Poniższy tekst jest fragmentem książki Tymoteusza Pawłowskiego „Sowieci nie wchodzą” (Wyd. Fronda)
(…)
Jakie możliwości stanęłyby przed Niemcami, gdyby w rozbiciu Polski nie pomogli im Rosjanie? Większość sił musieliby przerzucić nad Ren, do odparcia francuskiego ataku. Dopóki nie wyjaśniłaby się sytuacja na froncie zachodnim, w Polsce pozostałyby ograniczone siły. Na pewno zabrano by dywizje szybkie: pancerne, lekkie i zmotoryzowane. Najprawdopodobniej nad Ren wysłano by również „czynne” dywizje piechoty. Przeciwko Wojsku Polskiemu walczyłyby dywizje piechoty trzeciej i czwartej fali mobilizacyjnej, a więc gorzej wyszkolone i uzbrojone oraz mniej mobilne. Uzupełniałyby je różnego rodzaju formacje tyłowe, wysyłane ad hoc do walki: wschodniopruskie brygady forteczne oraz pułki SS i policji.
Jeśli nie nastąpiłoby załamanie frontu obronnego nad Renem, Niemcy mogliby podjąć aktywne działania na trzech kierunkach operacyjnych. A właściwie: na jednym z trzech kierunków operacyjnych. Mogliby odciąć Rzeczpospolitą od Litwy i Łotwy. Mogliby też spacyfikować Mazowsze, Podlasie i Lubelszczyznę, opierając linię frontu na Bugu. Mogliby wreszcie podjąć próbę odseparowania przedmościa rumuńskiego od Polesia. I wreszcie – last but not least – Wehrmacht mógłby wycofać się na „z góry upatrzone pozycje” i nie podejmować żadnych działań ofensywnych.
Ta czwarta opcja byłaby całkiem prawdopodobna. Bez pomocy Rosji kampania w Polsce nie przyniosłaby Niemcom decydującego rozwiązania i nic nie wskazywało na to, żeby w nadchodzących tygodniach takie rozwiązanie udało się znaleźć. Francuzi i Brytyjczycy wypowiedzieli Niemcom wojnę i jej wynik nie decydowałby się w Rzeczypospolitej, tylko nad Renem. Wycofanie się na linię wielkich rzek: Narwi, Wisły i Wieprza (albo nawet i Sanu) pozwalało na pozostawienie w Polsce minimalnych sił: kilku dywizji okupacyjnych i kilku dywizji do utrzymywania frontu. Co więcej, oddanie Rzeczypospolitej zajętego wcześniej terenu zmusiłoby polskie dywizje do opuszczenia względnie bezpiecznych pozycji w terenie wprost wymarzonym do obrony i rozciągnięcia sił na szerokim froncie. W ten sposób Wojsko Polskie stałoby się dużo bardziej wrażliwe na ewentualne niemieckie uderzenie, do którego mogłoby dojść po ustabilizowaniu sytuacji na Zachodzie. Poza tym nadchodziły chłodne i głodne miesiące, których przetrwanie byłoby dla rządu RP bardzo trudnym sprawdzianem. Być może po kilku zimowych miesiącach nastąpiłaby kapitulacja Polski targanej wewnętrznymi kryzysami i Wehrmacht nie byłby potrzebny.
Inne decyzje Berlina wymagały pozostawienia na ziemiach Rzeczypospolitej licznych sił zbrojnych. Ich skład i stopień zaangażowania różniłby się w zależności od przyjętego sposobu rozwiązania „problemu polskiego”. Niemcy musieliby zdecydować, czy wolą utrzymywać przez dłuższy czas względnie słabe wojska do prowadzenia działań o niewielkiej intensywności, czy też przeznaczyć duże siły, które w krótkim czasie rozwiążą problemy w Polsce, a następnie ruszą nad Ren. Oczywiście wybór taktyki byłby albo korzystny dla Polaków (bo ułatwiał opór), albo dla Francuzów (bo ułatwiał natarcie). W żadnym wypadku nie był jednak korzystny dla III Rzeszy.
