Sowieci nie wchodzą. Dzięki tym planom Polacy mieli szansę na zwycięstwo

Sowieci nie wchodzą. Dzięki tym planom Polacy mieli szansę na zwycięstwo

Dodano: 
Obrońcy Warszawy we wrześniu 1939 r.
Obrońcy Warszawy we wrześniu 1939 r. Źródło: Wikimedia Commons
Jak potoczyłaby się wojna obronna, gdyby Sowieci nie uderzyli na Polskę 17 września?

Poniższy tekst jest fragmentem książki Tymoteusza Pawłowskiego „Sowieci nie wchodzą” (Wyd. Fronda)

(…)

Jakie możliwości stanęłyby przed Niemcami, gdyby w rozbiciu Polski nie pomogli im Rosjanie? Większość sił musieliby przerzucić nad Ren, do odparcia francuskiego ataku. Dopóki nie wyjaśniłaby się sytuacja na froncie zachodnim, w Polsce pozostałyby ograniczone siły. Na pewno zabrano by dywizje szybkie: pancerne, lekkie i zmotoryzowane. Najprawdopodobniej nad Ren wysłano by również „czynne” dywizje piechoty. Przeciwko Wojsku Polskiemu walczyłyby dywizje piechoty trzeciej i czwartej fali mobilizacyjnej, a więc gorzej wyszkolone i uzbrojone oraz mniej mobilne. Uzupełniałyby je różnego rodzaju formacje tyłowe, wysyłane ad hoc do walki: wschodniopruskie brygady forteczne oraz pułki SS i policji.

Jeśli nie nastąpiłoby załamanie frontu obronnego nad Renem, Niemcy mogliby podjąć aktywne działania na trzech kierunkach operacyjnych. A właściwie: na jednym z trzech kierunków operacyjnych. Mogliby odciąć Rzeczpospolitą od Litwy i Łotwy. Mogliby też spacyfikować Mazowsze, Podlasie i Lubelszczyznę, opierając linię frontu na Bugu. Mogliby wreszcie podjąć próbę odseparowania przedmościa rumuńskiego od Polesia. I wreszcie – last but not least – Wehrmacht mógłby wycofać się na „z góry upatrzone pozycje” i nie podejmować żadnych działań ofensywnych.

Okładka książki

Ta czwarta opcja byłaby całkiem prawdopodobna. Bez pomocy Rosji kampania w Polsce nie przyniosłaby Niemcom decydującego rozwiązania i nic nie wskazywało na to, żeby w nadchodzących tygodniach takie rozwiązanie udało się znaleźć. Francuzi i Brytyjczycy wypowiedzieli Niemcom wojnę i jej wynik nie decydowałby się w Rzeczypospolitej, tylko nad Renem. Wycofanie się na linię wielkich rzek: Narwi, Wisły i Wieprza (albo nawet i Sanu) pozwalało na pozostawienie w Polsce minimalnych sił: kilku dywizji okupacyjnych i kilku dywizji do utrzymywania frontu. Co więcej, oddanie Rzeczypospolitej zajętego wcześniej terenu zmusiłoby polskie dywizje do opuszczenia względnie bezpiecznych pozycji w terenie wprost wymarzonym do obrony i rozciągnięcia sił na szerokim froncie. W ten sposób Wojsko Polskie stałoby się dużo bardziej wrażliwe na ewentualne niemieckie uderzenie, do którego mogłoby dojść po ustabilizowaniu sytuacji na Zachodzie. Poza tym nadchodziły chłodne i głodne miesiące, których przetrwanie byłoby dla rządu RP bardzo trudnym sprawdzianem. Być może po kilku zimowych miesiącach nastąpiłaby kapitulacja Polski targanej wewnętrznymi kryzysami i Wehrmacht nie byłby potrzebny.

Inne decyzje Berlina wymagały pozostawienia na ziemiach Rzeczypospolitej licznych sił zbrojnych. Ich skład i stopień zaangażowania różniłby się w zależności od przyjętego sposobu rozwiązania „problemu polskiego”. Niemcy musieliby zdecydować, czy wolą utrzymywać przez dłuższy czas względnie słabe wojska do prowadzenia działań o niewielkiej intensywności, czy też przeznaczyć duże siły, które w krótkim czasie rozwiążą problemy w Polsce, a następnie ruszą nad Ren. Oczywiście wybór taktyki byłby albo korzystny dla Polaków (bo ułatwiał opór), albo dla Francuzów (bo ułatwiał natarcie). W żadnym wypadku nie był jednak korzystny dla III Rzeszy.

