Czerwony Spartakus. Jak komuniści z Hollywood sfałszowali historię

Czerwony Spartakus. Jak komuniści z Hollywood sfałszowali historię

Dodano: 

Fast i Trumbo wprowadzili postać rzymskiego senatora Grakchusa. Lubieżny, tłusty i skorumpowany jak wszyscy senatorowie okazuje się jednakowoż na koniec przyzwoitym facetem. Układa się z piratami, aby czym prędzej wywieźli armię niewolników z Italii, a na koniec wyzwala wdowę po Spartakusie. Prawdziwi bracia Grakchowie żyli 60 lat przed Spartakusem. Fast, mimo ewidentnego chronologicznego błędu, poznał nieco historii Rzymu i zanotował, że obaj politycy sprzyjali niższym warstwom społecznym republiki, chcąc doprowadzić do parcelacji wielkich majątków i rozdzielenia ich między chłopów-legionistów. Niedziwne więc, że dla autora-komunisty taki polityk musiał okazać się pozytywny i być antytezą konserwatywnego i nadętego Krassusa. W istocie pod koniec republiki zarówno optymaci (nazwijmy ich „konserwatystami”), jak i popularzy (idący z ludem przeciw elitom) nie wahali się sięgać po terror i przemoc, a przed idealizowaniem Grakchusa przestrzega nas historyk Tadeusz Łoposzko: „Niektórzy historycy (Boren, Gabba), nie podważając szlachetnych intencji Grakchów, wskazują jednak na fakt, że podjęta przez nich reforma agrarna […] pozostawała w sprzeczności z ówczesnymi tendencjami rozwojowymi. […] Odrodzenie drobnego rolnictwa i oparcie na nim ekonomiki kraju to zwykła utopia, niemożliwa do zrealizowania, wsteczna i utrudniająca dalszy rozwój”.

Podobnie fikcyjny jest „wątek piracki” filmu. Kubrickowy Spartakus dobija targu z piratami, którzy mają przewieźć ponad 100 tys. buntowników ku zbawczemu greckiemu wschodowi (pomysł w swej istocie marny – monarchiom hellenistycznym pozostało kilka lat wolności). Piratów przekupuje jednak Krassus i z połączenia sił nici. Historyczny Krassus nie musiał nikogo przekupywać. Przewóz buntowników za pomocą pirackiej (cylicyjskiej) floty był utopijny. Pirackie flotylle (nawet zebrane do kupy miałyby trudności z przewozem tak wielkiej liczby ludzi) działały bowiem w dziesiątkach akwenów Morza Śródziemnego niezależnie od siebie.

Będą ich miliony!”

Wreszcie crѐme de la crѐme, czyli „Wyklęty powstań, ludu Rzymu!”. Według Fasta i Trumbo powstanie Spartakusa to przejaw najwyższej cnoty. Marsz zdrowych mas przeciwko zepsutym, skorumpowanym elitom. „Nie będziemy tacy jak oni” – woła Spartakus do swoich ludzi. „Wyzwolimy wszystkich niewolników w imperium” – płomiennie zapowiada gdzie indziej. I mamy wrażenie, że słowo ciałem się staje. Miasto Metapontum wiwatuje na cześć armii niewolników, składając dobra „odebrane” patrycjuszowskim wyzyskiwaczom. Jest też nawiązanie do finałowej sentencji z powieści Fasta. W trakcie starcia z Krassusem Spartakus puentuje: „W pewnym sensie zwyciężyliśmy. Jeśli bunt jednego człowieka napawa lękiem Rzymian, co będzie, jak zbuntują się tysiące?”. I już jakby z Marksa: „Wrócą (zbuntowani niewolnicy – przyp. red.) i będą ich miliony!”.

Czytaj też:
Krzywda Dziewicy Orleańskiej. Jak laicka Francja wstydzi się własnej historii

Kwestia rzekomej chęci odróżnienia się od zdegenerowanych patrycjuszów podniecających się krwawymi walkami gladiatorów wyglądała naprawdę tak: gdy towarzysz Spartakusa Kriksos poległ, Spartakus zorganizował na jego cześć… igrzyska gladiatorów. Nikt mu nie kazał, nic nie wymknęło się spod kontroli. Tak miało być. Rozstrzygające powinny być dla nas słowa Gézy Alföldyego, autora słynnej „Historii społecznej starożytnego Rzymu”: „Powstańcy nie znieśli instytucji niewolnictwa, a jedynie odwrócili role, traktując swych dawnych właścicieli jak niewolników”.

