Miski na polską krew
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Miski na polską krew

Dodano: 
Powiat włodzimierski na Wołyniu. Ofiary zbrodni UPA
Powiat włodzimierski na Wołyniu. Ofiary zbrodni UPA Źródło:Instytut Pamięci Narodowej / Ze zbiorów E. Siemaszko
Ukraińcy nacjonaliści mieli mordować „tylko” mężczyzn. W rzeczywistości zabijali także kobiety i dzieci. Ofiarą zbrodni padło ponad 30 tys. Polaków.

Jesienią 1943 r., po kilku miesiącach antypolskiej akcji mającej cechy ludobójstwa, Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i jej zbrojne ramię, Ukraińska Powstańcza Armia, osiągnęły swój cel: Polacy na Wołyniu zostali wymordowani albo uciekli. Po rzezi wołyńskiej niektórych działaczy OUN ruszyło sumienie. Już w sierpniu tamtego roku na zjeździe OUN w trakcie dyskusji na temat UPA Mykoła Łebied’ i Mychajło Stepaniak uznali, że „UPA skompromitowało się swoimi bandyckimi działaniami przeciw polskiej ludności”, jednak większość kierownictwa OUN usprawiedliwiała działania Dmytra Klaczkiwskiego „Kłyma Sawura”, dowódcy UPA na Wołyniu (G. Motyka, „Ukraińska partyzantka 1942–1960”).

Skoro masowe zbrodnie na Polakach na Wołyniu zostały zaakceptowane, także przez dowódcę UPA Romana Szuchewycza, to otwierało to drogę do dalszych zbrodni na terenach województw lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego. Z punku widzenia ukraińskich nacjonalistów depolonizacja tych ziem była nawet ważniejsza od depolonizacji Wołynia. Polaków między Sanem a Zbruczem było znacznie więcej niż na Wołyniu, nie tylko w miastach, w których dominowali. Wprawdzie na wsi większość mieszkańców stanowili Ukraińcy, ale odsetek Polaków w województwach lwowskim i tarnopolskim był znaczący (40–47 proc.). OUN z zasady nie chciała Polaków na ziemiach ukraińskich, hasło „Lachy za San!”, rzucone na przełomie wieków XIX i XX, było wciąż jak najbardziej aktualne.

Kula, nóż, siekiera

Kierownictwo OUN i dowódca UPA Roman Szuchewycz postanowili jednak nieco inaczej niż na Wołyniu zrealizować „oczyszczenie” z Polaków ziem między Sanem a Zbruczem, przynajmniej teoretycznie. „Ze względu na opinię publiczną zdecydowano się zabijać w czasie akcji jedynie mężczyzn, i to po wcześniejszym wezwaniu za pomocą ulotek do opuszczenia Galicji Wschodniej” – pisał Grzegorz Motyka we wspomnianej książce, dodając jednak ważną uwagę: niższe komórki organizacji często tego zalecenia nie przestrzegały. Ginęły więc kobiety i dzieci, tak jak na Wołyniu, i tak samo jak tam mordowano z wielkim okrucieństwem. Profesor Motyka stwierdzał, że nie są znane jakiekolwiek próby karcenia żołnierzy i dowódców UPA za zabijanie dzieci i kobiet.

1 stycznia 1944 r. upowcy napadli na dom Macieja Warchoła we wsi Barysz. „Upowiec uderzył go kolbą w głowę, wywleczono go na podwórze, gdzie wycięto mu język, wydłubano oczy i przywiązawszy do sań, wleczono”. Tak samo potraktowano w tej wsi Michała Wiśniewskiego, dodatkowo odcinając mu genitalia. Następnie mordercy pojechali do domu Józefa Czernieckiego. „Przez okno banderowcy wrzucili granat i od odłamków zginął J. Czerniecki i jego syn Jan. Ranną córkę Annę wywleczono z domu i zabito siekierą, a żonę zastrzelono”. Osiemnastoletniej Annie odrąbano głowę, a ciała wszystkich Czernieckich kaci ukryli pod obornikiem.

Artykuł został opublikowany w 2/2024 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.