Czerwony Spartakus. Jak komuniści z Hollywood sfałszowali historię

Czerwony Spartakus. Jak komuniści z Hollywood sfałszowali historię

Dodano: 
Woody Strode i Kirk Douglas w filmie „Spartakus” (1960)
Woody Strode i Kirk Douglas w filmie „Spartakus” (1960) Źródło: Fot: Materiały prasowe
Gdy scenariusz filmu o historii Spartakusa jest dziełem komunisty, można spodziewać się sporej dawki konfabulacji.

Jakub Ostromęcki

Postać Spartakusa zrobiła wśród komunistów sporą karierę. Czcił go Marks, jego imię przybrali sobie w 1919 r. niemieccy puczyści, w demoludach organizowano spartakiady, a w Sowietach, Czechosłowacji i Bułgarii wyrosły dziesiątki klubów sportowych o nazwie Spartak. Chorobliwa fascynacja wodzem powstania niewolników z 71 r. p.n.e. dotarła też do USA. W 1951 r. komunistyczny pisarz Howard Fast wydał powieść hagiografię na cześć Spartakusa. Kilka lat później na jej podstawie inny amerykański komunista Dalton Trumbo stworzył scenariusz filmu. Dzieło filmowe, które stało się słynne na cały świat, wyreżyserował w 1960 r. Stanley Kubrick. Reżyser był rozdrażniony naiwnością scenariusza, za późno jednak było na zmiany.

Nikt normalny nie będzie dziś twierdził, że niewolnictwo jest sytuacją naturalną, a ludzi buntujących się przeciw niewoli należy potępić jako wichrzycieli. Wszak jedyną winą zdecydowanej większości niewolników schyłkowej republiki było to, że ich plemię lub państwo przegrało wojnę z Rzymem. Gdy jednak scenariusz filmu historycznego jest dziełem komunisty (nawet dwóch), można spodziewać się sporej dawki konfabulacji.

Fast i Trumbo – komunizm zdublowany

Fast, autor ponad kilkudziesięciu powieści, był członkiem Partii Komunistycznej Stanów Zjednoczonych od 1943 r. Sowietom spodobał się tak bardzo, że w 1953 r. uhonorowali go Stalinowską Nagrodą Pokoju. W ideologię zaczął dopiero wątpić po referacie Chruszczowa i – jak to nazywał – „ujawnieniu zbrodni stalinowskich” (tak jakby wcześniej nie były znane). „Tak długo, jak jedni będą pracować, a inni zbierać owoce ich wysiłku, tak długo imię Spartakusa będzie pamiętane, czasem wypowiadane szeptem, innym razem zaś wykrzyczane głośno i wyraźnie” – pisał po linii marksistowsko-leninowskiej Fast w swej powieści.

Trumbo podobnie jak Fast stanął przed Komisją do spraw Działalności Antyamerykańskiej. Odmówił tam zadenuncjowania swoich kolegów. Zainspirowany własnym – jak mu się zdawało – bohaterstwem, napisał potem słynną w filmie scenę, w której Krassus przesłuchuje jeńców po klęsce powstania. Konsul pyta: „Który z was to Spartakus?”. Na to wstają wszyscy wojownicy i krzyczą: „Ja jestem Spartakus!”. Ciekawe tylko, czy Trumbo zdawał sobie sprawę, co czekałoby go w wymarzonej ojczyźnie robotników i chłopów za odmowę składania zeznań. Jak na ironię wiele scen kręconych było w posiadłości magnata prasowego (czyli wyzyskiwacza) Williama Hearsta – gorącego zwolennika maccartyzmu.

Trumbo zasłynął też kilkoma dość mocnymi bon motami. Oto jeden z nich – na temat sytuacji międzynarodowej w latach 50.: „Gdybym był Rosjaninem… czułbym się zagrożony i napisałbym petycję do moich władz (sic! – przyp. red.), aby wszczęły natychmiastowe kroki przeciwko siłom wymierzonym w moje istnienie”.