Względnie niewielkim kosztem Wehrmacht mógłby prowadzić działania odcinające Rzeczpospolitą od Litwy i Łotwy. Dalszy marsz na wschód – Grodno i Wilno – dawałby wspólną granicę z Sowietami, więc kontynuowanie go wymagałoby decyzji politycznej. (Bezpośrednia granica ze Związkiem Sowieckim miała dla Berlina zarówno dobre, jak i złe strony.) Opanowanie północno-wschodniej Rzeczypospolitej uniemożliwiłoby również odbudowę tam polskich sił zbrojnych. Co więcej, dawało możliwości targów z sąsiadami Polski: ziemie za poparcie polityczne. Największą wadą było to, że wojska niemieckie w powiecie brasławskim znalazłyby się naprawdę daleko od centrum wydarzeń. Jednak było to rekompensowane tym, że zaangażowane tak daleko siły nie byłyby zbyt duże, a wsparcie z Prus Wschodnich znajdowałoby się nie dalej niż lotniska śląskie od Lwowa.
Polacy mieliby ograniczone możliwości powstrzymania Niemców na północnym wschodzie Rzeczypospolitej. Działały tam nieliczne siły: brygady kawalerii (Suwalska, Podlaska oraz Wołkowyska), formacje KOP-u, a także garnizony Grodna, Wilna oraz Baranowicz (i Suwałk, wciąż niezajętych przez Niemców). Teoretycznie istniała możliwość przerzucenia na północ jednej lub dwóch dywizji piechoty z Małopolski, ale prędzej to brygady kawalerii ruszyłyby koleją na południe (takie rozkazy były wydane w stosunku do zgrupowania wołkowyskiego). Niemcy musieliby zatem przeznaczyć do uderzenia na froncie „północnym” niewielkie siły – dwa korpusy armijne – oraz zwiększyć siły okupacyjne.
Dwa razy więcej niemieckich sił wymagało zdobycie Warszawy i Modlina, a co za tym idzie – neutralizacja polskich armii, które walczyły, w oparciu o te twierdze. Czy Niemcom zależało na zdobyciu polskiej stolicy? Oczywiście, ale... w pierwszych dniach kampanii, z zaskoczenia, wraz z nieuszkodzonymi mostami – tak jak zdobyli wiele stolic w Europie. Skoro jednak im się to nie udało, czy braliby na siebie brzemię wykarmienia i ogrzania półtora miliona warszawiaków? Czy nie woleliby poczekać, aż stolica Polski sama poprosi o wkroczenie armii niemieckiej? Mogliby blokować miasto miesiącami, a ich jedyną aktywnością byłoby atakowanie mieszkańców rezerwowymi bombowcami z czeskich i słowackich szkół lotniczych. Dla Niemców najlepszym rozwiązaniem byłoby pozostawienie wąskiej linii komunikacyjnej prowadzącej z Warszawy na wschód, zagrożonej atakami z ziemi i powietrza. Linii, na której utrzymanie Polacy trwoniliby i wojska, i zapasy. Wiadomo – bo przekonują nas o tym wojenne losy Leningradu – że OKW byłoby zdolne podjąć taką decyzję. Blokowana Warszawa dałaby Niemcom możliwość łatwego niszczenia polskich sił idących z pomocą zagrożonej stolicy, czyniłaby z warszawiaków swego rodzaju zakładników, wreszcie mógłby zostać powołany tam kapitulancki rząd (niczym w kilka–kilkanaście miesięcy później w Norwegii, Chorwacji, Serbii czy Grecji).
Działania w południowo-wschodniej Polsce wymagałyby jeszcze większych sił. Wehrmacht nie tylko musiałby prowadzić działania przeciw najsilniejszemu polskiemu zgrupowaniu, lecz także osłaniać swoją północną flankę. 14. Armia byłaby wyczerpana miesiącem ciągłych marszów i bojów, a przed sobą miałaby wojska o zbliżonej sile, za to broniące się na doskonałym terenie. Front w Małopolsce byłby w dodatku oddalony zarówno od niemieckich baz zaopatrzeniowych, jak i baz lotniczych. Bardziej prawdopodobne byłoby uderzenie na Wołyń. Wymagało sił podobnych liczebnie, ale o mniejszej wartości bojowej, bowiem przeciwnik nie byłby tu tak wymagający. Manewr taki miałby szanse powodzenia, w dodatku dawał wyraźne korzyści: przecięcie wojennego terytorium Rzeczypospolitej na pół i zabezpieczenie linii komunikacyjnych do ewentualnego szturmu na przedmoście rumuńskie (z tego powodu Wehrmacht musiałby opanować Wołyń – prędzej czy później). Jednak operacja taka miała swoje wyraźne minusy. Otóż wyprowadzałaby Niemców na granicę z Sowietami. Poza tym zaangażowanie się tak daleko na wschód oddalało gros sił niemieckich od głównej sceny działań wojennych. W dodatku narażałoby operującą na Wołyniu 14. Armię na uderzenia Polaków prowadzone z obu skrzydeł. Pod koniec września sytuacja Wehrmachtu w Polsce byłaby więc tragiczna, ale w antycznym rozumieniu tego słowa: każda decyzja podjęta przez OKH byłaby zła.
