"Dom nad Płoską". Zapomniane ludobójstwo Polaków po raz pierwszy na kartach powieści

"Dom nad Płoską". Zapomniane ludobójstwo Polaków po raz pierwszy na kartach powieści

Dodano: 
Okładka książki "Dom nad Płoską"
Okładka książki "Dom nad Płoską" Źródło:DoRzeczy.pl
"Dom nad Płoską" to prawdopodobnie pierwsza powieść o operacji polskiej NKWD 1937-1938 i polskich ofiarach Wielkiego głodu na Ukrainie. Opracowań naukowych na ten temat ukazało się w naszym kraju już kilka – choć i to dopiero w ostatnich latach – jednak na podjęcie go w literaturze pięknej ten jakże ważny temat musiał czekać aż osiem i pół dekady.

Ponad 85 lat temu, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, Polacy padli ofiarą pierwszego – i najbardziej zapomnianego – wymierzonego w nich ludobójstwa w XX wieku. Stało się to poza granicami ówczesnej Polski, na Kresach I Rzeczypospolitej, gdzie za granicą ryską pozostały blisko dwa miliony Polaków. Porzuceni przez swoją dawną ojczyznę, pozostawieni na łaskę sowieckich władz, byli najpierw wtłaczani w tryby sowieckiego aparatu państwowego i partyjnego, wojska oraz organizacji młodzieżowych, poddawani usilnej komunizacji i wynarodowieniu. Gdy ostatecznie bolszewickie eksperymenty społeczne nie odniosły skutku, na Kremlu zapadła decyzja: zabić Polaków!

Autor "Domu nad Płoską", Marcin Więckowski, od blisko trzech lat jest redaktorem magazynu „Polonia Christiana”. Fascynację Kresami wyniósł z domu, ponieważ jego rodzina została przesiedlona spod Sokala w okolice Ustrzyk Dolnych w ramach Akcji H-T w 1951 roku. O dwóch wsiach na Podolu, Maćkowcach i Szaróweczce, w których do dzisiaj mieszkają prawie sami Polacy, dowiedział się będąc wolontariuszem przy franciszkanach na Ukrainie. Tam poznał potomków ocalałych z Wielkiego głodu i operacji polskiej NKWD, którzy przekazali mu historie swoich rodzin. To na ich podstawie powstała ta książka.

Fragment powieści Dom nad Płoską

Nad Szaróweczką wstał kolejny dzień, z pozoru taki sam, jak poprzednie. Natalia zbudziła się wraz ze szczekaniem psów, które ostatnio stało się jakby przytłumione, mało wyraźne. Nie wiedziała, czy to już nawet psy nie dojadają, czy to jej miesza się w głowie z niedożywienia. Po zaścieleniu łóżka klęknęła przed obrazami Najświętszego Serca Pana Jezusa i Matki Bożej:

- Panie Jezu, Mateńko Najdroższa… proszę, dajcie nam coś du jedzenia, bo ni mogę już znieść tegu głodu… Ni dla siebie proszę, tylko dla mojego dzieciątka. Proszę, ucalcie je…

Zakręciło jej się w głowie. Przed upadkiem podtrzymała ją matka.

- I co ja ci mówiła, a? Ni można ci teraz klękać, aż du porodu! Pan Jezus i na leżąco twoje modlitwy słyszy…

Czuła się tak słabo, że nie chciało jej się kłócić z matką. Pani Lucyna położyła ją z powrotem na łóżku i po chwili Natalia sama już nie wiedziała, czy zasnęła, czy po prostu modliła się z zamkniętymi oczami. Nie miała też świadomości, jak wiele czasu minęło do momentu, kiedy ocknęła się znów na dźwięk silnika ciężarówki. W domu nie było nikogo.

Szybko zarzuciła szeroką spódnicę i koszulę na swoją haleczkę i wyszła zaniepokojona z domu. Na drodze pod ich furtką zatrzymała się wojskowa ciężarówka. Wokół niej stali żołnierze, ale nie zwracali zupełnie uwagi na dom i gospodarstwo Bileckich. Mundurowy w okrągłej czapce, z kaburą od rewolweru przy pasie, chyba dowódca, rozmawiał nad mapą z trzema niższymi stopniem oficerami. Wyglądało to trochę jak narada przed bitwą. Patrole żołnierzy w budionówkach – charakterystycznych czapkach ze szpicem – noszących na plecach karabiny z zapiętymi bagnetami, rozeszli się po okolicznych drogach.

- Pereproszuju, szczo tut widbuwajetsja? (- Przepraszam, co się tu dzieje?) – zapytała Natalia, podchodząc powoli do furtki. Oficer przerwał odprawę, odwracając się do niej.