Plakat filmu

W filmie (z wyjątkiem finalnych scen) mało jest otwartego propagowania marksizmu (publiczność zza oceanu była nań wówczas jeszcze uczulona). Jest za to mnóstwo zmyśleń i zwykłych kłamstw. Część z nich to konieczna z punktu widzenia filmu czy ówczesnych gustów licentia poetica. Powstanie Spartakusa trwało trzy lata – tu skompresowano je do kilku pierwszych miesięcy i ostatniego starcia. Oszczędnie w porównaniu z czasami dzisiejszymi tryska krew, fizjonomia aktorów odbiega zaś od typów spotykanych na Półwyspie Apenińskim. Na potrzeby filmu i powieści powstał wątek miłosny – uważny i rozumny widz mający też niejakie pojęcie o historii wybaczy jednak taki zabieg każdemu scenarzyście. Owa miłość Spartakusa imieniem Varina (też Traczynka) ponoć rzeczywiście istniała. Miała być wiedźmą, czcicielką ekstatycznego Dionizosa. Ciąg dalszy to fikcja, konieczna jednak dla podtrzymania dramatyzmu: Varina rodzi Spartakusowi dziecko, po klęsce rebelii bierze ją sobie Krassus, wykrada ją były właściciel Spartakusa, wyzwala jeden z senatorów. Z niemowlęciem na ręku i w towarzystwie niecierpliwiącego się lanisty (wszędzie roi się od patroli, a Krassus jest wodzem armii!) żegna konającego na krzyżu męża-wodza-ojca.

Zobaczmy najpierw, jak Kubrick i Trumbo nagrzeszyli w podstawowej faktografii i w tym, co wiemy o obyczajach schyłkowej republiki. Dziwna jest już teza narratora: republika chyli się ku upadkowi, a cesarstwo, które czyha już za progiem, będzie jeszcze bardziej opresyjne. Cóż, z punktu widzenia ludności prowincji było dokładnie na odwrót. To właśnie za republiki działały niesławne spółki publikanów – czyli prywatne stowarzyszenia, którym republika zlecała ściąganie podatków (czyli łupienie prowincji). Narodziny pryncypatu ograniczyły te bandyckie praktyki.

Według filmu Spartakus urodził się w niewoli, po czym sprzedano go do kopalń. Tam miał okazać tak wielką krnąbrność i siłę, że sprzedano go do szkoły gladiatorów. Prawdziwy Spartakus urodził się jednak jako wolny Trak. Zrazu wróg Rzymu, potem zmuszony do służby w jednostkach pomocniczych (auxilia). Zdezerterował, a po tym, jak go pochwycono, został niewolnikiem, później zaś gladiatorem. Lanista balletus istniał naprawdę, jednakowoż zawód ten cieszył się tak wielką niechęcią (odpowiednik alfonsa), że niepodobna, aby jeden z bardziej znanych senatorów urządzał sobie z nim publicznie uczty i jeździł oglądać walki w jego szkole. Gladiatorów się wynajmowało i walkę toczyli oni na arenach oddalonych od szkoły, w której ćwiczyli i mieszkali.

W filmowej kopalni i w szkole gladiatorów niewolników pilnują legioniści. To nonsens – do takich błahych zadań wyznaczano w Rzymie prywatnych strażników lub… innych niewolników. Warto zatrzymać się jeszcze nad wojskiem. Armia niewolników bije w polu oddziały rzymskie. U Kubricka jest to początkowo jakiś „garnizon rzymski”, potem legiony Krassusa. Naprawdę ów „garnizon rzymski” to naprędce zebrane po miastach kohorty pospolitego ruszenia pod dowództwem głupawego i nieudolnego Klaudiusza Glabera. Mało kto z tych ludzi był na wojnie, a wszyscy pragnęli jak najszybciej wrócić do swoich zajęć. Kohorty te służyły de facto do tłumienia ruchawek w miastach, a nie walki z dobrze wyszkoloną – jak się okazało – armią. Legiony (które w ciągu powstania też zebrały od powstańców cięgi) nie pokonały Spartakusa przewagą liczebną, tak jak chce Trumbo. Krassus przywrócił w nich twardą dyscyplinę, dziesiątkując oddziały oskarżone o tchórzostwo. Część powstańców wyginęła, przedzierając się przez zbudowany przez konsula w poprzek Kalabrii wał, inni (z pochodzenia Gallowie i Germanowie) odłączyli się od głównej armii i zostali pobici osobno.

Artykuł został opublikowany w 9/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.