Niesienie owego płomienia wolności przez Spartakusa też w rzeczywistości wyglądało dość ponuro. Zacznijmy od tego, że niewolnicy miejscy (poważny procent całej niewolniczej populacji) nie chcieli mieć kompletnie nic wspólnego z owym buntem. Nie dlatego, że w miastach zindoktrynowała ich senacka propaganda. Życie niewolnika miejskiego pod względem materialnym wyglądało bowiem lepiej niż niejednego wolnego obywatela. Dużo większe niż na wsi były też perspektywy wykupu z niewoli np. poprzez instytucję „peculium” (czyli w skrócie: pan daje niewolnikowi majątek do rozporządzenia. Jeśli niewolnik go pomnoży, to właściciel go wyzwala). Przecież wśród niewolników, na skutek rzymskich podbojów na wschodzie, znajdowały się masy wykształconych i przedsiębiorczych Greków. Metapontum zatem zostało po prostu brutalnie zdobyte.

Armia Spartakusa to w zdecydowanej większości niewolnicy pochodzący z senatorskich latyfundiów, gdzie warunki pracy były rzeczywiście złe, a traktowanie brutalne. Był to z kolei skutek gwałtownego potanienia niewolników po II wojnie punickiej i chęci szybkiego zysku – senatorowie i ekwici mogli teraz podbijać rynki od Hiszpanii do Azji Mniejszej. Chętnie do Spartakusa przyłączali się też niewolni pasterze – ludzie, niezależnie od epoki i szerokości geograficznej, zawsze skorzy do bitki i szukania przygód. Odnotujmy jednak, że była to grupa, jak na niewolników, traktowana przez właścicieli dość nietypowo: otóż nie tylko dostawali oni broń do obrony stad, lecz także np. na Sycylii kazano im… łupić inne mniejsze gospodarstwa w celu „zarobienia” na swoje utrzymanie. Z polecenia tego niewolni pasterze ochoczo się wywiązywali, a swój tryb życia kontynuowali w armii Spartakusa.

W filmie widzimy kilka scen, w których ze wzgórz i z lasów do niewolniczej armii setkami dołączają zbiegli niewolnicy. Wygląda to tak, jakby w Italii nie było prywatnych gospodarstw chłopskich. De facto były ich tysiące. Do powstania przyłączyła się wiejska biedota niemająca nic do stracenia. Reszta chłopów miała do powstania stosunek ambiwalentny: z jednej strony sami trzymali niewolników (los takiego człowieka był zresztą dużo lepszy niż tego, który trafił do jakiegoś patrycjuszowskiego molocha), a z drugiej wiedzieli, że masy niewolników w latyfundiach doprowadzają ich gospodarstwa do ruiny. Armia niewolnicza, maszerując przez Apulię i Nizinę Padańską, nie dawała im jednak wyboru: małe i średnie gospodarstwa padały ofiarą ordynarnej grabieży.

Jest też coś, co powinno mocno zaboleć Fasta i Trumbo – kwestia rzymskiej biedoty miejskiej, ludzi wolnych, słynnych proletari. Alföldy konkluduje: „Rzymski proletariat nie udzielił żadnego wsparcia powstaniom niewolników, z drugiej strony natomiast dążenia proletariatu nie znalazły żadnego odzewu wśród niewolników. Popularzy często wzywali niewolników na pomoc, zazwyczaj jednak bez powodzenia”. Dlaczego? Nawet klepiący biedę Rzymianin odbierający darmowe zboże uważał się za lepszego od niewolnika z bogatej willi (to w końcu biednym proletariuszom za służbę w legionach daje się działki ziemi w prowincjach, gdzie stają się nową middle class). Nawet dla proletariuszy niewolnicy pozostawali „mówiącymi narzędziami”, bez których istnienia życie nie byłoby możliwe.

Artykuł został opublikowany w 9/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.