Kult cargo rozwijał się na wyspach Oceanu Spokojnego prawdopodobnie już w XIX wieku, jednak przez białego człowieka został dostrzeżony dopiero w czasie II wojny światowej, początkowo na wyspach Melanezji.
Cywilizacyjny przeskok
Kulty cargo na różnych wyspach Pacyfiku charakteryzuje szereg wspólnych cel. Jest to swego rodzaju synteza miejscowych wierzeń i elementów obcych.
Hierarchia społeczna ludów Melanezji skupiała się często wokół „wielkiego człowieka” – osoby, która mogła rozdysponować lub rozdać jak najwięcej dóbr. Czym więcej osób zostało obdarowanych, tym prestiż danej osoby się zwiększał. Ci, którzy nie byli w stanie się odwzajemnić byli określani jako „ludzie-śmieci”.
W chwili, kiedy na wyspy Pacyfiku dotarł biały człowiek, miejscowi stanęli przed nagłym, niespotykanym wcześniej napływem różnych dóbr. W ich mniemaniu przybysze dysponowali nieograniczoną liczbą „prezentów”, które mogli rozdać. To powodowało, że sami czuli się zdominowani i gorsi od Europejczyków, gdyż nie mogli dorównać białym w wymianie dóbr, a tym samym wszyscy stawali się nagle „ludźmi-śmieciami”.
Mieszkańcy pacyficznych wysp – nie mając wcześniej styczności z taką ilością dóbr oraz nie mając wiedzy o procesie produkcyjnym (nie znali przecież fabryk) – doszli do wniosku, że biali ludzie otrzymują dobra od bogów oraz dzięki wstawiennictwu swoich przodków, którzy są bardzo potężni, skoro potrafią zsyłać takie prezenty.
Tubylcy z Melanezji szybko zaczęli naśladować wszystkie zwyczaje, zachowania, a nawet wygląd Europejczyków – wszystko, co, ich zdaniem, powodowało, że bogowie „zsyłają” im bogactwa. W tym sposób zaczęto ubierać się na europejską modłę, budować budynki podobne do tych, jakie stawiali biali. Organizowano ćwiczenia oraz apele wojskowe, które miały przypominać zajęcia białych wojskowych. Z czasem zaczęto budować pasy startowe i lądowiska, gdyż zauważono, że – kiedy biali coś takiego stworzyli – z nieba przybywały kolejne dobra (tzn. dostarczały je samoloty). Miejscowi próbowali nawet tworzyć różne przedmioty, np. radia używając do tego orzechów kokosowych i słomy.
Jedzenie spada z nieba
Najwcześniej zaobserwowanym kultem uważanym za kult cargo był ruch Tikka z wysp Fidżi trwający od około 1885 roku do początku XX wieku. Charakteryzował się on wiarą w powrót (wraz z przybyciem białych) łaski przodków i nadejściem „złotego wieku mocy”.
Kulty cargo pojawiały się okresowo w wielu częściach wyspy Nowej Gwinei. Był to m.in. kult Taro i Vailala, który został dokładniej opisany przez Francisa Edgara Williamsa, jednego z pierwszych antropologów prowadzących badania w Papui Nowej Gwinei.
Najbardziej znane i rozwinięte były jednak kulty cargo powstałe w czasie drugiej wojny światowej i tuż 1945 roku. Wierzenia Melanezyjczyków wykorzystali początkowo Japończycy. Kiedy zajmowali wyspy na Oceanie Spokojnym rozdawali miejscowym różne przedmioty zdobywając ich posłuszeństwo. Amerykanie również „wpisywali” się w te zwyczaje i prowadzili z tubylcami wymianę dóbr.
Wyspiarze niemal każdego dnia brali udział w wymianach i byli świadkami „przybywania” towarów z nieba. Ich życie uległo nagle drastycznej przemianie. Nigdy wcześniej nie mieli dostępu do tylu nieznanych sobie przedmiotów. Żołnierze amerykańscy dzieli się z miejscowymi lekarstwami, żywnością w puszkach, czasem namiotami i bronią. W zamian tubylcy byli ich przewodnikami i gościli ich w swoich wioskach.
Najczęściej opisywanym kultem cargo z okresu drugiej wojny jest kult Johna Fruma, który powstał na wyspie Tanna w Vanuatu. Miejscowi czcili nieznanych dokładnie Amerykanów, których nazywali John Frum lub Tom Navy. Tubylcy twierdzili, że osoba ta, którą identyfikowali jako dobrego ducha, dostarczała im wiele dóbr i obiecała robić to w przyszłości.
Wraz z końcem wojny wojska obydwu stron zaprzestały zrzucania ładunków nad wyspami Pacyfiku. Choć dostawy ustały, miejscowi przywódcy religijni twierdzili, że dostawy powrócą i będą to prezenty od zmarłych przodków. Aby wywołać dostawy wyspiarze zaczęli praktykować „parady” wojskowe używając do tego np. rzeźbionych w drewnie karabinów. Wykonywano z drewna słuchawki, które zakładano na głowę i siadano w nich w specjalnie wybudowanych „wieżach kontroli lotów”. Na pasach startowych rozstawiano ludzi, którzy rozpalali ogniska sygnałowe, budowano latarnie morskie, a nawet repliki samolotów naturalnej wielkości. Stawiano też chrześcijańskie krzyże zaobserwowane w miejscach, gdzie Amerykanie grzebali poległych.
Kulty cargo są tak naprawdę poznane tylko w niewielkim stopniu. Rozwijały się one na terenach leżących z dala od ośrodków kolonialnych i miast. Czasami trudno stwierdzić, czy dany kult był naprawdę autentyczny. Możliwe także, że jakiś lokalny przywódca religijny wykorzystywał łatwowiernych poddanych i wmawiał im prawdziwość własnej mistyfikacji.
Czytaj też:
Dwie flagi z Iwo JimyCzytaj też:
"Nie tak piękne, jak myślałem". Kiedy Kolumb ujrzał syrenyCzytaj też:
Tragiczne losy zapomnianego zdobywcy bieguna