieli wypuszczenie ocalałych więźniów na drugi dzień. A tymczasem więźniowie rozeszli się po budynku, ojciec odnalazł mamę.
Przysięga przez ścianę
Wędrując po gmachu i szkicując plan tej katowni, staraliśmy się zidentyfikować miejsca, w których przebywali rodzice i inni żyjący jeszcze znajomi. W przeciągu 50 lat nastąpiły zmiany wewnątrz budynku w układzie pomieszczeń i przejść w wyniku przystosowywania do innych celów, więc nie było stuprocentowej pewności co do położenia niektórych zapamiętanych miejsc. Jednak ustaliliśmy, gdzie znajdowały się cele śmierci. Pobyt rodziców w tym więzieniu trwał 14–15 miesięcy, podczas których byli przemieszczani z celi do celi na różnych etapach represji.
Najpierw odbywało się śledztwo, podczas którego wielekroć przesłuchiwano. Członkom zdekonspirowanego ZWZ postawiono zarzut działalności kontrrewolucyjnej. W celu „usprawnienia” urządzano procesy zbiorowe. Z Włodzimierza Wołyńskiego i okolic wraz w rodzicami w jednym procesie jednocześnie sądzono 34 osoby na podstawie tzw. kontrrewolucyjnego artykułu 54, punkty 2 i 11, kodeksu karnego Ukraińskiej SRS. Wszyscy oskarżeni znajdowali się razem w sali sądowej, będąc jednocześnie świadkami przesłuchań poszczególnych osób. Ojciec odmówił zeznań, oświadczając, że sąd nie ma prawa sądzić obywateli polskich, czym rozwścieczył trzyosobowy skład sędziowski. Tę godną postawę, choć w tamtych okolicznościach wręcz samobójczą, pamiętali przez lata ci, którzy przeżyli, a na mamie zrobiła ona szczególnie mocne wrażenie. Wyrok ogłoszono od razu po zakończeniu posiedzeń: spośród 34 oskarżonych karę śmierci otrzymało 13 osób, w tym dwie kobiety i trzech księży z Włodzimierza Wołyńskiego. Wśród skazanych na śmierć byli oboje rodzice. Pozostali otrzymali od pięciu do 10 lat pobytu w poprawczo-roboczych obozach w głębi ZSRS, czyli w łagrach.
Po procesie skazanych umieszczono w różnych celach: w celach śmierci i tzw. celach transportowych, w tych ostatnich oczekiwano na wywózkę do łagrów. W celi śmierci, w której siedział ojciec, było 12 skazańców, a wśród nich trzej księża z Włodzimierza, tj. ocalały ks. Stanisław Kobyłecki i dwaj rozstrzelani w masakrze: ks. Bronisław Galicki i ks. Józef Kazimierz Czurko, który zaprzysięgał konspiratorów we Włodzimierzu.
W sąsiedniej celi siedziały trzy skazane na karę śmierci kobiety: Janina Dynakowska, sekretarka komendanta Okręgu ZWZ Wołyń płk. Tadeusza Majewskiego (pseudonimy Szmigiel, Maj), sądzona w innym procesie i dwie z procesu włodzimierskiego – moja mama i Janina Grabowska. Za kobiecą celą śmierci była następna – męska. Komunikacja między celami na tej samej kondygnacji odbywała się poprzez stukanie w ścianę. Posługiwano się stukanym alfabetem więziennym, „odziedziczonym” po więźniach sprzed wojny. Każdej literze alfabetu była przypisana określona liczba stuknięć. Oczywiście takie kontakty były zabronione, więc należało uważać, by nie dostrzegli ich strażnicy obserwujący wnętrza cel przez wizjery. Skazańcy na śmierć z tych trzech cel (sami Polacy, tylko jeden Ukrainiec) zapełniali czas rozmowami przez ścianę w wielomiesięcznym oczekiwaniu na wykonanie wyroku. Tą drogą zawiązała się sympatia między ojcem i mamą, którzy dopiero w więzieniu poznali się naprawdę, bo przed wojną zetknęli się incydentalnie jako pracownicy różnych organów samorządowych. W tej beznadziejnej sytuacji była jednak jakaś nadzieja lub raczej niezgoda na los, bo w kwietniu na Wielkanoc 1941 r. rodzice pobrali się w celach śmierci, wypowiadając przysięgę małżeńską przez ścianę stukanym alfabetem więziennym. Ślubu udzielił ks. Kazimierz Czurko, świadkami po stronie ojca byli ks. Stanisław Kobyłecki i Marceli Kaźmierczak, który zginął 23 czerwca, a po stronie mamy – Grabowska i Dynakowska. Wkrótce po tej niezwykłej ceremonii przyszedł po Dynakowską NKWD-zista, mama wetknęła jej ciepłą czapeczkę, myśląc, że pojedzie „na białe niedźwiedzie”, co NKWD-zista skwitował spojrzeniem pełnym politowania. Dynakowska została rozstrzelana.
Czytaj też:
Zdrajcy 1920. Namiestnicy czerwonej Moskwy
Niektórych więźniów z procesu włodzimierskiego jednak po sześciu miesiącach ułaskawiono, zamieniając im karę śmierci na łagry. Rodzice otrzymali po 10 lat pobytu w „poprawczo-roboczych obozach”, choć mama odmówiła podpisania się pod prośbą o łaskę do Stalina przyniesioną do celi przez adwokata z urzędu w towarzystwie NKWD-zisty, tego samego, który 23 czerwca pytał ją, czy nie boi się umierać. Po ułaskawieniu rodzice stracili kontakt, bo zostali przeniesieni do cel „transportowych”, położonych w oddalonych częściach budynku. Ponownie zetknęli się dopiero po likwidacji więzienia.
26 czerwca 1941 r. Niemcy-„wyzwoliciele” wydali więźniom po bułce i kubku białej kawy. Przy bramie do więzienia (której nieistniejące położenie w 1991 r. wskazał ojciec) przy stoliku dwóch Niemców i jeden Ukrainiec identyfikowało więźniów, oddzielając Żydów (najmniejsza grupa więźniów przetrzymywanych i ocalałych), których potem rozstrzelali, a pozostałych wpisywano na listę i wypuszczano na wolność. Na liście tej ojciec był pod numerem 90, w kolejce do rejestracji stało już mało osób.
Rodzice z kilkoma współwięźniami wyruszyli piechotą do Włodzimierza, pod prąd posuwających się na wschód wojsk niemieckich. Dotarłszy do Włodzimierza, poszli najpierw do kościoła, a tam na nabożeństwie były babcia i siostra mamy. Radość ze spotkania zakłócał widok wyniszczonych organizmów.
10 lipca 1941 r. w kościele we Włodzimierzu ks. Kobyłecki udzielił rodzicom drugiego ślubu, bo uważał, że nie może wpisać do księgi metrykalnej zamordowanych świadków więziennych zaślubin. W rodzinie jednak jako właściwą datę ślubu uważa się tę z Wielkanocy 1941 r.
Kilka dni potem, w lipcu 1941 r., rodzice przystąpili do odtwarzania zniszczonej przez Sowietów siatki konspiracyjnej ZWZ – już pod okupacją niemiecką.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.