W czasie zagłady została wymordowana niemal cała ludność Huty Pieniackiej.
Uciekinierzy po latach napisali wspomnienia, złożyli swoim najbliższym relacje, przekazane po latach historykom, i instytucjom naukowym. Wielu z nich złożyło też odpowiednie zeznania przed prokuratorami IPN. W ten sposób powstała obszerna dokumentacja tragedii. Materiał badawczy, zawiera 100 opowieści świadków dramatu oraz sporą liczbę wspomnień, strof poetyckich i luźnych zapisków. Autor dotarł również do dokumentów historycznych, rozkazów wojskowych, raportów Armii Krajowej, odpowiednich fragmentów kroniki 14 Dywizji SS Galizien, materiałów niemieckich, ukraińskich i rosyjskich, które pozwoliły na ustalenie przebiegu akcji pacyfikacyjnej i jej zakończenia.
Niniejszy tekst to fragment książki Stanisława Srokowskiego pt. „Zanim spłonęli żywcem. Ukraińska zbrodnia w Hucie Pieniackiej” wydanej przez wydawnictwo Fronda.
Ukryć się chociaż na chwilę
Spójrzmy, co dzieje się z innymi mieszkańcami. Oto zeznania świadków, relacje badaczy, dokumenty historyczne. Ludzie pragną ocalić swoje życie. Chowają się za szafą, w schronach, piwnicach, stodole, pod żłobem, w chruście, na strychu, w kupie gnoju; gdzie tylko się da. Gdy analizuje się te zachowania, widać bezradność i, często, naiwność. Czyż można się ukryć za szafą? Jakby to była gra w chowanego. Ale nie jest to naiwna gra. To napad, mord, straszliwa rzeź.
Stefania O. chowa się w przygotowanej kryjówce pod stodołą. Ale ta się pali.
Przed południem została zapalona nasza zagroda – relacjonuje – i mąż zdecydował wyjść z kryjówki, uważając, że lepiej zginąć od kuli, niż zginąć żywcem w płomieniach. Za wychodzącym z kryjówki mężem Bolesławem udała się moja matka i oboje razem skierowali się do sąsiedniej zagrody Szmigielskiego, gdzie zamierzali ukryć się w otaczających ją gęstych zaroślach.
Tutaj jawi się inny konflikt. Już nie jest ważne, czy zginąć, czy nie zginąć. Czy udusić dziecko, czy nie udusić. Ale to, jak zginąć. Bo śmierć wisi nad głową. Śmierć jest pewna. Tylko zastanawia, czy będzie to śmierć szybka i bezbolesna, czy też w wielkim bólu i męczarniach. Oto, co im zgotowały wojna, nienawiść i zbrodnicza faszystowska ideologia. Taka świadomość tkwi w głębi umysłu. Tkwi w dramatycznym pytaniu. Widać ją w języku, znakach diakrytycznych, w atmosferze wypowiedzi. Skazani na śmierć w ostatniej chwili ratują się. Uciekają w gęste zarośla. Tam też czyha niebezpieczeństwo, ale na razie są żywi. Decyzje podejmują mężczyźni.
Niektórzy zostają w domu, tarasują drzwi, jakby nie można było ich wyłamać. W sposobie myślenia widać naiwną wiarę, że można się po prostu zamknąć. I to wystarczy. Tak jakby zamknąć oczy, a widmo zła zniknie. Jest w tym myśleniu coś z zaklęcia, magii, baśni. A co z doświadczeniem Wołynia? Co z zasłyszanymi opowieściami? Gdy wróg za progiem, o tym się już nie myśli. Wybiera się to, co pod ręką.
Tak było z rodziną Wandy Gośniowskiej;
Domownicy oraz babcia – powiada narratorka – mama i brat Józef pozostali w mieszkaniu, tarasując drzwi ciężką szafą. Natomiast ja z kuzynkami Filomeną Kolman-Bernacką ukryłyśmy się w zamaskowanej wiązkami słomy kryjówce w stodole.
W podobnym miejscu ukrył się Andrzej K. Zeznaje przed prokuratorem:
[…] pobiegłem do stodoły i tam schowałem się do znajdującej [się] przy niej piwniczki. Ta piwniczka nie była widoczna z zewnątrz, wejście do niej znajdowało się w stodole. Ponieważ byłem zmęczony po nieprzespanej nocy, po prostu tam zasnąłem. Obudził mnie hałas, jak gdyby odgłos motoru. Wyjrzałem z tej piwniczki i zobaczyłem, że pali się stodoła. Ponownie ukryłem się w piwniczce i czekałem.
Znowu mamy igranie ze śmiercią. Autor, a zarazem narrator opowieści, wie, że pali się nad nim stodoła. Musi zdawać sobie sprawę, że ogień zasypie piwniczkę i on też tam może spłonąć bądź udusić się od dymu. Ale nie ucieka. W tej wypowiedzi straszliwą ludzką bezradność. Narrator czeka. Nie wiadomo na co. Z pozoru na łaskę losu. Ale w rzeczywistości na coś znacznie gorszego. Gdyby zrekonstruować jego czekanie, zobaczylibyśmy człowieka, który wie, że śmierć zagląda mu w oczy, a on ma związane ręce. Nie może wyskoczyć, bo ogień go pożre. Czego tam było więcej, przerażenia, grozy, strachu, naiwności, zwątpienia czy rezygnacji? W tym jego krótkim zdaniu: „Ponownie ukryłem się w piwniczce i czekałem”, zawiera się cały dramat człowieka, nad którym zamknął się świat. Pogrążony w ciemności, przestraszony, tkwi w samym centrum niemożliwości. Jedno zdanie, a jaki ogromny ładunek bezsensu, rozkładu ludzkiej woli. Wygląda to zupełnie inaczej niż w poprzednim przypadku. Tam człowiek nie chciał spłonąć żywcem, wolał zginąć od kuli. Tutaj, jak się wydaje, już nie ma wyboru, bo nie może uciec od płomieni. Bo gdyby mógł, pewnie by to zrobił. Tutaj jest skazany na czekanie. I nie jest to czekanie na Godota. To czekanie bez żadnej nadziei. Ale w tym stanie odkrywa się wartość. Czekanie jest wartością. Okrutną, w tym przypadku, ale jednak wartością. (…)
Niniejszy tekst to fragment książki Stanisława Srokowskiego pt. „Zanim spłonęli żywcem. Ukraińska zbrodnia w Hucie Pieniackiej” wydanej przez wydawnictwo Fronda.
Czytaj też:
Miski na polską krewCzytaj też:
Spór polsko-ukraiński. Pieczyński: Polska ma prawo żądać pewnych ustępstwCzytaj też:
Kowal brnie w narrację o rzezi wołyńskiej. "Ataki na mnie wynikają z niekompetencji"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.