Względnie niewielkim kosztem Wehrmacht mógłby prowadzić działania odcinające Rzeczpospolitą od Litwy i Łotwy. Dalszy marsz na wschód – Grodno i Wilno – dawałby wspólną granicę z Sowietami, więc kontynuowanie go wymagałoby decyzji politycznej. (Bezpośrednia granica ze Związkiem Sowieckim miała dla Berlina zarówno dobre, jak i złe strony.) Opanowanie północno-wschodniej Rzeczypospolitej uniemożliwiłoby również odbudowę tam polskich sił zbrojnych. Co więcej, dawało możliwości targów z sąsiadami Polski: ziemie za poparcie polityczne. Największą wadą było to, że wojska niemieckie w powiecie brasławskim znalazłyby się naprawdę daleko od centrum wydarzeń. Jednak było to rekompensowane tym, że zaangażowane tak daleko siły nie byłyby zbyt duże, a wsparcie z Prus Wschodnich znajdowałoby się nie dalej niż lotniska śląskie od Lwowa.

Żołnierze niemieccy na ziemi częstochowskiej w czasie kampanii wrześniowej

Polacy mieliby ograniczone możliwości powstrzymania Niemców na północnym wschodzie Rzeczypospolitej. Działały tam nieliczne siły: brygady kawalerii (Suwalska, Podlaska oraz Wołkowyska), formacje KOP-u, a także garnizony Grodna, Wilna oraz Baranowicz (i Suwałk, wciąż niezajętych przez Niemców). Teoretycznie istniała możliwość przerzucenia na północ jednej lub dwóch dywizji piechoty z Małopolski, ale prędzej to brygady kawalerii ruszyłyby koleją na południe (takie rozkazy były wydane w stosunku do zgrupowania wołkowyskiego). Niemcy musieliby zatem przeznaczyć do uderzenia na froncie „północnym” niewielkie siły – dwa korpusy armijne – oraz zwiększyć siły okupacyjne.

Dwa razy więcej niemieckich sił wymagało zdobycie Warszawy i Modlina, a co za tym idzie – neutralizacja polskich armii, które walczyły, w oparciu o te twierdze. Czy Niemcom zależało na zdobyciu polskiej stolicy? Oczywiście, ale... w pierwszych dniach kampanii, z zaskoczenia, wraz z nieuszkodzonymi mostami – tak jak zdobyli wiele stolic w Europie. Skoro jednak im się to nie udało, czy braliby na siebie brzemię wykarmienia i ogrzania półtora miliona warszawiaków? Czy nie woleliby poczekać, aż stolica Polski sama poprosi o wkroczenie armii niemieckiej? Mogliby blokować miasto miesiącami, a ich jedyną aktywnością byłoby atakowanie mieszkańców rezerwowymi bombowcami z czeskich i słowackich szkół lotniczych. Dla Niemców najlepszym rozwiązaniem byłoby pozostawienie wąskiej linii komunikacyjnej prowadzącej z Warszawy na wschód, zagrożonej atakami z ziemi i powietrza. Linii, na której utrzymanie Polacy trwoniliby i wojska, i zapasy. Wiadomo – bo przekonują nas o tym wojenne losy Leningradu – że OKW byłoby zdolne podjąć taką decyzję. Blokowana Warszawa dałaby Niemcom możliwość łatwego niszczenia polskich sił idących z pomocą zagrożonej stolicy, czyniłaby z warszawiaków swego rodzaju zakładników, wreszcie mógłby zostać powołany tam kapitulancki rząd (niczym w kilka–kilkanaście miesięcy później w Norwegii, Chorwacji, Serbii czy Grecji).

