KRZYSZTOF MASŁOŃ, TOMASZ ZBIGNIEW ZAPERT: Wiedeń – zimnowojenną stolicę szpiegów, że użyjemy określenia Wiktora Suworowa – często odwiedzał pan w czasie swojej pracy dziennikarskiej. Także tropami Zygmunta Freuda?
ANDREW NAGORSKI: Nie przypuszczałem, że kiedyś poświecę mu książkę. Miałem utrwalony wizerunek dostojnego i szanowanego naukowca, znałem podstawy jego teorii. Do wgłębienia się w życiorys profesora zainspirowała mnie lektura wspomnień Stefana Zweiga zatytułowanych „Wczorajszy świat”. Natrafiłem w nich na bardzo barwne opisy Wiednia, ze szczególnym uwzględnieniem życia lokalnej socjety, której Freud był czołowym reprezentantem. Zresztą wywarł on na Zweigu olbrzymie wrażenie, autor go dobrze poznał i ukazał – rzekłbym – od kuchni. I ten burzący stereotyp obraz mnie zaciekawiał. Tyle że pisarz opuścił Austrię już w roku 1934, kiedy jeszcze wyjechać z niej było stosunkowo łatwo, przeczuwając, do czego prowadzi przejęcie władzy w Niemczech przez narodowych socjalistów. Freud tego nie przewidział, co mnie zaskoczyło, zarazem motywując do opisania dramatycznej końcówki życia twórcy psychoanalizy.
Zmarłego – przypomnijmy – 23 września 1939 r. w Londynie.
Dożył drugiej wojny światowej. Już na łożu śmierci zapytany, czy to ostatnia wojna, odparł, że jego na pewno tak.
I nie pomylił się, choć udzielił odpowiedzi w iście angielskim stylu, którego był entuzjastą.
W Albionie zauroczył się, można rzec, od pierwszego wejrzenia, kiedy jeszcze za młodu po raz pierwszy tam przybył. Nie przeszkadzała mu dominująca na Wyspach Brytyjskich kapryśna pogoda, podziwiał uporządkowany – by nie powiedzieć nudny – tryb życia ich mieszkańców. Stwierdził, że to jedyne inne miejsce, w którym wyobraża sobie życie, choć nadal wolał Wiedeń.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.