- Kak was zowut? (- Jak się nazywacie?) – zapytał po rosyjsku, zerkając jednocześnie do dokumentów skrytych w mapniku, pod rozłożoną mapą.

- Bilećka, Natalija Wołodymyriwna – odpowiedziała, chcąc mu oszczędzić szukania.

- Komsomołka – dodała.

- Ach da, komsomołka? Wot pocziemu nie ubiediła matierii, sztoby poszła w kołchoz? (- Ach tak, komsomołka? W takim razie dlaczego nie przekonała matki, żeby poszła do kołchozu?) – zapytał ją wojskowy zza płotu.

- Tomu, szczo towaryszcz Lenin skazaw: „zemlja dlja krestian” (- Dlatego, że towarzysz Lenin powiedział: „ziemia dla chłopów”).

Wojskowi spojrzeli po sobie i roześmiali się w głos.

- Eto było czeternadat’ liet nazad, grażdanka! (- To było czternaście lat temu, obywatelko!) – powiedział oficer z drwiącym uśmiechem. – A siejczas towariszcz Stalin stroit nasze gosudarstwo po nowomu! A wy jemu w etom mieszajetie (- A teraz towarzysz Stalin buduje nasz kraj po nowemu. A wy mu w tym przeszkadzacie).

Natalii krew zagotowała się w żyłach.

- Ja zaważaju buduwaty krajinu?! Ja, os’, cimy rukamy Komsomolśk-na-Amuru buduwała! (- Ja przeszkadzam w budowaniu kraju?! Ja, o, tymi rękami Komsomolsk nad Amurem budowałam!) – krzyknęła w stronę wojskowych, pokazując demonstracyjnie swoje dłonie. Oficer spojrzał wtedy na jej brzuch i powiedział:

- Da, ja siejczas wiżu, kak ty tam rabotała! (- Tak, ja już widzę, jak tam pracowałaś!)

Żołnierze roześmiali się, a Natalia zapłonęła rumieńcem ze wstydu i odwróciła się, żeby nie było widać jej łez. Nie miała pojęcia, co się dzieje, dlaczego we wsi jest wojsko, ani co ma robić. Głód, od którego bolał ją brzuch, wcale nie ułatwiał jej myślenia.

Po chwili powietrze wypełnił ryk kolejnych maszyn. Odwróciła się w stronę drogi na Płoskirów i zobaczyła następne ciężarówki wypełnione żołnierzami, które jechały w ich stronę. Ci wojskowi stojący przy jej furtce wyraźnie się ich spodziewali. Jeden samochód za drugim – Natalia straciła wkrótce rachubę, ile ich było – kierowały się na rozdroże przed domem nad Płoską, bo w Szaróweczce nie dało się dojechać nigdzie, nie przejeżdżając przez to miejsce, po czym rozjeżdżały się w dwie strony: do części wioski położonej nad Carskim Jeziorem i do Maćkowiec. Dwie ciężarówki zatrzymały się całkiem blisko od Bileckich: żołnierze błyskawicznie otworzyli tylną burtę, zeskoczyli na ziemię i wkrótce na rozkaz dowódcy, który jechał w szoferce, wkraczali do wskazanych przez niego gospodarstw, wyłamując furtki, niszcząc płoty, waląc w drzwi kolbami karabinów.

- Szczo tut widbuwajetsja? Ja choczu pojasnennja! (- Co tu się dzieje? Rządami wyjaśnień!) – krzyknęła Natalia z oburzeniem na wojskowego, który dalej stał pod jej furtką, ale on tylko odwarknął:

- Zatknis’! Na tiebia toże prijdiot oczieried’! (- Zamknij się! Na ciebie też przyjdzie kolej!)

Z domów, do których weszli żołnierze, dobiegały krzyki ich mieszkańców i płacz dzieci. Gospodarzy pod strażą prowadzono do stodół i ziemnych schowków, skąd wojsko zabierało worki pełne zboża. Panią Rozalię czerwonoarmista wyciągnął z domu za włosy, a gdy zaprotestowała przeciwko grabieży, uderzył ją w twarz tak, że się przewróciła.

- Ce zerno dlja siwby! Tak ne można, my wsi pomremo! (- To ziarno pod zasiew! Tak nie można, wszyscy umrzemy!)

- Oddawajcie nasze zboże! Zabijecie nas, bandyci! – niosły się okrzyki z kolejnych zagród i gospodarstw, których właściciele byli bici do krwi, upokarzani i obrażani.

Natalia łapała się za głowę. Wydawało jej się, że trafiła do piekła, tylko nie zauważyła, kiedy umarła. W czasie gdy Szaróweczką i Maćkowcami wstrząsały dantejskie sceny, do domu wrócił Mateusz.

- Dzie ty był? – zapytała go, gdy pojawił się nagle za nią.

- W lesie, ale prawie nic ni znalazł.