Niemcy – nie mogąc zniszczyć Wojska Polskiego – musieliby utrzymywać na tym froncie znaczne siły. Musiałyby one pełnić funkcje okupacyjne, obsadzać front oraz prowadzić aktywne działania bojowe.
O tym, jak liczne musiałyby być siły obsadzające zaplecze frontu, może świadczyć rzeczywista obecność Wehrmachtu na terenie Generalnego Gubernatorstwa w 1942 roku. Jego obszar został podzielony na pięć nadkomendantur polowych. Każda z „Oberfeldkommendatur” była odpowiednikiem dywizji i liczyła kilka batalionów. Uzupełniały je – rozlokowane w większych miastach – bataliony policji porządkowej Ordnungspolizei, nazywanej przez Polaków „żandarmami”. I to były wystarczające siły okupacyjne, przynajmniej dopóki w 1943 roku nie zaczęły w Polsce działać oddziały partyzanckie. Wówczas Niemcy skierowali do GG dwie dywizje rezerwowe oraz kilkadziesiąt batalionów policyjnych. (Warto zauważyć, że zbliżone liczebnie siły obsadzały również Pomorze, północne Mazowsze, Wielkopolskę i Śląsk, włączone bezpośrednio do Rzeszy.) Generalne Gubernatorstwo miało powierzchnię 145 000 kilometrów kwadratowych, czyli 37% terytorium II Rzeczypospolitej (388 000 kilometrów kwadratowych).
16 września 1939 roku Wehrmacht opanował siedem województw o powierzchni 138 000 kilometrów kwadratowych. W trzech województwach – białostockim, lubelskim i lwowskim, o powierzchni 91 000 kilometrów kwadratowych – toczyły się walki (puryści zauważą też, że boje toczyły się jeszcze na peryferiach województw pomorskiego, warszawskiego oraz poleskiego). Wreszcie sześć województw – oraz miasto stołeczne Warszawa, będące odrębną jednostką administracyjną – było wciąż kontrolowane przez Polaków. Rząd RP sprawował władzę na powierzchni 159 000 kilometrów kwadratowych.
W 1939 roku na ziemiach położonych na zachód od Wisły, Sanu i Narwi musiałyby znaleźć się siły okupacyjne co najmniej równe tym obsadzającym później Generalne Gubernatorstwo. Biorąc pod uwagę, że na zachód od Wisły działały aż do końca września – a mogłyby działać i dłużej – regularne oddziały Wojska Polskiego, nie popełni się błędu, uznając, że dywizji okupacyjnych powinno być nieco więcej. Liczba 7 – po jednej na województwo – wydaje się właściwa. I tak rzeczywiście było: Wybrzeże okupowała 207. DP, Kujawy – 219. DP, Wielkopolskę – 252. DP, Śląsk – 62. DP, Małopolskę – 239. DP. Dwie dywizje przeznaczone do działań okupacyjnych – 228. pod Modlinem i 213. pod Kutnem – brały udział w działaniach wojennych. Do zadań okupacyjnych przygotowywano również 257. DP oraz 258. DP.
Opanowanie całej Rzeczypospolitej wymagało jednak kilkunastu dywizji okupacyjnych: od 13 (licząc wedle „względnie pokojowego standardu Generalnego Gubernatorstwa”) do 20 (licząc po dywizji na województwo oraz wojska graniczne). Byłyby to jednak najpewniej różnorodne formacje rezerwowe, ochronne, zapasowe, a więc „dywizje przeliczeniowe”, a nie „związki taktyczne”.