Bywają w dziejach narodów ludzie, którzy otarli się o wielkie wydarzenia i którzy przez kolejne lata próbują dorównać efektownej młodości. Jednym udaje się dopiąć swego i zostają ojcami narodu tak jak Józef Piłsudski. O wiele więcej jest jednak tych, którzy mimo wysiłków nie potrafią ponownie wzbić się na wyżyny sławy i władzy. Takim właśnie był Rudolf Gajda. Ten ambitny oficer, który marzył o byciu czeskim Mussolinim, pasował ze swoim życiorysem i ambicjami jak ulał do emocji międzywojnia w środkowej Europie. Tyle że zabrakło politycznej koniunktury i Czechy nie miały nic wspólnego z rozchwianymi politycznie Włochami. Po wojnie zaś kandydata na wodza Czech dopadli komunistyczni wrogowie, mszcząc się na nim za lata awanturniczej młodości.
Bałkański sen
Kotor, adriatycki port odziedziczony przez Austrię po Republice Weneckiej, był najdalej położoną na południe bazą wojskową imperium Habsburgów. Właśnie tu, pod lazurowym niebem Morza Śródziemnego, urodził się 12 lutego 1892 r. Rudolf Geild. Czy jego ojciec Johann Geild, skromny oficer c.k. armii o żydowskich korzeniach, nadał synowi imię na cześć tragicznie zmarłego trzy lata wcześniej następcy tronu arcyksięcia Rudolfa Habsburga? Takie gesty były dobrze widziane w oczach zwierzchników. Tym bardziej że na karierę Geilda seniora padał pewien cień. Ożeniony był ze skromną czarnogórską szlachcianką. W bałkańskich prowincjach habsburskiej monarchii takie mariaże nie zachwycały zwierzchników. Jak ognia bano się wrogich wpływów serbskich i czarnogórskich. Taki mezalians nie wróżył oficerowi niczego dobrego. Nic dziwnego, że parę lat po narodzinach Rudolfa jego ojciec został przeniesiony do garnizonu w sennym miasteczku Kyjov na Morawach, gdzie daleko było od panslawistycznych agentów z Belgradu. Młodego Rudolfa nudziło miejscowe gimnazjum, w którym nie wystarczyło mu cierpliwości na zrobienie matury. Jakiś czas spędził na pracy jako pomocnik aptekarza. Coraz mocniej pragnął wrócić pod upalne bałkańskie niebo, w pobliże ojczyzny swojej matki.
Czytaj też:
Zajęcie Zaolzia - czeski błąd II RP
W 1910 r. zgłosił się jako ochotnik do służby jako tzw. Einjährigfreiwillige. Ponieważ status ochotnika dawał prawo do wyboru jednostki, Rudolf wskazał 5. pułk artylerii górskiej w bośniackim Mostarze. Późniejsze jego losy są nieco tajemnicze. Sam głosił, że walczył jako ochotnik w dwóch wojnach bałkańskich z lat 1912–1913, by w 1914 r. powrócić do cesarskiej armii, znów walcząc na froncie bośniackim jako porucznik rezerwy. W 1915 r. pod Wiszegradem w Bośni trafił do serbskiej niewoli. Znając biegle język matki, szybko przekonał oficerów, że jest czarnogórskim patriotą i zasila armię tego kraju. Przy okazji podał się za lekarza, a praktyka odbyta w aptece pozwoliła mu występować w tej roli całkiem przekonująco. Zmienił nazwisko na bardziej słowiańsko brzmiące – Radola Gajda.
Lew Syberii
Tysiące Czechów poddawały się wtedy Serbom, Czarnogórcom oraz Rosjanom i jako „słowiańscy bracia” zasilały ich wojska. Tyle że na przełomie lat 1915 i 1916 austriacka ofensywa rozwalała armię czarnogórską. Gajda był na tyle obrotny, by uzyskać zgodę na wyjazd do Rosji, gdzie trafił do oddziału serbskich ochotników. Z czasem znów zmienił barwy i przeniósł się do Czechosłowackiej Brygady Strzelców walczącej u boku Rosji. Odznaczył się w bitwie z Austriakami pod Zborowem w czerwcu 1917 r. Odtąd piął się w hierarchii przyszłego Legionu Czechosłowackiego. Po wybuchu rewolucji październikowej i zawarciu pokoju brzeskiego Czesi i Słowacy postanowili z bronią w ręku przebić się przez Syberię ku Władywostokowi. Ta trwająca dwa lata „Anabaza”, bo tak nazwano ten marsz na wzór opisanych przez Ksenofonta walk antycznych Greków, zadziwiła świat.
W 1918 r. Gajda był już w czołówce sztabu Legionu Czechosłowackiego obok Jana Syrovego, Josefa Šveca i Stanislava Čečka. Nadzwyczajne warunki rosyjskiej wojny domowej sprawiły, że syn garnizonowego oficera z Kyjova zaczął przejawiać wybitne umiejętności bojowe. Gajda zyskał sławę jako dowódca małych oddziałów, które porywały sowieckich komisarzy i dokonywały wypadów na tyły bolszewików. Między czerwcem a sierpniem 1918 r. zasłynął zdobyciem linii kolejowej wzdłuż jeziora Bajkał, co wymagało wykurzenia bolszewików z 39 tuneli. Nazywany był tygrysem lub – z racji czeskiego herbu – lwem syberyjskim. W błyskotliwym stylu zdobył 24 grudnia 1918 r. Perm, biorąc do niewoli 20 tys. bolszewików i zdobywając 5 tys. wagonów.
Dyktator Rosji, adm. Aleksander Kołczak, w podzięce mianował go generałem-majorem i za niechętną zgodą Czechów i Słowaków uczynił z niego swego podwładnego. Pół roku później – po wyjściu na jaw gromadzenia przez niego osobistych bogactw – 5 lipca 1919 r. został odwołany. Obrażony na Kołczaka Gajda wziął udział w próbie obalenia dyktatora przez eserów. Bolszewicy zwyciężali jednak wtedy już na wszystkich kierunkach. „Lew Syberii” przypomina sobie o czeskich korzeniach i wymyka się z Syberii na statku, który wywozi legionistów z Władywostoku. Gdy Rudolf Gajda po swej syberyjskiej epopei wrócił w lutym 1920 r. do kraju, witano go jak bohatera. Dla jednych legionistów był wspaniałym dowódcą, kimś w rodzaju czeskiego Kmicica, dla innych niebezpiecznym awanturnikiem. Ci ostatni –jak się potem okazało słusznie – przestrzegali, że „lew” niespecjalnie pasuje do mieszczańskiej, statecznej republiki, której patronował prezydent Tomáš Garrigue Masaryk. Mieli rację. Był typowym przykładem człowieka, który rozkwita w czasie wojny, a po jej zakończeniu dusi się z powodu niespełnienia swych ambicji.