- Dzie mama?

- W mieście, jak co dzień. Co tu się robi?

- Ni widzisz? Rekwizycja! O Boże, zabierą nam wszystko!

Kiedy pierwsze ciężarówki wyładowane zbożem wyjeżdżały już ze wsi, żołnierze wchodzili do kolejnych gospodarstw. Wystarczyło, że oficer dowodzący akcją wskazał na dom Bileckich i pchnął ręką furtkę, a potok żołnierzy momentalnie zalał ich gospodarstwo i dom. Zrozpaczona Natalia weszła za nimi i zobaczyła, jak żołnierze przetrząsają każdy kąt: zaglądali pod łóżka, za piec, nawet do komina, bo uczono ich, że kułacy chowają zboże wszędzie. Zabrali wszystkie kosztowności, których pani Lucyna nie zdążyła jeszcze sprzedać. Kiedy jeden z czerwonoarmistów zobaczył święte obrazy i krzyż na ścianie, stał tak przez chwilą, patrząc na nie z tępą nienawiścią. Kiedy w końcu zdecydował, co z tym zrobić i strącił obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa, a razem z nim wiszące niżej fotografie ślubne i portretowe nieżyjącego od lat gospodarza, pana Włodzimierza, Natalia w imieniu obu tych mężczyzn zaczęła okładać żołdaka pięściami. On odwdzięczył się jej ciosem w twarz, a kiedy dziewczyna upadła na podłogę, osłoniła tylko rękami brzuch przed jego kopniakami i błagała:

- Til’ky ne po żywoti, ja was proszu, til’ky ne tam! (- Tylko nie po brzuchu, tylko nie tam!)

Na szczęście inny żołnierz zlitował się i doprowadził kolegę do porządku:

- Priekrati! Ona że bieriemienna! (- Przestań! Przecież ona jest w ciąży!

W tym czasie Mateusz próbował bezskutecznie wytłumaczyć żołnierzom, że to ich ostatnie ziarno i że nie będą mieli na wiosnę co siać. Ogołocono ich co do jednego worka. Kiedy wynoszono ostatnie, Natalia wybiegła z domu i niezrażona dopiero co przeżytym pobiciem, wiedziona chłopskim instynktem przetrwania, ruszyła do walki o zboże, rzucając się na jednego z żołnierzy. Worek wypadł mu z rąk, ziarno rozsypało się po trawie, a żołnierze wokół zaczęli krzyczeć i zdejmować karabiny z pleców. Oficer, z którym przed chwilą rozmawiała przy płocie, wyszarpał z kabury rewolwer Naganta i przybiegł na pomoc atakowanemu żołnierzowi, strącając Natalię z jego pleców. Dziewczynę złapał Mateusz, ale wtedy dowódca przystawił jej rewolwer do brzucha i powiedział:

- Ty podimiesz’ eto zierno zubami, libo z twojego sopljaka ostanietsja bołtynia! (- Pozbierasz to ziarno zębami, albo z twojego bachora zostanie jajecznica!)

Natalia, dygocąc ze strachu, uklękła na ziemi i w naręcze spódnicy wzięła tyle z rozsypanego ziarna, ile dała radę. Wysypała je ze łzami na ciężarówce, wróciła po kolejną porcję i tak kilkanaście razy. Mateusz pomagał jej, nosząc zboże w koszuli. Kiedy oficer uznał, że nie chce mu się już dłużej tego ciągnąć, zabrał oddział z podwórka Bileckich i kazał żołnierzom siadać na workach. Nim jednak sam opuścił ich gospodarstwo, chowając nagana z powrotem do kabury, spojrzał jeszcze raz z pogardą na Natalię i splunął jej w twarz.

- Pol’skaja szljucha! Cztoby ty zdochła! (- Polska dziwka! Żebyś zdechła!) – wysyczał przepełnionym nienawiścią głosem i wyszedł przez furtkę na drogę, gdzie wsiadł do szoferki ciężarówki, a ta po chwili odjechała. Choć stojący obok siostry Mateusz chciał jakoś zareagować, Natalia powstrzymała go ręką.

- Stój, on cię zabije… – szepnęła do brata, gdy śmierdząca machorką ślina oficera spływała jej po powiece i policzku. Wytarła ją dopiero, gdy żołnierze odjechali.

Na ziemi zostało trochę niezebranego ziarna. Rodzeństwo tylko spojrzało po sobie i prawe jednocześnie padło na kolana, gdzie rękami oboje wydzierali resztki ziarna razem z trawą, które łapczywie zjadali. Natalia płakała z upokorzenia, gdy coraz głębiej szukała w ziemi ostatniego ziarenka…

Marcin Więckowski, Dom nad Płoską, Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2022, ISBN 978-83-810-1516-5.

Źródło: DoRzeczy.pl