Ochotnicy do piekła. Lotnicy na pomoc płonącej Warszawie
  • Marcin BartnickiAutor:Marcin Bartnicki

Ochotnicy do piekła. Lotnicy na pomoc płonącej Warszawie

Dodano: 

Wysiłek lotników RAF i SAAF przyniósł wymierny efekt. W ciągu miesiąca lotów do powstańców dotarły 2 mln sztuk amunicji, 19 tys. granatów, 1 tys. pistoletów maszynowych i 250 granatników przeciwpancernych Piat. W zrzucanych zasobnikach znajdowała się też żywność, w tym również czekolada i skondensowane mleko, a także kawa i papierosy. Broń zabezpieczano, owijając ją w swetry, które w zrujnowanym mieście również okazały się cenne.

Nowa nadzieja

18 września, w piękny słoneczny dzień, broniącym się z trudem powstańcom ukazał się niezwykły widok. Niebo wypełniło się lecącymi wysoko amerykańskimi „latającymi fortecami″ B-17 osłanianymi przez myśliwce. Niemiecka artyleria nie mogła ich dosięgnąć, amerykańskie panowanie w powietrzu było całkowite. 110 (według niektórych źródeł 107) samolotów otworzyło luki, z których wypadły ładunki ze spadochronami. Początkowo część obserwatorów uznała, że to desant spadochroniarzy.

„Warszawa przeżywała chwile nieopisanego entuzjazmu – wspominał gen. Tadeusz Bór-Komorowski. – Opustoszały podziemia, zaroiły się podwórza i ulice”. Z zasobników, które udało się przechwycić, wyciągnięto broń, amunicję, żywność i zaopatrzenie medyczne.

Aby zrozumieć znaczenie tego niezwykłego wydarzenia, należy prześledzić sekwencję innych towarzyszących mu zdarzeń.

9 września powstańcy kontrolują już tylko część Śródmieścia. Bronią się jeszcze odcięte grupy na Mokotowie, Czerniakowie i Żoliborzu. Dowódcy powstania nie mają już złudzeń, że długo oczekiwana pomoc nie nadejdzie, a upadek powstania jest kwestią czasu. Dlatego gen. Bór-Komorowski postanawia kapitulować. Następnego dnia rano rozpoczęto negocjacje i ustalono warunki kapitulacji z gen. Güntherem von Rohrem.

Tego samego dnia przypomniała o sobie sowiecka artyleria, a z Londynu napłynął komunikat, według którego Sowieci wyrazili zgodę na wykorzystanie ich lotnisk, co ułatwi dokonywanie zrzutów z zaopatrzeniem. Dla powstańców miał być to jasny sygnał: walczcie do końca, Stalin o was nie zapomniał.

Następnego dnia Bór-Komorowski zerwał rozmowy o kapitulacji.

13 września nad Warszawą pojawiły się sowieckie samoloty, które dokonały zrzutów zaopatrzenia. W płóciennych workach z niewielkiej wysokości i zwykle bez spadochronów zrzucano broń, która w większości ulegała uszkodzeniu.

Grupa żołnierzy Kolegium "A" Kedywu podczas Powstania Warszawskiego. 11 sierpnia 1944 r.  Źródło: Tadeusz Sumiński , ed. (1959) "Pamiętniki żołnierzy baonu "Zośka". Powstanie Warszawskie"

„Worki zbożowe, broń, pepesze, amunicja, rusznice ppanc. z amunicją – wspominał ppor. Ryszard Zagórski, pilot z 2. Pułku Nocnych Bombowców »Kraków« – oddziału lotniczego Ludowego Wojska Polskiego. – To jest precyzyjny sprzęt! […] A bez spadochronów dochodziły śmieci. To była czysta propaganda”.

Zrzucana amunicja często nie pasowała do dostarczonej broni. Nie lepiej było z żywnością. Płócienne worki rozrywały się, a ich zawartość rozsypywała się w promieniu kilkunastu metrów. „W workach znajdowały się głównie suchary z razowego chleba, kasza jaglana i… amerykańskie konserwy, otrzymywane przez ZSRS od rządu USA w ramach programu lend-lease – relacjonował ppor. Zagórski. – Dodatkowym »urozmaiceniem« był biały tłuszcz niewiadomego pochodzenia, zwany przez powstańców »małpim«”.

W zniszczonej Warszawie nawet taka pomoc była przydatna. To wystarczyło, aby potwierdzić komunikat: Stalin nie zapomniał.

16 września na lewym brzegu Wisły pojawili się żołnierze w polskich mundurach sowieckiej produkcji. Desant nieświadomych sytuacji żołnierzy Berlinga był pozorowanym atakiem. Większość wysłanych do ataku przez Wisłę Polaków zginęła lub dostała się do niewoli. Samo podjęcie akcji dało jednak powstańcom nadzieję, że los ich walki się odmieni. Przedłużając powstanie, Sowieci rękami Niemców pozbywają się walczącej w Warszawie Armii Krajowej.

Następnego dnia na froncie zachodnim rozpoczyna się operacja „Market Garden” – największy desant z powietrza w czasie II wojny światowej. Biorą w niej udział polscy spadochroniarze dowodzeni przez gen. Stanisława Sosabowskiego, którzy od wybuchu powstania domagali się przerzucenia ich jako wsparcia dla walczącej Warszawy. 13 sierpnia podjęli nawet strajk głodowy, aby zwrócić uwagę brytyjskiego dowództwa na Warszawę. Brytyjczycy twierdzili, że nie mają środków na masowy desant w Polsce. Użyli spadochroniarzy Sosabowskiego tam, gdzie – jak sądzili wówczas – mogą mieć rzeczywiste znaczenie militarne.

Dzień po rozpoczęciu tej operacji – 18 września – Amerykanie przeprowadzają operację masowych zrzutów dla Warszawy. W odróżnieniu od sowieckich amerykańskie ładunki są dobrze przemyślane. Są w nich m.in. niemiecka broń i amunicja. Amerykanie doskonale wiedzą, że powstańcy używają wszystkiego, co udało się zdobyć od Niemców. Niestety do Polaków trafia zaledwie 228 spośród 1284 pojemników. Resztę przechwytują Niemcy. „Ależ oni są przyzwoici – zanotował w dzienniku niemiecki żołnierz H. Stechbarth. – Amerykanie przywożą broń i amunicję, którą w pośpiechu zostawiliśmy na Zachodzie, i samolotami dostarczają nam je tu, do Warszawy!”.

Był to jedyny raz, kiedy samoloty dokonujące zrzutów wystartowały w Wielkiej Brytanii i wylądowały na sowieckich lotniskach. Amerykanie musieli czekać 12 dni na kolejne zezwolenie na lot. 30 września odwołano jednak zrzuty ze względu na złą pogodę. Powstanie już w tym czasie dogasało, jednak nasi zachodni sojusznicy nie rezygnowali. 1 października Sowieci oświadczyli im, że „warszawskich powstańców ewakuowano”.

Amerykanie, dokonując zrzutów 18 września, nieświadomie wpisali się więc w plan Sowietów i wysłali do powstańców wiarygodny, bo pochodzący od samego Roosevelta komunikat: Stalin o was pamięta.

Artykuł został opublikowany w 8/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.