Działania w południowo-wschodniej Polsce wymagałyby jeszcze większych sił. Wehrmacht nie tylko musiałby prowadzić działania przeciw najsilniejszemu polskiemu zgrupowaniu, lecz także osłaniać swoją północną flankę. 14. Armia byłaby wyczerpana miesiącem ciągłych marszów i bojów, a przed sobą miałaby wojska o zbliżonej sile, za to broniące się na doskonałym terenie. Front w Małopolsce byłby w dodatku oddalony zarówno od niemieckich baz zaopatrzeniowych, jak i baz lotniczych. Bardziej prawdopodobne byłoby uderzenie na Wołyń. Wymagało sił podobnych liczebnie, ale o mniejszej wartości bojowej, bowiem przeciwnik nie byłby tu tak wymagający. Manewr taki miałby szanse powodzenia, w dodatku dawał wyraźne korzyści: przecięcie wojennego terytorium Rzeczypospolitej na pół i zabezpieczenie linii komunikacyjnych do ewentualnego szturmu na przedmoście rumuńskie (z tego powodu Wehrmacht musiałby opanować Wołyń – prędzej czy później). Jednak operacja taka miała swoje wyraźne minusy. Otóż wyprowadzałaby Niemców na granicę z Sowietami. Poza tym zaangażowanie się tak daleko na wschód oddalało gros sił niemieckich od głównej sceny działań wojennych. W dodatku narażałoby operującą na Wołyniu 14. Armię na uderzenia Polaków prowadzone z obu skrzydeł. Pod koniec września sytuacja Wehrmachtu w Polsce byłaby więc tragiczna, ale w antycznym rozumieniu tego słowa: każda decyzja podjęta przez OKH byłaby zła.

Obrońcy Warszawy we wrześniu 1939 r.

Niemcy – nie mogąc zniszczyć Wojska Polskiego – musieliby utrzymywać na tym froncie znaczne siły. Musiałyby one pełnić funkcje okupacyjne, obsadzać front oraz prowadzić aktywne działania bojowe.

O tym, jak liczne musiałyby być siły obsadzające zaplecze frontu, może świadczyć rzeczywista obecność Wehrmachtu na terenie Generalnego Gubernatorstwa w 1942 roku. Jego obszar został podzielony na pięć nadkomendantur polowych. Każda z „Oberfeldkommendatur” była odpowiednikiem dywizji i liczyła kilka batalionów. Uzupełniały je – rozlokowane w większych miastach – bataliony policji porządkowej Ordnungspolizei, nazywanej przez Polaków „żandarmami”. I to były wystarczające siły okupacyjne, przynajmniej dopóki w 1943 roku nie zaczęły w Polsce działać oddziały partyzanckie. Wówczas Niemcy skierowali do GG dwie dywizje rezerwowe oraz kilkadziesiąt batalionów policyjnych. (Warto zauważyć, że zbliżone liczebnie siły obsadzały również Pomorze, północne Mazowsze, Wielkopolskę i Śląsk, włączone bezpośrednio do Rzeszy.) Generalne Gubernatorstwo miało powierzchnię 145 000 kilometrów kwadratowych, czyli 37% terytorium II Rzeczypospolitej (388 000 kilometrów kwadratowych).

16 września 1939 roku Wehrmacht opanował siedem województw o powierzchni 138 000 kilometrów kwadratowych. W trzech województwach – białostockim, lubelskim i lwowskim, o powierzchni 91 000 kilometrów kwadratowych – toczyły się walki (puryści zauważą też, że boje toczyły się jeszcze na peryferiach województw pomorskiego, warszawskiego oraz poleskiego). Wreszcie sześć województw – oraz miasto stołeczne Warszawa, będące odrębną jednostką administracyjną – było wciąż kontrolowane przez Polaków. Rząd RP sprawował władzę na powierzchni 159 000 kilometrów kwadratowych.

Polski plakat propagandowy z 1939 roku

W 1939 roku na ziemiach położonych na zachód od Wisły, Sanu i Narwi musiałyby znaleźć się siły okupacyjne co najmniej równe tym obsadzającym później Generalne Gubernatorstwo. Biorąc pod uwagę, że na zachód od Wisły działały aż do końca września – a mogłyby działać i dłużej – regularne oddziały Wojska Polskiego, nie popełni się błędu, uznając, że dywizji okupacyjnych powinno być nieco więcej. Liczba 7 – po jednej na województwo – wydaje się właściwa. I tak rzeczywiście było: Wybrzeże okupowała 207. DP, Kujawy – 219. DP, Wielkopolskę – 252. DP, Śląsk – 62. DP, Małopolskę – 239. DP. Dwie dywizje przeznaczone do działań okupacyjnych – 228. pod Modlinem i 213. pod Kutnem – brały udział w działaniach wojennych. Do zadań okupacyjnych przygotowywano również 257. DP oraz 258. DP.

Opanowanie całej Rzeczypospolitej wymagało jednak kilkunastu dywizji okupacyjnych: od 13 (licząc wedle „względnie pokojowego standardu Generalnego Gubernatorstwa”) do 20 (licząc po dywizji na województwo oraz wojska graniczne). Byłyby to jednak najpewniej różnorodne formacje rezerwowe, ochronne, zapasowe, a więc „dywizje przeliczeniowe”, a nie „związki taktyczne”.